Reforma soborowa
Reforma soborowa
Siedzimy w dalszym ciągu pod kolumnadą
Berniniego, z widokiem na bazylikę.
– Lubiłem patrzeć, jak po zakończonym kolejnym dniu obrad soborowych otwierają się drzwi bazyliki i wysypuje się z nich dwa tysiące ojców soborowych. Widok unikalny. Fiolet biskupów przetykany czernią patriarchów i mitratów, kardynalską czerwienią. Ta lawina spływała po schodach i zdawała się nie mieć końca.
– Co było, zdaniem księdza, największym osiągnięciem Soboru Watykańskiego II?
– Powstawało nowe słownictwo, nowe sformułowania, interpretacje pojęć dotąd, zdawałoby się, ekskluzywnych, hermetycznie zamkniętych, uświęconych tradycją. To był nowy język: ludzki, zrozumiały, kontaktowy. Już można nim było dotrzeć do współczesnego człowieka, do człowieka ulicy, prostego i inteligenta, do dorosłych i do dzieci. W tym języku były formułowane przez sobór wszystkie prawdy duszpasterskie, a przy tej okazji dogmatyczne i etyczne.
– To było chyba coś niezmiernie intrygującego.
– Tak! Coś fascynującego. I ta euforia trwała w ciągu obrad soborowych, trwała także w czasie przerw. Na naszych oczach powstawał nowy stary Kościół. Jak Feniks z popiołów. To czuli nie tylko ojcowie soborowi obradujący w bazylice, jak i teologowie, ale także dziennikarze, także ludzie nieinteresujący się dotąd problemami teologicznymi.
– Czy ten nowy język zakorzenił się w Kościele na stałe?
– To zależy. Niektórzy biskupi w pełni zaakceptowali sobór i wprowadzają jego dokumenty w życie. Inni, mówiąc delikatnie, nie spieszą się. Podobnie pewne ośrodki naukowe – uniwersytety katolickie, wydziały teologii katolickiej, stanowiące integralną część uniwersytetu, seminaria duchowne, klasztorne studia domestica, które zachowują się podobnie.
– Również gdy chodzi o język.
– Tak.
– Czy w nowym języku zostały napisane dokumenty soborowe?
– Po części. Ponieważ stare sformułowania myślowe i słowne nie zawsze dały się wyrugować. Stare schematy były nieraz mocniejsze, łatwiejsze, wygodniejsze dla ludzi odchodzącej epoki.
– Proszę podać przykładowo kilka dokumentów soborowych.
– Istniały trzy podstawowe kategorie dokumentów: konstytucje, dekrety i deklaracje. Dla przykładu: Konstytucje dogmatyczne o Objawieniu, o Kościele, o liturgii, o Kościele w świecie współczesnym. Dekrety o ekumenizmie, o Kościołach katolickich wschodnich, o formacji kapłańskiej, o apostolstwie świeckich, o działalności misyjnej, o pasterskich działaniach biskupów. Deklaracje o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich, o wolności religijnej.
– Czy było coś, co można nazwać symbolem soboru?
– Świadectwem spektakularnym nowego była reforma liturgiczna. Tak zwany ołtarz soborowy: zwrócony do zgromadzonych. A równocześnie liturgia w języku narodowym. To był autentyczny przewrót, nie tylko czysto liturgiczny, ale jak najbardziej ideowy.
– Aż tak?
– Tak. Wyrażał on tę prawdę, że ksiądz nie sprawuje mszy świętej, jak również innych sakramentów, dla ludzi, którzy się zebrali, ale razem z nimi. Że jest to prawdziwie wspólnotowe działanie ludu Bożego.
– Jeszcze przez moment zatrzymajmy się przy wprowadzeniu języków narodowych do liturgii.
– Proszę bardzo. To był, powtarzam, autentyczny przewrót. Po prawie dwóch tysiącach lat liturgii w języku łacińskim stanowcze odrzucenie tego modelu! Ile trzeba było mieć determinacji, by zdobyć się na ten krok. Ile zabiegów ludzi, którzy byli przekonani o słuszności tej drogi. Przy równoczesnym sprzeciwie oponentów. Wystarczy przypomnieć protest arcybiskupa Lefebvre i jego schizmę. Jak i to, że do dzisiaj odprawia się msze święte w języku łacińskim. Oczywiście, za zgodą Stolicy Świętej.
– Z tego, co ksiądz mówi, wynika, że Karol Wojtyła był zapracowany.
– Tak. Ale pamiętał o tym, co mu powiedział doktor Kownacki – jego przyjaciel z czasów seminaryjnych, który go leczył na mononukleozę – czyli: trzydzieści dni odpoczynku intensywnego w zimie, trzydzieści dni w lecie. Karol odliczał skrupulatnie w kalendarzyku każdy dzień weekendowy potraktowany odpoczynkowo.
– Jak go spędzał?
– Jechaliśmy na przykład samochodem, Karol, ksiądz Cader i ja, nad morze. Nawet niekoniecznie na plażę watykańską. To był październik może nawet wrzesień, kiedy rzymianie uważają, że woda jest za zimna na kąpiel. Leżeliśmy na czarnym piasku, szliśmy do wody. Potem Karol zawijał się w koc z głową i to było jego zapadanie się w ciszę, do czego byliśmy już przyzwyczajeni. Albo jechaliśmy w góry Terminillo na narty. Chociaż na dole kwitły kwiaty albo dojrzewały pomarańcze, w górach była pełnia zimy. Czasem jechaliśmy do sanktuarium Maryjnego w Mentorelli, prowadzonego przez zmartwychwstańców. Wtedy jeszcze nie było drogi na samą górę. Trzeba było zostawiać samochód na dole i iść pieszo.
Zdarzało się, że gdy czas był na soborze gorący, Karol rezygnował z odpoczynku i konsultował się z zaprzyjaźnionymi dostojnikami. Składał wizyty takim ludziom, jak na przykład arcybiskupowi Królowi z Filadelfii czy kardynałowi Konigowi z Wiednia.