Pamiętam rozmowę w szkole na temat miłości małżeńskiej. Jakaś uczennica wstała i powiedziała: „Ja nigdy nie widziałam, żeby moja mama i mój tato pocałowali się. Nawet żeby się przytulili do siebie”.
Tabu? Zakazane tego typu gesty mogące zgorszyć dzieci? Przecież człowiek jest człowiekiem i co mu w duszy śpiewa, to powinien przekładać na swoje gesty zewnętrzne. I źle jest, jeżeli mąż nie przyjdzie kiedyś z kwiatkiem do swojej żony. Nie z okazji 8 marca ani rocznicy ślubu, ani imienin czy urodzin, tylko tak – bez powodu. Bo wszystko inne jest jak gdyby wymuszone – przez tradycje, przez zwyczaje, przez świętowanie uroczystości. Ale właśnie tak bez powodu.
– A skąd ta róża?
– Dla ciebie.
– Dlaczego?
– Bo cię kocham.
Żeby to słowo zabrzmiało w czterech ścianach domu i żeby się tego nikt nie wstydził.
No to weź za rękę żonę swą i idź tak, jak idzie młodzież. Nie wstydźcie się, że macie siwe głowy. Ale kochacie się. Macie prawo trzymając się za rękę iść ulicą.
* * *
Chesterton napisał kiedyś w książce pod wiele mówiącym tytułem „Żywy człowiek”, jak bohater tej powieści od czasu do czasu wchodzi do domu oknem. Innym razem zachowywał się tak, jakby swoją żonę spotkał po raz pierwszy w życiu. Przedstawiał się, pytał, jak ona się nazywa, jak ma na imię. Głównym celem tej książki jest przesłanie – żeby nie dać się zinstytucjonalizować, zmechanizować. Żeby człowiek nie zamienił się w stereotypy, którymi się posługuje. Ale żeby był wolny, spontaniczny i wyrażał swoimi zachowaniami to, co czuje.
Ale i na odwrót, a mianowicie nowatorskie gesty powodują przełamywanie schematów – myślowych, uczuciowych. Są po to, żeby wydobywały z człowieka autentyczność.
To powinno funkcjonować jak sprzężenie zwrotne: „Jestem z kwiatem w ręce, bo czuję taką potrzebę”. Ale również: „Ja dlatego przynoszę kwiat, aby przełamać moje i twoje schematy i przyzwyczajenia”.
I czym mniej schematycznie, czym bardziej improwizowane, czym bardziej płynące z radości serca – tym lepsze.
* * *
Dlaczego tyle rozwodów? Dlaczego tyle rozejść? Przeważnie dlatego, bo małżonkowie znudzili się sobą. Nawet nie sobie siebie obrzydzili, chociaż i tak może się stać. Ale zwyczajnie nudzą się sobą. Już nic nowego nie mają sobie do powiedzenia. „Już się wewnętrznie wypalili”. Te same odezwania, te same dowcipy, ten sam żargon. Ten sam harmonogram dnia: tylko praca i praca, i jeszcze raz praca. I oszczędzanie wszystkiego – czasu i pieniędzy. Już nie umieją świętować bez święta, nie umieją się uśmiechać bez uroczystości. Nie umieją zachowywać się jak kochankowie – dlatego że już są mężem i żoną.
A trzeba zadbać o urozmaicenie swojego codziennego życia:
– Idziesz gdzieś?
– Nigdzie.
– To czemuś taka wystrojona?
– Dla ciebie.
– Dla mnie?
– Żeby ci się podobać.
Albo i tak:
– Dlaczego się golisz?
– Bo wychodzę z moją małżonką na miasto.
– Ze mną? A po cóż to?
– Zaszalejemy. Zapraszam na kawę do kawiarni.
– Na kawę? A czyż nie to samo, gdy się napijemy kawy w domu?
– Raz niech będzie inaczej.
– Nie szkoda ci czasu, a i pieniędzy?
– Dla ciebie nic mi nie szkoda.
– Też masz pomysły.
I teraz wszystko, co się stanie, zależy od tej drugiej strony: przyjmie tę grę czy odrzuci ze wzgardą. Zezwoli na tę zabawę albo odepchnie z lekceważeniem. Zależy od tego, czy potrafi mimo wszystko wejść w tę nową rolę, która jest proponowana, czy pozostanie przy swoim, przy okazji wylewając miskę pomyj na głowę swojego partnera.
Ktoś powie: „To drobny szczegół”. Oczywiście, ale również z drobiazgów składa się życie, a już na pewno one nadają mu ton.
KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI