Przyłapać swoje dziecko na zażywaniu narkotyków.
Przyłapać swoje dziecko na zażywaniu narkotyków. Znaleźć na to dowód przy porządkowaniu jego rzeczy. Wyczytać w pamiętniku, w liście otrzymanym, w liście wysyłanym. Poczuć się jak uderzony obuchem. To, czegoś się bał najwięcej, stało się. Odważyć się na rozmowę ze swoim dzieckiem. Powiedzieć mu, że wiesz. Być zaskoczonym, jak się tym nie przejmuje. A zdawało ci się, że się przestraszy. A on uważa, że to po prostu wielkie nic, że nieważne, a tylko ty się niepotrzebnie przejmujesz i bierzesz tę sprawę tragicznie.
Opanować swoją rozpacz, swój szloch wewnętrzny, że przyszło ci mówić twojemu dziecku takie rzeczy, że twoje dziecko znalazło się nad taką przepaścią, a teraz uśmiechając się jest gotowe wysłuchać twojego przemówienia. Mówić mu, opanowując drżenie głosu: „Słuchaj, ja tylko chcę, żebyś sobie zdawał sprawę z tego, czym to grozi. Nie mów, że to niewinna trawka, że to niewinne papierosy. Od tego każdy zaczynał. One niosą uzależnienie – jak raz zaczniesz, będzie cię kusiło, by sięgać po nie znowu. To, co nazywam „kusiło”, będzie się bardzo szybko przeradzało w głód narkotyczny. Ja tego nie wymyśliłem, te fakty są przebadane, uzależnienie od narkotyków postępuje nie dwa razy szybciej niż od alkoholu ani dziesięć ale 470 razy. A więc tu nie ma żartów: „nie ma mocnych”.
Mówić spokojnie, sam się przerażając tym, co mówisz. „I to, co jest kolejną tragedią – organizm zaczyna się przystosowywać do narkotyku. Na to, żeby wywołać podobne efekty co na początku, trzeba zwiększać dawki, a zwiększone dawki wywołują stopniową destrukcję całego organizmu. Zaczynają wypadać włosy i zęby, żółknie skóra, wymiotuje się żółcią, ma się biegunki i zatwardzenia. Dostaje się hemoroidów. Nabywa impotencji. Uszkodzeń wątroby i mięśni. Głębokiej depresji i myśli samobójczych, trwałych otępień. Aż się umiera. Nie ma narkomanów po czterdziestce”. Mówić. Patrzeć na swoje dziecko, które cię słucha – nie słucha, bawi się breloczkiem, długopisem. Nawet wiesz, co myśli. Nie potrzebujesz się domyślać. Ono po prostu jest pewne, że to wszystko go nie dotyczy. Nie kwestionuje tego, co mówisz, ale uważa, że ono jest ponad tym, że tamto, co się innym przydarzyło, jego nie dotknie. Nie może się doczekać aż skończysz? Aż przestaniesz nudzić? Wysłuchuje cię z resztki grzeczności, która mu jeszcze została? Mówić dalej: „Nie myśl, że przerwiesz ćpanie, jak tylko zechcesz. Organizm przyzwyczajony domaga się kolejnych dawek, podwyższonych dawek, inaczej odczuwa straszny głód fizjologiczny. Oczy zaczynają łzawieć, z nosa cieknie śluz, brak powietrza, stawy rozrywa przenikliwy ból, ma się wymioty, omdlenia, biegunkę, skurcze mięśni i dreszcze zimna. Twarz staje się biało-sina i całe ciało wstrząsane jest drgawkami. Takiemu człowiekowi się zdaje, że jeżeli zaraz nie weźmie narkotyku, to umrze. Myślisz, że to wytrzymasz?”.
Patrzeć, jak twoje dziecko ogląda ściany i sufit, jakby było w tym pokoju po raz pierwszy w życiu. Udaje obojętność czy jest przejęty? „Nie da się odzwyczaić bez opieki lekarza. Zakładając wciąż, że pacjent ma dobrą wolę”. Wyskakujesz z nagłym stwierdzeniem: „W buddyjskich świątyniach narkomani, którzy dobrowolnie przychodzą, aby odzwyczaić się, składają przysięgę, że nie wrócą do nałogu. Mimo to co czwarty się załamuje. A i tak to jest najlepszy wynik. W szpitalach na oddziałach odwykowych, dokąd przychodzą narkomani dobrowolnie, procent tych, którzy wychodzą z nałogu, nie sięga 10”. Przestać mówić, i tak mówiłeś chyba za długo.
Objąć go, przygarnąć, pocałować? Nie śmiesz tego zrobić. I proszę, nie podawaj nikomu ani trawki, ani papierosów, ani innego narkotyku, żebyś nie miał na sumieniu największej krzywdy, jaką człowiek może drugiemu człowiekowi uczynić. „Mogę zapalić?” Pyta cię, jakby kogoś obcego. „Wiesz, że sobie tego nie życzę”. „A więc palić też mi nie wolno? Normalnych papierosów?” – wykrzykuje niebotycznie zdumiony. Nie wiesz, czy udaje oburzenie, czy tak jest faktycznie. Starasz się odpowiadać spokojnie: „A po co palisz?” „Bo się przyzwyczaiłem”. „A jak ty myślisz, że jeżeli nie potrafisz odmówić sobie papierosa, to sobie odmówisz narkotyku? Jeżeli nie potrafisz odmówić sobie alkoholu – wiesz, że czasem popija z koleżankami i kolegami – to sobie potrafisz odmówić narkotyku? Jeżeli nie potrafisz przestać kłamać, podbierać pieniądze, oszukiwać, to sobie potrafisz odmówić narkotyku? Jesteśmy całością i nie da się być w jednym miejscu porządnym a w drugim złodziejem”. Patrzeć jak odkłada papierosy. Wstaje. „Mogę już iść?” – pyta. „Tak, oczywiście” – odpowiadasz.
Trudno ci wstać ze stołka. Jesteś jak połamany. Drżą ci nogi i ręce. Nie spodziewałeś się, że cię to tyle będzie kosztować. Pytać się samego siebie, gdzie był twój błąd, w którym miejscu. Odpowiadać sobie, że to chyba jeszcze z czasów dzieciństwa. Że twojemu dziecku wszystko było wolno, że się nie nauczyło nigdy opanowywać, odmawiać sobie. Wszystkie zachcianki były spełnione. Ustępowało mu się na każdym kroku dla świętego spokoju, żeby się nie awanturowało. Nigdy nikt nie mówił w twoim domu o tym, że są złe skłonności, że trzeba je opanowywać, z nimi walczyć, że człowiek jest skłonniejszy do złego. Słowo „pokusa” uważałeś za przestarzałe i nie wprowadziłeś do twego słownika wychowawczego. Podobnie jak nie używałeś słowa „grzech”. Gdzieś wyczytałeś, że to może dziecko przyprawić o kompleksy, w ogóle jak wszelkie zakazy. W twoich rozmowach z dzieckiem nie było również tematu takiego jak kształtowanie swojego charakteru.
Nie przekazałeś swojemu dziecku tego, na czym ty sam wyrosłeś. Sądziłeś, że to niepotrzebne? Że można na innej drodze, nowoczesnej (to znaczy jakiej?) osiągnąć lepsze rezultaty. A może po prostu to cię nie interesowało. Ciebie obchodziła tylko nauka. O to dbałeś, żeby się twoje dziecko dobrze uczyło. W tym widziałeś jego przyszłość i odciążałeś je od wszystkich innych spraw, od „takich” również jak sprawy samowychowania. Teraz nie masz z nim nawet wspólnego języka, żeby na te tematy porozmawiać.
Jeszcze we śnie straszą cię ludzkie wraki, połamani, zniszczeni ludzie, którzy się nie nadają już do życia. A miały być dalekie podróże, wielkie wyprawy, wspaniałe światy, błękitne morza, cudowne wyspy. A mogli rozwinąć się na kształt wielkich geniuszy, którzy by błyszczeli przed ludźmi mądrością, którzy by wnieśli nowe rozwiązania, którzy by posłużyli darami, jakimi zostali w nadmiarze obsypani. A teraz stoją przy nabrzeżu opluwani zgniłą pianą, obok podobnych jak oni sami wraków. Przy nabrzeżu, gdzie tylko stare rudery, gdzie żaden porządny człowiek się nie pojawi, może tylko włóczęgi, pijacy, złodziejaszki czy nawet bandyci. Zniszczeni alkoholem, nieróbstwem, szaleństwami, wypaleni jak pień drzewa, pobłyskują jeszcze iskierkami dawnego talentu, ale to już tylko pozór, tylko strzęp.