Biblioteka



Arcybiskup



 


Arcybiskup


Barokowe, marmurowe postacie fontanny di Trevi, w upozorowanym ustawicznym ruchu, milcząco przysłuchują się naszej rozmowie.


 


     – Co ksiądz robił w Krakowie po powrocie?
     – Poszedłem się przywitać z Karolem i przyglądnąć się, jak sprawuje swój urząd arcybiskupa.
     – Co ksiądz wykładał?
     – Sakramentologię, w szerokim tego słowa znaczeniu, na fakultecie teologicznym.
     – Czemu: „w szerokim tego słowa znaczeniu”?
     – Podobnie zagadnął mnie Karol. Więc odpowiadam. Trzeba zaczynać od początku, od prawdy, że Bóg jest nie tylko Absolutem, a nade wszystko Miłością, a każda miłość „est diffusivum sui”, czyli rozdaje się czy daje się, a raczej emanuje czy promieniuje. I wszelkie stworzenie jest wyrazem Stwórcy. Tak więc każdy byt ma rozum, wolę, uczucia. Nie tylko człowiek myśli, chce i przeżywa, ale każde zwierzę, każda roślina, jak również przyroda tak zwana nieożywiona, powietrze, ziemia, woda, ogień. Stara się zabezpieczyć swoje istnienie oraz ustawicznie udoskonalać swoje bytowanie. Słowem Bożym par excellence jest Jezus.
     – A gdzie sakramenty?
     – Dopiero po tym stwierdzeniu można mówić o sakramentach. Najważniejszym sakramentem jest msza święta. Funkcjonuje na zasadzie świętowania rocznicowego. Wtedy giną wymiary czasu i przestrzeni. I może nam się uobecniać Jezus ze swoją nauką, a również ze swoim życiem w kolejnych jego zdarzeniach, przypowieściach i pouczeniach. W ten sposób pomaga nam być ludźmi.
     – A inne sakramenty?
     – Podstawowym jest chrzest, który jest decyzją na życie w miłości. Każdy następny sakrament jest powtórzeniem tej decyzji na kolejnym węzłowym etapie życiowym. Takim, jak wejście w dorosłe życie – to bierzmowanie; ciężki grzech i nawrócenie – to pokuta; zawarcie związku małżeńskiego; poważna choroba – olejem namaszczenie; poświęcenie swojego życia na służbę Kościołowi – to kapłaństwo. Opowiadałem długo. Przytaczam tu fragmenty.
     – I jak zareagował kardynał Wojtyła na tę relację?
     – Powiedział, że wątpi, czy potrafię się utrzymać na fakultecie z taką teologią. I faktycznie. Po roku mojego wykładania podziękowano mi za pracę, tłumacząc, że to zamieszanie, które wywołałem w umysłach moich słuchaczy, trudno będzie odrobić wszystkim profesorom przez pięć lat. To była wtedy nowa teologia. Jeszcze w tamtym czasie teologia polska była pogrążona w neotomizmie czy quasi-tomizmie. Zostałem zaszufladkowany jako rahnerysta, a w tym sensie niebezpieczny dla studentów teologii.
     – Nie spotkał ksiądz żadnego uznania w Polsce?
     – Owszem. Rektor ATK w Warszawie, ksiądz Iwanicki, zaproponował mi wykłady na Wydziale Dogmatyki, ale Kuria Warszawska odmówiła mi „veniam legendi”. Z kolei KUL nie przyjął mojej książki „Po co sakramenty?” jako pracy habilitacyjnej. Zatrudniono mnie na parę lat w Instytucie Liturgiki w Krakowie. Potem jeszcze parę lat w Instytucie Interpretacji Soborowych Dokumentów w Częstochowie. Wreszcie Karol oświadczył mi: „Wykładowców na fakultetach teologicznych jest dość, ale jeden tylko pisarz nazwiskiem Maliński. Zajmij się wyłącznie pisaniem”. No i zająłem się.
     – Co ksiądz robił oprócz tego?
     – Pomagałem w duszpasterstwie studentów w kościele Świętej Anny w Krakowie. Miałem z nimi osobiste kontakty na co dzień. A raz w tygodniu spotykałem się z nimi wieczorem w piwnicy parafialnej. Gryźliśmy placki z serem z cukierni pani Pietruszkowej i reformowaliśmy Kościół. U Świętej Anny również odprawiałem niedzielne msze święte o godzinie 21.3o. „To jest taka turystyczna msza święta – wyjaśniał ksiądz biskup Pietraszko, proboszcz tego kościoła. – Powinna być maksymalnie krótka. A ponieważ jest w niedzielę, musi mieć kazanie. Ty mówisz krótkie kazania, to będzie akuratnie dla ciebie”.
     – A teraz proszę powiedzieć o księdzu kardynale.
     – O 6 rano szedł do kościoła Franciszkanów naprzeciwko rezydencji biskupiej na odmawianie brewiarza. O 7 msza święta u siebie w kaplicy prywatnej i tu mała rewolucja.
     – Jaka rewolucja?
     – Msza święta nie była, jak dotąd, odprawiana przez arcybiskupów w obecności wyłącznie sekretarza arcybiskupa, ale wobec zaproszonych gości. Potem śniadanie. I tu większa rewolucja.
     – Co znowu?
     – Bo nie w towarzystwie sekretarza w jadalni arcybiskupiej na piętrze, ale w jadalni kurialnej, wspólnie z księżmi urzędnikami. Potem rewolucja niewielka. Powrót do kaplicy i swoista modlitwa na klęczniku, który został dostosowany do robienia notatek. I tak do 11. Wtedy zaczynały się audiencje, na które mógł się każdy człowiek zgłaszać. Aż do obiadu, który był kolejną rewelacją czy rewolucją, bo posiłek odbywał się w jadalni kurialnej. Po południu praca do 17. I znowu audiencje aż do kolacji. A więc model życia nie mający nic wspólnego z plebanią zamkniętą na głucho, której pilnuje zły pies.