Zajść w ciążę
Zajść w ciążę. Czekać na dziecko. Kształt naszej miłości małżeńskiej. „Odtąd ja noszę w sobie ciebie, mój mężu. Już nie tylko duchowo, jak dotąd, ale i fizycznie. Noszę w sobie cząstkę ciebie, którego pokochałam nad wszystko na świecie, nad siebie samą. Za którym poszłam z domu na zawsze. Z którym się złączyłam aż do śmierci. Obyśmy mu mogli przekazać wszystko, co w nas najlepsze, najprawdziwsze, najpiękniejsze”. Wchodzić w nową rzeczywistość, w nowy wymiar swojego człowieczeństwa, w nowy kształt swojej osoby. Uwierzyć w ten nieprawdopodobny cud, że coś we mnie zaistniało. Nie coś. Ktoś we mnie zamieszkał. Ktoś, kto wziął początek ze mnie i z mojego ukochanego. Kto jest częścią jego i mnie. A przecież już nie jest mną ani nim, ale kimś nowym, choć nie obcym. Moje dziecko, nasze dziecko – ktoś najbardziej ukochany, upragniony. Rośnie. I to szybko. Na to wskazuje zaokrąglenie brzucha. „Już kopie. Połóż tu rękę. Czujesz?” Oczekiwanie na poród. Czekać na dziecko. Myśleć o nim, marzyć o nim. Śpiewać mu piosenki, rozmawiać z nim. „Jaki ty będziesz. Do kogo będziesz podobny. Czy duży, czy mały. Ciemny czy jasny. Byleś był dobry. Byleś był mądry”. „Do kogo ty mówisz?” „A, ja tylko tak sobie. Jak to do kogo? Do niego!” Czekać na dziecko, bronić go przed światem, przed ludźmi, przed sobą. Żebym się nie uderzyła, żebym się nie potknęła, żebym nie upadła, żebym się nie podźwignęła. Bronić je przed gazetami, tygodnikami ilustrowanymi, przed telewizorem, przed okropnymi filmami, przed niemożliwymi książkami, przed strasznymi wiadomościami. Przed smrodem papierosów, przed alkoholem. Bronić je przed sobą, przed swoim lenistwem, wygodnictwem, dogadzaniem sobie, przed swoją złością, zdenerwowaniami, przekleństwami. Bronić je przed głupimi koleżankami, ordynarnymi kolegami. Przyjmować „ochy” i „achy” tych, którzy zauważają rosnący brzuch. Przyjmować gratulacje, dowody podziwu, serdeczności, szacunku. Zapytywania uprzejme, radosne, wścibskie, dokuczliwe, nietaktowne, niedelikatne, napastliwe, wyśmiewanie, dokuczanie, pogardę, lekceważenie. Czekać na dziecko. Otaczać je dobrem. Dobrymi ludźmi, swoją dobrocią. Otaczać je, napełniać je, nasycać je, karmić je, kształtować je. Pięknem swojego świata, porządkiem. Dla niego kwiaty w wazonie, muzyka na koncercie, z taśmy, z płyty, z radia. Dla niego szerokie niebo i zieleń łąk, deszcz w jesieni i biel śniegu w zimie, dla niego ptaki i motyle. Dla niego codzienna praca. Wstawanie ranne i wieczorne kładzenie się spać. Dla niego mycie i czesanie się, ubieranie się i codzienny makijaż. Gotowanie wody i mleka, krajanie chleba. Smarowanie masłem. Spożywanie posiłków. Dla niego punktualność, solidność, dotrzymywanie słowa, unikanie kłamstwa, dwuznaczności, fałszu. Dla niego. Z nim się modlić. Uczyć się samej modlitwy, być w modlitwie z nim. Uczyć je modlić się. Powoli, słowo za słowem. Czekać na dziecko. Już ono wciąż obecne. Już ty nie jesteś sama. Z nim razem czytanie książki. Z nim obierane jabłka, gotowanie zupy, przygotowywanie stołu, rozkładanie obrusa, talerzy i widelców, noży, łyżek, łyżeczek. Z nim posiłek. Z nim razem oglądana telewizja. Odwiedziny u przyjaciół, imieniny i urodziny. Z nim kochać ludzi w cierpliwości, z radością służyć ludziom, wypełniać swoje obowiązki, swoje powołanie. Sprzątać, zamiatać, prać, ścierać kurze, chodzić na zakupy, pokonywać kilometry drogi po swoim mieszkaniu, po schodach, po ulicach, po sklepach. Z nim służyć ludziom, którzy przychodzą, wysłuchiwać ich cierpliwie, przygotowywać herbatę, tłumaczyć, radzić, wchodzić w ich życie swoim zrozumieniem, uczestniczyć w ich kłopotach, troskach, tragediach, smutkach, radościach, osiągnięciach, sukcesach. Z nim pracować. Choć coraz trudniej. Choć coraz bardziej męczy cię każdy wysiłek. Choć jesteś coraz cięższa. Czekać na dziecko. Troszczyć się o nie. Pytać się o jego zdrowie u lekarza, o jego rozwój. Czy wszystko przebiega normalnie, naturalnie. . Tak jak potrzeba. Wyszukiwać książki, które mogą ci pomóc. Czytać. Przygotowywać pieluszki, ubranka, beciki, wdzianka, koszulki. Przemeblowywać swoje mieszkanie do nowych potrzeb: żeby miało dobrze, żeby miało słońce i cicho. Stwierdzić ze zdziwieniem, że ono już jest zaborcze. Że uszczupli wasze miejsce, przecież i tak niezbyt obszerne. Spotykać inne kobiety oczekujące dzieci. Rozmawiać z nimi. Przysłuchiwać się ich opowiadaniom. Porównywać ze swoimi przeżyciami. Słuchać ich rad. Znosić cierpliwie ich życzliwe, ich ciekawskie pytania. Czekać na dziecko, na nowy stan. Na stan matki, kobiety. Bo dotąd choć żona, to prawie panna. Choć żona, to tylko zakochana w swoim mężczyźnie, to jeszcze inne myślenie, to jeszcze poza miłością do męża żadnych innych więzów. Czekać na stan matki, na wejście w inną grupę społeczną, na wejście w świat odpowiedzialności za dziwną swoją własność, która się nazywa dziecko. Przyglądać się tej mojej nowej społeczności. Przyglądać się matkom. Taka będę czy taka. Utyję, zgrubnę? Stracę swoją sylwetkę, rozrosnę się w biodrach? Będę matką przecież nie jednego dziecka. Nie można zgodzić się na jedynaka, wokół którego będzie się kręcił cały świat dziadziów, babć, ciotek i nas samych. A więc dwójka. Perspektywa jeszcze jednej ciąży. Chyba żeby teraz dwojaczki albo trojaczki? Śmieją się, że tak będzie, bo już jestem taka gruba. Czekać na dziecko. Odnaleźć Matkę Boską. Jako kogoś najbliższego. Odnaleźć Ją oczekującą na Jezusa. Jak siostrę, jak najbliższą przyjaciółkę. Wysłuchać ze zdziwieniem, z radością, z podziwem te słowa zwiastowania powtarzane przy pacierzu codziennie: Zdrowaś, Mario, łaskiś pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego. Przypasowywać te słowa do siebie samej. Bo przecież i ja, tak jak Ona, zostałam powołana do macierzyństwa. Przecież i ja przyjęłam to powołanie, zgodziłam się być matką. Przecież i Pan jest ze mną i błogosławi mi.