Zaczyna się wszystko od protestu przeciwko naruszeniu naszych praw czy godności człowieczej. Ktoś się zachował wobec nas niedelikatnie czy nawet nieludzko. Ktoś nas dotknął, potrącił, oskarżył, przezwał, wyśmiał, sponiewierał, zarzucił rzeczy niebyłe. Zajechał nam drogę. Wyjechał z podporządkowanej. Zmusił nas do gwałtownego hamowania. O mało nie doszło do wypadku. Ktoś wyprzedza, przekraczając ciągłą linię. Ktoś gwałtownie hamuje, wyraźnie nas prowokując.
Ktoś okradł nas, oszukał. Nieuczciwie postąpił.
A więc mamy rację, że protestujemy. Tylko chodzi o to – jak. Jeżeli nas to doprowadza do wściekłości, do szału, do reakcji nieobliczalnych, jeżeli nas to oburza pod sam sufit, że zaczynamy się zachowywać nienormalnie, przeklinamy, używamy słów nieparlamentarnych, wygrażamy pięściami, może nawet rzucamy się do bójki – to jest właśnie błąd a nawet zło, o które tu chodzi, czego nam nie wolno.
Bo wywołujemy reakcję łańcuchową – zaatakowany też nie zostanie nam dłużny. Dojdzie do awantury, do kłótni, do wyzwisk po obu stronach, a może do rękoczynów. Może dojść – nie daj Boże – do czegoś najgorszego: do zranienia czy zabicia człowieka. I wtedy może dopiero opamiętamy się, żeśmy zawinili – żeśmy przekroczyli wszystkie normy zachowania się ludzkiego, że daliśmy się ponieść nerwom, emocjom.
Tego braku opanowania, braku panowania nad swoimi emocjami, nad swoim gniewem, nad swoją wściekłością dziecko niestety uczy się w domu. Tą złą szkołą są awantury pomiędzy matką a ojcem, awantury pomiędzy rodzicami a dziećmi. To już tu padają najcięższe słowa. To już tu trwa krzyk, a nawet wrzask. To już tu dochodzi do rękoczynów. „Mamo, nie bij taty”, „Tato, nie bij mamy” – przerażenie w oczach dziecka na widok podniesionej ręki do bicia.
I zdaje się, że ten zły przykład odstraszy dziecko na całe życie od takiego postępowania. A naprawdę tak nie jest. To wróci w życiu dziecka jak bumerang – ono też będzie tak wrzeszczało na swoją żonę czy męża, na swoje dzieci.
* * *
Jest gniew niezamknięty, rozciągnięty w czasie. To stan zagniewania, pretensji, żalu, niechęci – która się może przerodzić w wyrównywanie rachunków, chęć zemsty, w nienawiść. Już nie wybuch, a podskórne niszczenie obrazu drugiego człowieka, który nam zrobił krzywdę. Sączy się jadem na każdym kroku – kiedy się pojawi jego temat, kiedy ktoś wspomni jego imię – wywołuje w nas lawinę zaciekłości.
To jest morderstwo rozłożone w czasie, które niszczy nie tylko tego drugiego człowieka, ale i nas. Bo nienawiść szkodzi temu, który nienawidzi, bardziej niż temu, kto jest nienawidzony.
Bo wciąż tkwimy w tamtym wydarzeniu, wciąż jesteśmy wczepieni w tamtą krzywdę, w tamtego człowieka, któremu nie odpuszczamy, nie przebaczamy, nie darujemy, nie zapominamy. Wciąż przemyśliwamy jak powinniśmy się zachować, żeby mu okazać swoją pogardę, żeby odczuł, żeby zrozumiał, że nic nie jest załatwione, nic nie jest zamknięte, że nic nie jest zabliźnione. Aby zrozumiał, że powinien przeprosić, załatwić, wynagrodzić – nie tylko tę krzywdę, ale i ten długi czas, w którym narastały procenty wyrządzonej krzywdy, w którym zwiększał się jego dług. I że już urósł do niebotycznych rozmiarów.
A trzeba, żebyśmy się użalili nad sobą. I ten ciężar, który wrósł w nas jak garb, zrzucili z ramion do rowu i poszli wyprostowani dalej. Trzeba powiedzieć to wielkie słowo: „nieważne”. Odwrócić się od przeszłości i patrzeć w przyszłość. Zająć się twórczością, a nie rozgrzebywaniem wydarzeń, o których już nikt może nie pamięta, a prawdopodobnie najmniej ten, którego nazywamy swoim wrogiem.
KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI