– Po co to drugie przykazanie kościelne: „Przynajmniej raz w roku przystąpić do sakramentu pokuty”? Spowiadać się należy wtedy, gdy się popełni grzech ciężki. A grzechów ciężkich nie popełniam. Nikogo nie zabiłem, nie dopuściłem się cudzołóstwa, nie ukradłem żadnych wielkich pieniędzy, nie krzywoprzysięgałem w ważnej sprawie.
– A grzechów lekkich?
– Oczywiście, ma się pod dostatkiem. Nikt z nas nie jest świętym. Ale z tych się nie trzeba przecież spowiadać. Można uzyskać przebaczenie poprzez żal, nawet na początku Mszy świętej. I to wystarczy na to, żeby można było przyjąć Komunię świętą. A więc po co obowiązek spowiedzi raz do roku?
– W miarę upływu dni, tygodni, miesięcy człowiek się brudzi. Chwasty rosną szybciej niż cnoty i dobre uczynki. Jesteś zmęczony, nieuważny, łatwo się rozgrzeszasz, tłumaczysz się, że masz rację – że to on, że to oni są winni. Bronisz się. Bo jesteś przyzwyczajony do tego, że należy się zawsze bronić, bo cię zniszczą, zgładzą, zrównają cię z ziemią. Wiesz o tym, jesteś tego nauczony. I zdarza się coraz częściej, że sam się przed sobą bronisz nawet w wypadku ewidentnie popełnianych złych czynów.
– Wciąż to nie są jeszcze grzechy ciężkie.
– Ale rośnie suma twoich potknięć, drobnych nieuczciwości, nieprawości, kłamstewek, drobnych oszustw, plotek, ploteczek, obmów, oszczerstw, delikatnego ale umiejętnego kopania dołków pod swoimi kolegami, systematyczne choć prawie niedostrzegalne niszczenie swoich rywali. Wciąż tylko myślisz o tym – żeby wygrać, zwyciężyć, żeby się nie dać, żeby pokonać, przegadać, przekrzyczeć, wyśmiać – a nie być wyśmianym, okłamać – a nie być okłamanym. – To wszystko oblepia cię jak błoto, wciąga cię jak bagno. W końcu gubisz się w tym jak w gęstej mgle. Tracisz orientację, nie wiesz, gdzie jesteś. Nie zdajesz sobie sprawy, że powoli ale systematycznie przekształcasz się w jakieś upiorne monstrum, w potwornego wampira, w zapatrzonego tylko w siebie egoistę, w tyrana bezwzględnego nieliczącego się z nikim ani z niczym, w obrzydliwego sybarytę dbającego tylko o własne przyjemności. Bo w miarę upływu czasu te grzechy tak zwane lekkie przekształcają się w kompleksy, obsesje, zahamowania, urazy. Trzeba je zobaczyć, oceniać, nazwać. Aby z nich się wyzwolić. Leczyć je, wyplenić. To może nastąpić wtedy, gdy się zobaczysz w prawdzie. Coś ci musi oczy otworzyć. Potrzebujesz, żebyś ujrzał nie tylko konkretny twój błąd, ale twoje odchylenie od normy, twój egoizm, twoje okłamywanie samego siebie. I na to spowiedź.
– Można powiedzieć, że funkcja spowiednika jest podobna do funkcji psychologa? A może nawet psychiatry?
– I tak, i nie. Tak – bo w tym gąszczu spraw, które się przetaczają przez ciebie codziennie, pomagają ci odnaleźć siebie. Ale zarazem jest zupełnie różna.
– W jaki sposób?
– Gdy idziesz do psychologa czy psychiatry, to punkt ciężkości spoczywa na nim.
– A w wypadku spowiedzi?
– Jest odwrotnie: punkt ciężkości spoczywa na tobie. To ty musisz się przygotować przez rachunek sumienia, ty sam musisz żałować za grzechy, i ty sam musisz postanowić poprawę. Spowiednik może ci pomóc. Ale to ty musisz sam zobaczyć i ocenić zło, które popełniłeś. To ty musisz przed sobą przyznać się do winy i żałować, żeś tego się dopuścił.
– To chyba jest najtrudniejsze.
– Dlatego najlepiej przystępować do tego sakramentu po odbyciu rekolekcji. Bo one ci uświadomią, jak daleko zabrnąłeś. Dopiero wtedy, gdy się sobą przestraszysz, dopiero wtedy będziesz się chciał ratować i spowiedź potraktujesz jako początek nowego życia, a zarazem jako sposób na siebie.
– A to słowo „przynajmniej”?
– Powinno być częściej. No, powiedzmy w Adwencie przed Bożym Narodzeniem, w Wielkim Poście przed Wielkanocą, najlepiej po odprawieniu rekolekcji, które powinny tobą wstrząsnąć, żebyś sam się przekonał, że potrzebujesz terapii. Albo w rocznicę twych urodzin, kiedy człowiek patrzy zaniepokojony, ile lat przeżył, i pyta o sens swego życia. Albo w rocznicę ślubu. Albo gdy umrze ktoś bliski. Albo w rocznicę jego śmierci. To są czasem znacznie większe wstrząsy niż wstrząs rekolekcyjny.
– W sumie wyszło na to, że spowiedź jest nieodzownym elementem naszego zdrowia psychicznego. Aż tak?
– Aż tak.
KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI