To błogosławieństwo odnosi się do świętości człowieka, która jest nazwana tutaj sprawiedliwością.
Należy powiedzieć, że podstawowym dążeniem człowieka jest świętość, w znaczeniu zbliżenia się do Boga. Niektórzy realizują to w ten sposób, że udają się na pustynię. Inni zamykają się w klasztorach, ślubując ubóstwo, czystość i posłuszeństwo. Jeszcze inni zostają w świecie, łącząc się w związki małżeńskie, wychowując dzieci. Ale wszyscy, mniej lub więcej świadomie, tęsknią za świętością – za byciem prawym człowiekiem, uczciwym, prostym, przejrzystym, mądrym. Jeżeli się uda człowiekowi choć w jakimś stopniu sięgnąć po doskonałość, to sprawia mu najgłębszą radość. Tylko raczej nie mówmy – „święty”. Słowo „święty” jest niemile widziane. Po prostu – uczciwy, prawy człowiek. Albo: człowiek. A to znaczy tyle samo co „święty”.
* * *
Tylko o to trudno. Na przeszkodzie stoi zło, które drzemie w każdym człowieku. Ale i świat – w sensie: zły świat, który prześladuje takich ludzi.
W pierwszej chwili budzi się w nas odruch sprzeciwu: no to niby jak, na jakiej zasadzie może być prześladowany człowiek uczciwy, prawy, a nawet święty. A jednak.
Często tak bywa, że młody człowiek przychodzi do szkoły czy do zakładu pracy z najlepszymi zamiarami, chęciami, postanowieniami, z dyscypliną wewnętrzną, pełen zapału, z zamiarem uczciwej pracy. I w krótkim nawet czasie zmienia się o 180 stopni. Przyczyną jest zły przykład, zły obyczaj, który się zadomowił, wrósł w tkankę życia społeczności, do której on wszedł.
Jeżeli chce należeć do grupy, być „swój”, być „kolesiem”, musi poddać się rygorowi i wymogom grupy. Grupa pali, pije, bierze narkotyki, to i on musi palić, pić, brać narkotyki. Bo inaczej przestaje być kumplem. Powiedzą mu wprost: „Spadaj, stary, bo nie masz co tu robić między nami”. A to, czego się młody człowiek boi najbardziej, to samotności, wyobcowania, alienacji. I na to, żeby utrzymać się w grupie, zaczyna pić, palić, narkotyzować się, chodzić na wagary, zachowywać się brutalnie w klasie wobec nauczyciela. Bo to jest w stylu. Bo to jest widziane dobrze przez kumpli. Tym można zaimponować, gdy się warknie na nauczyciela.
A koledzy kradną, „wynoszą”, oszukują. Robią jakieś lewe interesy. Zbywają pracę, obijają się, wykonują swoje obowiązki byle jak, nie przykładają się.
A koledzy biorą. Czekają na łapówkę, często bezczelnie, z wyciągniętą ręką. Upominają się o nią. Nie wstydzą się, nawet od razu przeliczają pieniądze – czy jest tyle, ile powinni dostać.
Żeby być kolesiem, trzeba ich naśladować. Nie można się wyłamywać. Trzeba być jednym z nich. I ani się spostrzeżesz, jak ci się spodoba takie życie.
* * *
Jak się uratować, żeby nie utopić się w bagnie, które tak szybko wciąga? Trzeba zachować poczucie przyzwoitości, poczucie wstydu przed samym sobą i przed najdroższymi ludźmi – których kocham, którzy mnie kochają i których nie mogę zawieść.
A jak zapobiec, jak powstrzymać fale zła, zgorszenia, demoralizacji, która rozlewa się coraz szerzej? Można ją zahamować tylko – sobą. Trzeba powiedzieć „nie”. Zostać przy swoim. Za wszelką cenę nie ustąpić. Nawet za cenę samotności. Zastawić się? Rzucić się jak poseł Reytan na próg, rozedrzeć koszulę i powiedzieć: „Po moim trupie”? Może nie aż tak dramatycznie, teatralnie, ale ta sama odwaga musi przyjść do głosu i ta sama determinacja zostania sobą. Nie z tragizmem w głosie, w oczach, ale po prostu – z wolnością. Z przeświadczeniem, że – tak powinienem.
Na to trzeba być bardzo odważnym. Trzeba mieć nieugięty, twardy kark. To jest cierpienie dla sprawiedliwości.
Samemu, w pojedynkę zawsze będzie ci trudno. Wtedy jesteś bardzo narażony na ataki Postaraj się za wszelką cenę zbudować środowisko. Znaleźć ludzi podobnych do ciebie, myślących podobnie jak ty, podobnie wrażliwych. Dopiero wtedy możecie wspólnie kształtować opinie, oddziaływać na otoczenie, stać się sumieniem i wzorem społeczności, w której żyjecie.
ks. Mieczysław Maliński