7. Budowanie osobowości
I wtedy potrzebna jest ucieczka. Czas milczenia. Na początek, żeby odstąpić przynajmniej o krok od tego, coś usłyszał, od tego, coś przeczytał, czegoś się dowiedział, od tego, co ci chcą wtłoczyć w łeb; żeby zainteresować się, zaciekawić się, wziąć pod uwagę, rozważyć; żebyś to wszystko, coś przeżył, usłyszał, zobaczył, zestawił z twoimi dotychczasowymi odkryciami, doświadczeniami, przekonaniami.
Może się okaże, że są kompatybilne, że z łatwością dadzą się przełożyć na twój osobisty język, na język twojej osobowości. Może się okazać coś więcej: że się zgadzają z twoim dotychczasowym dorobkiem, że wkomponowują się w twoje przekonania, potwierdzają twoje stanowisko, współbrzmią z twoim stylem, że nawet, ku twojemu zaskoczeniu, dużo wnoszą do twojej osobistej koncepcji świata, jak i rozwiązań szczegółowych zagadnień.
Ale możesz też odkryć, że to fałsz pod pozorem prawdy, w eleganckim opakowaniu, ocenić, że to jedna wielka bzdura. Wtedy odejście na bok jest ci potrzebne, żebyś się oburzył i odważył powiedzieć „nie”. I abyś nie poddał się temu.
Ale musisz mieć po temu sposobność. Tak jak Jezus miał czterdzieści dni. Tak jak Jezus uciekał na górę. Podobnie i ty uciekaj – w rekolekcje, w modlitwę, żeby nie być „jednym z” – z masy, z tłumu, z gawiedzi, z klakierów, żeby nie być numerem, cyfrą, ale żeby być z nazwiska i z imienia – sobą. Na to jest pustynia. Na to jest twoja góra. Na to jest twoja modlitwa.
I wiedz o tym, że zawsze pozostaniesz samotny, że twoja droga budowania własnej osobowości jest unikalna, że się nie utożsamiasz z nikim z żyjących czy zmarłych. Z żadną ideologią ani filozofią. Że się nie upodabniasz ani się nie zrównujesz. Chociaż otaczający cię ludzie chcą, żebyś się zrównał, żebyś się utożsamił, upodobnił do nich, żebyś był taki jak inni, żebyś nie odstawał, żebyś się nie wyróżniał.
Wobec tego, gdy społeczność natrafi na takiego, który stanie w opozycji do niej, który podejmie jej krytykę, który ośmieli się mieć inne zdanie, inną opinię w jakimkolwiek względzie – zareaguje jednoznacznie: spróbuje go zniszczyć wszelakimi sposobami. Nawet kpiną, szyderstwem, potępieniem. A ty nie daj się skusić mirażami stabilizacji, uratowania się od alienacji. Pozostań sobą. I niech ci się nie zdaje, że jeśli nie upodobnisz się do reszty, będziesz samotny. Będziesz samotny nawet wtedy, gdybyś się stał podobny do innych. Tylko będziesz do tego jeszcze upokorzony, zmielony, zdeptany. Bo każdy człowiek jest samotny. Tylko nie każdy sobie z tego zdaje sprawę.
Ale na pociechę jeszcze wiedz i to: społeczność, która domaga się od ciebie, abyś się identyfikował z nią, w gruncie rzeczy czeka na twoją inność. Bo zdaje sobie z tego sprawę – przynajmniej podświadomie – że gdy się do niej upodobnisz, z nią utożsamisz, wtopisz w nią, staniesz „jednym z”, to nic nowego do niej nie wniesiesz. Powiększysz najwyżej jej masę.
Społeczność, choć chce twojej małej stabilizacji czy wielkiej stabilizacji, choć na pozór marzy, żebyś jej dał święty spokój, nie burzył jej utartych dróg myślenia, jej przyzwyczajeń, jej zinstytucjonalizowanego życia, z drugiej strony zdaje sobie sprawę z tego, że jest skazana na postęp, że trzeba iść naprzód i nie wolno tolerować stagnacji, że należy bać się zastoju. Bo to grozi śmiercią społeczności.
I w tym sensie buntownik jest nadzieją każdej społeczności. I dlatego wołanie o głowę buntownika jest w gruncie rzeczy domaganiem się weryfikacji tego buntu – czy on jest merytorycznie zasadny, czy on niesie wyzwolenie, wskazuje nowe perspektywy, otwiera nowe horyzonty, czy nie jest tandetnym blefem.
I czasem ten buntownik zostanie odrzucony, pogardzony, podeptany przez ogół społeczeństwa. Ale bywa, że po jakimś czasie, albo dopiero po jego śmierci, społeczeństwo pójdzie dalej, po jego śladach zaczną kroczyć inni. Ale przecież on otworzy nową epokę w życiu tej społeczności, a może nawet w życiu świata. A więc po śmierci okrzykną go prekursorem, postawią mu pomnik. Nazwą geniuszem, odkrywcą nowych lądów. Będą pisali jego biografie i chwalili nieugiętość.
Ale bywa, że buntownik sparcieje, że ustąpi w połowie drogi, że zrezygnuje z dalekosiężnych planów, że wizji, którą roztoczył przed światem, nie dokończy, że się podda. Wtedy społeczność nim wzgardzi. Choć on się będzie tłumaczył, że jej posłuchał, że dostosował się do jej życzeń, i zgorzkniały będzie wyrzucał jej zbrodnię, którą na nim popełniła. Nic nie pomoże. Społeczność go potępi.