10 grudnia 2007
1.
NAUKA REKOLEKCYJNA
1. Czy jesteśmy chrześcijanami? Czy jesteśmy uczniami Jezusa? Czy my żyjemy zgodnie z nauką Jezusa? Czy myśmy uwierzyli naprawdę w Niego?
Pytanie, zdawałoby się, zbyteczne – przecież jesteśmy ochrzczeni.
Trzeba wziąć pod uwagę jeden fakt oczywisty, a bardzo ważny: Jezus mówił językiem aramejskim, również po hebrajsku. Ale to jest nie tylko sprawa języka, to jest sprawa kultury, w której On istniał, żył, pracował, w której nauczał. To zupełnie różna kultura od naszej, zachodnioeuropejskiej. Na innym horyzoncie pojęciowym, na innym zapleczu historycznym niż nasze, na innych wyobrażeniach i skojarzeniach, na innym kontekście historycznym. Inaczej była rozumiana przez słuchaczy Jezusowych niż my ją rozumiemy.
Jezus opierał się na Starym Testamencie. To była Święta Księga dla Niego. Należała do gatunku literatury religijnej. Posługiwała się przypowieściami, metaforami, legendami, bajkami. I tak była odbierana. I na bazie tej Księgi trwało Jego nauczanie wśród Żydów, bo do nich był przede wszystkim posłany.
Ale niespodziewanie, przynajmniej dla obserwatorów, chrześcijaństwo ogarnęło pogan. Objęło przede wszystkim obszar Małej Azji. Obszar o kulturze greckiej.
Ewangelia Jezusa zaczęła być tłumaczona na język grecki, na kulturę grecką, na system pojęciowy grecki. Zasługa przede wszystkim Pawła. Chrześcijaństwo przestało być wyznaniem izraelskim, a stało się międzynarodowe. Najpierw Greków. Ten proces umożliwiła grecka kultura, greccy filozofowie, greccy myśliciele, zwłaszcza Platon, Plotyn, Arystoteles, Sokrates. Język Biblii bogaty w przypowieści, w metafory, w aforyzmy, bogaty w obrazy został przejęty przez tę grecką kulturę i interpretowany w miarę prawidłowo.
I tak trwało gorączkowe tłumaczenie Ewangelii z kultury żydowskiej na kulturę grecką. Potem, jeszcze szybciej, prawie natychmiast, zapaliły się ogniska chrześcijańskie w Italii – w Rzymie przede wszystkim, ale i na całym obszarze imperium romanum. Nastąpiło tłumaczenie Biblii na język łaciński. Nie tylko język, ale na kulturę, na obszary myślowe.
Na szczęście Rzymianie znali kulturę grecką, wychowali się na niej. Znali Platona i Plotina, znali Arystotelesa i Sokratesa. I chrześcijaństwo w miarę prawidłowo, w oparciu o symbolikę, którą głosiło, potrafiło zadomowić się w kulturze rzymskiej.
2. Dotąd było wszystko, jeśli tak można powiedzieć, prawidłowo. Dzięki greckim filozofom, którzy byli tak wielkimi autorytetami intelektualnymi, że byli nauczycielami nie tylko dla swoich, Greków, ale i dla Rzymian. W ich koncepcji filozoficznej i teologicznej mieściła się Biblia. Była zrozumiała.
Katastrofa nastąpiła podczas wędrówek ludów. Pchnięte przez ludy wschodnioazjatyckie płynęły ludy barbarzyńskie do Europy Zachodniej, przede wszystkim na Półwysep Apeniński. Herulowie, Rugiowie, Longobardowie, Hunnowie, Ostrogoci, Wizygoci. Szli do kraju ciepłego, bogatego. Szli, gdzie łąki do pasania ich bydła, były przyjazne.
Imperium rzymskie podzielone na dwie części – na Bizancjum i Rzym – padło pod naporem, pod naciskiem tych ludów. Narody te czuły wyższość kulturową rzymską i grecką. I zaczęły się na gwałt przystosowywać do przejęcia tej kultury wyższej od nich. Ale nie zrozumieli jej do końca. Za duży przeskok, za duża przepaść do pokonania, za duża różnica do przezwyciężenia.
Nie niszczyli kultury grecko-rzymskiej, przynajmniej nie wszyscy niszczyli, ale zadamawiali się – chcieli być obywatelami rzymskimi. Tego Rzymu, który ograbili. Chcieli być tak kulturalni jak ci, których podbili.
Ale wśród barbarzyńców brakło filozofów tej miary co Platon. Brakło takich wielkich ludzi, którzy by przetłumaczyli kulturę żydowsko-grecko-rzymską na kulturę barbarzyńską. Owszem, pojawił się człowiek o wielkim umyśle – św. Tomasz z Akwinu, ale już później, w XIII wieku. I to nie był geniusz, tylko kongenialny człowiek, który potrafił Arystotelesa wykorzystać do tego, żeby stworzyć wielką „Summę Teologiczną” i „Summę contra gentiles”.
A przecież – mówi się w skrócie – ludy barbarzyńskie przyjęły chrześcijaństwo.
Przyjął chrześcijaństwo książę pogański – z wyrachowania. Bo to włączało go w krąg kulturowy Europy Zachodniej, dawnego imperium rzymskiego. Kazał swoim poddanym lać na łeb wodę chrzcielną i słuchać tego, co mówi misjonarz. Co z tego zrozumieli jego prości poddani, to nawet nie musimy w to wątpić, że prawie nie zrozumieli nic. W piątek nie wolno jeść mięsa, bo inaczej wybijają zęby; w niedzielę nie wolno pracować, tylko trzeba iść do kościoła na Mszę świętą, z której nic nie rozumieli, bo była po łacinie.
3. Dostali w wielkim prezencie, wraz z religią chrześcijańską, Księgę – Byblos, Biblię.
Łatwiejszy był dla tych ludów Stary Testament niż Nowy Testament. Bardziej konkretny, realny. Sugerował, że zawiera historię ludzkości i historyczny opis wydarzeń narodu izraelskiego, kierowanego i opiekowanego przez Boga. Wzięli ten przekaz dosłownie. Wszystkie symbole – konkretnie. Wszystkie przypowieści – jako kroniki historyczne.
Biblia była dla nich księgą mądrości, księgą życia, księgą historii. I czytali. O swojej przeszłości. Jak to Pan Bóg stworzył świat, w siedmiu dniach. Jak stworzył człowieka z mułu ziemi, kobietę z żebra Adamowego. Jak to był ogród zwany Rajem, z drzewem wiadomości dobrego i złego. Jak doszło do grzechu. I anioł wypędził pierwszych rodziców z Raju. Jak był Adam na wygnaniu, jak był jego syn jeden Abel i drugi Kain. Jak była Sodoma, jak była Gomora, jak był potop.
A wcale tak nie było. A wcale nie było ani Adama, ani Ewy, a wcale nie było Raju, a wcale nie było anioła, który wypędził ich z Raju. Nie potrafili wczuć się w Biblię jako w dzieło literackie religijne, tylko potraktowali ją jako historię, a nawet kronikę ludzkości. A przecież istotną treść Biblii stanowią prawdy religijne, które są niesione na kanwie tych opowiadań.
Dla barbarzyńców – jeżeli jest napisane, to znaczy, że tak było. Tak było, że naród żydowski dostał się w niewolę egipską. Że naród żydowski chciał wyjść z tej niewoli. Spadły plagi na Egipt, żeby wypuścił faraon Żydów z niewoli. Napisane jest, że tak było, że potem szedł naród żydowski przez środek morza, uciekając przed faraonem. I zwarły się brzegi rozstąpionego morza i zginęli rycerze faraonowi. Tak było. A pod górą Synaj Izrael słuchał, jak Pan Bóg do nich przemawia. Tak było. Mojżesz dostał na dwóch tablicach napisane Dziesięcioro Bożych Przykazań i zszedł z tymi tablicami do narodu. Tak było. A naród wędrował 40 lat do swojej Ziemi Obiecanej, mordując ludy tam mieszkające. I Bóg im błogosławił.
A przecież tak nie było. To wszystko symbole, to wszystko przypowieści, to wszystko legendy.
Ale narody barbarzyńskie, które zaludniły Europę w to wierzyły, że tak było. I że Bóg błogosławił Izraelowi wyrzynającemu narody zamieszkujące Ziemię Obiecaną. Błogosławił mordowi, wojnie, zemście. Tak było. I barbarzyńcy mordowali. I organizowali wyprawy krzyżowe. I zakon krzyżacki mordował Prusów pogańskich.
Tymczasem inaczej był pisany Stary Testament niż to sobie mogli wyobrazić barbarzyńcy – Herulowie, Rugiowie. Tak nie było. Bóg nie błogosławił nienawiści, mordom. Tylko to była przypowieść o niesprawiedliwej wojnie Izraela.
Ale barbarzyńcy grozili: jeśli ktoś mówi, że tak nie było, a mówi, że człowiek od małpy pochodzi, kto mówi o ewolucji, jest heretykiem. Napisane jest w Piśmie Świętym, ze Pan Bóg stworzył człowieka na obraz i podobieństwo swoje z mułu ziemi. I taka jest prawda. I w to wierzymy. Nikt nam nie będzie mącił w głowie. Gdy ktoś śmie mówić, że tak nie było, to niech się liczy z tym, że będzie przez inkwizycję na mękach przesłuchiwany, spalony na stosie albo powieszony na gałęzi. Tak było.
Tak wyglądało chrześcijaństwo.
I w naszych książkach religijnych uczyliśmy się do niedawna – i uczą się niekiedy jeszcze do dzisiejszego dnia dzieci, że Pan Bóg stworzył świat w sześciu dniach, że Adam i Ewa byli w Raju, że popełnili grzech, że zostali wyrzuceni z Raju. Że był potop, że była Sodoma i Gomora, że była wieża Babel, że był dobry brat Abel i zły brat Kain, który go zabił.
Nie potrafimy się wznieść ponad te opowiadania symboliczne, przypowieściowe. Zaczepia się w naszej pamięci ten fakt – że tak jest napisane. Nie potrafimy traktować Pisma Świętego jako dzieła religijnego, tylko jako kronikę, jako historię. A to jest przecież literatura religijna operująca symbolami, metaforami, przypowieściami, legendami.
4. I to nie jest największe nieszczęście. Chociaż jest to kompromitujące świadectwo, jakie sobie wystawiamy i wystawiamy naszej kulturze współczesnej. Ale najgorsze jest to, że nie umieliśmy dostatecznie wyraźnie określić istoty chrześcijaństwa, którą jest miłość. I odpowiedzialnie podjąć się jej realizacji. Bo okazuje się, że nie potrafimy walczyć o miłość. Walczyć z krzywdą, z zemstą, z oszczerstwem, odbieraniem dobrego imienia naszym bliźnim.
I upłynęło dwa tysiące lat od czasów Jezusa, a my stoimy jakby na początku drogi. Na początku, bo są tylko przebłyski, to co mówimy o miłości bliźniego, bo są tylko słabe głosy protestu przeciwko nienawiści, pogardzie.
Możemy się pocieszać, że już nie grozi nam szubienica, spalenie na stosie, śmierć w mękach, ale słaba to pociecha, gdy mówimy o społeczeństwie, które szczyci się osiągnięciami naukowymi, lotem na księżyc i rakietami balistycznymi, potrafiącymi przenieść ładunek atomowy na odległość 2 tysięcy kilometrów. Żeby zniszczyć przeciwnika, żeby zniszczyć ludzi niewinnych, żeby zniszczyć dorobek kulturowy pokoleń.
I to jest chrześcijaństwo. Jeszcze do tego dochodzi życiorys Jezusa Chrystusa i na tym się sprawa kończy.
Były przebłyski – jak gwiazdy spadające z nieba. Były przebłyski geniuszy świętości, którzy mówili, że Bóg jest Miłością. Ale te błyski gasły szybko i wracała czerń nocy.
Odkrycie, że Bóg jest Miłością, to jest sprawa końca XIX i XX wieku.
I zdawało się, żeśmy odkryli Amerykę. Już mamy gęby pełne miłości. Ale z tego niewiele wynika – można powiedzieć – jest coraz gorzej.
Bo mamy na porządku dziennym oskarżanie ludzi niewinnych. A nauka Jezusa o miłości Boga i bliźniego została znów zepchnięta na margines naszego życia.
To jest klęska chrześcijaństwa, katastrofa.
Dwóch przyjaciół było. Przyjaźnili się od zawsze. Jeden poszedł do PIS-u, drugi poszedł do PO. I przyjaźń się skończyła. Obydwaj chrześcijanie, obydwaj katolicy, obydwaj praktykujący katolicy.
Mamy Sanktuarium Miłosierdzia Bożego – nabożeństwa uroczyste, zjeżdżają się kardynałowie, arcybiskupi, biskupi, wielkie kazania są głoszone, tłumy ludzi przychodzą, rocznie idące w miliony. I co? I ci sami ludzie potrafią być tolerancyjni wobec siebie, kiedy chodzi o politykę? Jest lepiej, gdy chodzi o współżycie na co dzień? Gazety, radio, telewizja szerzą miłość? Naprawdę?
Nic z tych rzeczy. Na co dzień oskarżanie, oczernianie, obrażanie, gniewanie się, plotka, oszczerstwo, obmowa – na codziennym porządku.
Szerzy się nienawiść. Tym żyjemy na co dzień. To jest nasza rzeczywistość.
My chrześcijanie. My, którzy się nazywamy chrześcijanami. My, którzy się uważamy za wyznawców Jezusa, którzy nosimy na piersiach krzyżyk, którzy chodzimy do kościoła. Czy odpuszczamy naszym winowajcom? Nie. Domagamy się: najpierw musi się przyznać, musi wyznać, musi przeprosić. A potem mu przyłożymy za to, co zrobił, do czego się zresztą miał obowiązek przyznać.
Gdzie jest miłość? Gdzie jest miłosierdzie? Gdzie jest przebaczenie? Gdzie jest chrześcijaństwo?
A tymczasem w Ewangelii jest krótko: Po tym poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość mieć będziecie jedni ku drugim.
Poznają?! Poznawają? Czy mamy naprawdę miłość jedni ku drugim?! W domach naszych, w zakładach pracy naszej, w kontaktach naszych osobistych z przyjaciółmi, ze znajomymi – poznają nas po miłości?
Gdy się uczniowie zwrócili do Jezusa, żeby nauczył ich modlić się, powiedział: Ojcze nasz, odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom – modlimy się codziennie na rannym i wieczornym pacierzu.
Przecież przy tym tekście można zamienić się w żonę Lota. Można stanąć osłupiały, można stanąć jak sparaliżowany.
I odpuść nam nasze winy! Odpuść nam! Jako i my odpuszczamy!
My chcemy Ciebie, Boże, nauczyć, jak należy postępować z drugim człowiekiem – odpuszczać mu winy! Naucz się tego od nas! Odpuść nam również. Tak jak my odpuszczamy.
Czyśmy są chrześcijanami? Czyśmy są uczniami Jezusa? Czy możemy powiedzieć o sobie, że – tak.
A jeżeli nam się noga potknie, to głęboko bijemy się w piersi? Jak ten ewangeliczny grzesznik, który przy drzwiach świątyni klęczał i bił się w piersi, i mówił: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu.