JAK RODZI SIĘ MIŁOŚĆ
Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną,
Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno.
Jednej oczu się czarnych, drugiej – modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.
(Jan Lechoń)
Chłopiec po technikum geologicznym. Przydzielają go do grupy poszukiwawczej – orientacyjne wiercenia, a więc dość krótkie, trwające zaledwie parę tygodni. On nowy, tamci to fachowcu, grupa zgrana, każdy wie, co ma robić, znają tez swoje – dość zresztą proste – maszyny na wylot, idzie im wszystko składnie. On ani nie jest obeznany z tymi maszynami, ani umiejętny w nawiązywaniu kontaktu z ludźmi, a poza tym – trochę niezdara chyba, stąd jest poszturchiwany, podśmiechują się z niego. Rozbili swe namioty na kolejnym stanowisku, gdzieś na jakimś odludziu, obok małego przysiółka. Pewnego razu ten chłopiec przechodził obok przejazdu kolejowego z małą budką dróżnika. Nadjeżdżał pociąg. Z domku wyszła dziewczyna i zaczęła kręcić korbą, aby zamknąć drogę rampą. Zakochał się w dziewczynie od pierwszego wejrzenia – tak to można pokrótce określić. Konkretnie wyglądało to tak, że zapatrzył się w nią. Ona się zorientowała, jakie na nim zrobiła wrażenie, popatrzyła na niego i uśmiechając się odeszła do domku. Od tego dnia chłopiec dzień w dzień przychodził na czas przejazdu pociągu, aby patrzeć na nią. Dziewczyna wychodziła z domku, zamykała i otwierała przejazd i wracała do domku. Dni płynęły. Razu pewnego zamiast niej wyszedł starszy człowiek – on zamykał przejazd. Popatrzył dobrotliwie na zawiedzionego chłopca, potem zaproponował mu, żeby z nim wszedł do domu. Poczęstował herbata, zaczął zagadywać. Chłopiec rozglądał się wciąż po izbie, szukał dziewczyny. Czekał aż wyjdzie. Ona się droczyła, ale wreszcie wyszła. Rozmowa była prosta, właściwie prymitywna, uboga:
– Szukacie minerałów?
– Szukamy.
– Znaleźliście coś?
– Nie, na razie nic.
– Długo zostajecie?
– Już niedługo.
I faktycznie niedługo zostali. Przenieśli się na inne miejsce. To było daleko od budki dróżnika. Aby móc przyjść do dziewczyny, chłopiec musiał iść prawie pół dnia. Mógł to więc zrobić tylko wtedy, kiedy był dzień wolny od pracy. Wychodził z obozu rano, wracał późno. Reakcja jego kolegów, którzy przyglądali się temu wszystkiemu, była jednoznaczna. Kpili z niego, wyśmiewali, dokuczali na wszystkie sposoby. Aż nadszedł czas, że trzeba było zwinąć namioty i przenieść się jeszcze dalej. Na to, żeby przyjechać do dziewczyny, trzeba było dwu dni w jedną stronę. Jedynym sposobem było nazbierać godzin, dniówek. I chłopiec zbiera godziny, dniówki, żeby móc pojechać do dziewczyny. Jego otoczenie przestaje z niego żartować! Obserwuje go pilnie w dalszym ciągu, coraz mniej rozumiejąc. Kiedyś jeden z robotników spytał drugiego:
– Powiedz mi, czyś ty kiedy w życiu coś podobnego przeżył?
– Nie, wiesz, ja kochałem rozmaite dziewczyny, ale jakoś inaczej. Ale to, co się dzieje z tym chłopcem… Ja czegoś podobnego nie przeżyłem.
– Ja też nie.
W tym już nie było żadnej kpiny ani pogardy, ale jakiś podziw – że ten chłopiec przeżywa coś tak wspaniałego, cudownego, coś tak niezwykłego, bogatego, że oni nawet nie są w stanie dotrzeć do tej sfery przeżyć, nie potrafią nawet odczuć tego, co się w nim dzieje, tylko stoją jak przed czymś nieznanym, niepojętym, które się w tym chłopcu objawiło.
Bo może się zdarzyć, bo zdarzają się ludzie, którzy naprawdę nie wiedzą, czym jest miłość, którzy naprawdę nigdy nie kochali.
Co to jest miłość? To jest uczucie – zapewniają jedni. To jest akt woli – twierdzą drudzy. A naprawdę jest to przeżycie swoistego gatunku, które ogarnia całego człowieka, w którym uczestniczy niewątpliwie i uczucie, i wola.
Rodzimy się połówkami pomarańczy – mówi wschodnia legenda – i szuka jedna połówka drugiej, bo tylko wtedy, gdy są całością, mogą być szczęśliwe.
Chodzi taki chłopiec pomiędzy dziewczętami. Z nimi się uczy, gra w piłkę, łazi po drzewach, kłóci się, sprzecza, dyskutuje; i to są dziewczęta – koleżanki. Nic. Aż wreszcie coś się stanie. To coś nazywają ludzie słowem: miłość. Porównują czasem ten fakt do zakwitnięcia kwiatu, do zbudzenia się ze snu. To się może zdarzyć w każdym wieku – od najmłodszych lat do najstarszych.
Przyszedłem do moich przyjaciół. Zdjąłem płaszcz. Przywitałem się. Wchodzimy do pokoju. Do okna przylepiona jest Agnieszka, uczennica klasy pierwszej szkoły podstawowej. Czegoś bardzo wypatruje. Jest tak zaabsorbowana, że nie zwróciła na nas zupełnie uwagi. Nagle – wciąż wpatrzona z największym napięciem w ulicę – mówi głosem wyrażającym absolutny zachwyt i uwielbienie:
– Marek stoi na przystanku!!
Jak to się dzieje, jak do tego dochodzi? Od nagłego olśnienia aż po trwające czasami całe lata narastanie tego uczucia. Spostrzegą się w dużej grupie ludzi. Jeszcze się nawet nie zderzyli oczami. Jeszcze z sobą nie zamienili słowa. Nie znają swoich nazwisk, a już się w nich zaczyna budzić jakaś siła przyciągająca. Zaczną dążyć do spotkania się jak magnesy. Zauroczenie. Oczarowanie. Zachwyt sobą nawzajem. Każde zbliżenie się do siebie na płaszczyźnie towarzyskiej potęguje to napięcie. Chcą być blisko siebie. To im daje radość. Wszystko inne przestaje obchodzić. Następuje przegrupowanie hierarchii ważności spraw: jest już tylko jedna sprawa ważna – właśnie ten człowiek. Potrafią bez końca odprowadzać się. Cieszą się każdym nowo spostrzeżonym odruchem, gestem, szczegółem urody, sposobem zachowania się. Każde z nich się dziwi – że nie wszyscy oszaleli na jej punkcie, a tylko on; nie wszyscy oszaleli na jego punkcie, a tylko ona. Dążą do przelotnego nawet dotyku, uściśnięcia ręki. Okresy niewidzenia się wydłużają się im nieznośnie. Pojawia się męka niepewności: czy jest się akceptowanym przez drugą stronę. Strach przed ewentualnością odrzucenia. Każda oznaka nawet tylko tolerancji wywołuje falę szczęścia. To jest życie w ciągłym uniesieniu. W miarę upływu czasu maleje ostrość czy gwałtowność tych przeżyć, ale trwa wciąż radość, teraz już pogłębiona, schodząca w coraz szersze pokłady osobowości. Ten drugi człowiek jest potrzebny coraz bardziej do życia na co dzień. Bez jego akceptacji nawet zwyczajnych spraw wszystko jest jakoś niepełne, a nawet nieważne.
Dlaczego tak jest? Skąd się bierze to przeżycie? Gdzie ma swoje źródło? Spotkały się dwie połówki pomarańczy i nie potrafią żyć bez siebie, i nie chcą żyć bez siebie. Bo potrzebują siebie bez przerwy. Sprawdza się i taka teza, że dopiero mężczyzna i kobieta mogą stanowić jakąś jednostkę pełną, twór doskonały – każde z nich osobno wymaga dopełnienia przez drugą stronę. Nie przez byle jakiego mężczyznę, nie byle jaką kobietę, ale tego jedynego, tę jedyną; tego, który „będzie pasował” – który uzupełni w sposób idealny pierwszą część. Więc to nie jest „ślepe” przylgnięcie do byle kogo. Wnikliwe przyglądanie się trwa wszystkimi porami skóry, całym aparatem obserwacyjnym wszystkich zmysłów: „Czy to ty?” „Czy to taki człowiek, jakiego ja szukam?” To jest przyglądanie się sobie (podświadome, a czasem świadome, nawet „zimne”, analityczne) we wszystkich sytuacjach, próbach, które mają dać odpowiedź na pytanie: tak czy nie. Czy to moja połówka pomarańczy?
Może nie jest to najlepsze porównanie: pomarańcza. To sobie wyobraź, że każdy człowiek jest jak jakiś skomplikowany element, który trzeba dopasować do drugiego, i wtedy dopiero prąd zacznie płynąć. Jest mnóstwo wrębów, wycięć, zaczepów, zatrzasków – one wszystkie muszą znaleźć w tej drugiej części odpowiednie uchwyty, bolce, zaczepy. Tylko wtedy może płynąć stale prąd. W przeciwnym razie możesz wprawdzie uzyskać kontakt, ale chwilowy. Czasem może się zdawać, że właśnie znalazłeś, a okaże się, że jest jakiś detal, który przeszkadza, wadzi i jest na dłuższą metę nie do zniesienia. Zainteresowania kulturalne, sportowe, wiedza ścisła i poezja, zapatrywania na sprawy polityczne i światopoglądowe, na sens życia, plany na najbliższą i trochę dalszą przyszłość – czy ty jesteś mądrym człowiekiem. To jeden obszar obserwacji. Drugi – to: czy ty jesteś człowiekiem bezinteresownym. A może tylko egoistą? Jak ty postępujesz z ludźmi, ze mną, również i z sobą. Czy ty jesteś w stanie dojrzeć poza sobą drugiego człowieka, chociażby i mnie. Czy ja będę dla ciebie człowiekiem, czy tylko rzeczą. Czy ty potrafisz starać się mnie wysłuchać, zrozumieć, przyznać rację, przeprosić. Jaki ty jesteś? Czy cię stać na to, żebyśmy byli „my”, a nie „ty” i „ja”; żeby wszystko było nasze, a nie moje i twoje. Jak ty postępujesz ze światem, który do ciebie przychodzi – czy ty jesteś otwarty na rzeczywistość. A może zamknąłeś się w małym światku twoich interesów i nic cię nie jest w stanie wyrwać z tego statusu półinteligenta, który sobie stworzyłeś. – Czy nasza miłość ma szanse na przetrwanie?
Trwa bezustanne przyglądanie się sobie. Obserwowany jest każdy ruch ręki, każde spojrzenie, każde słowo, każde zachowanie się. Wtedy gdy rozmawiasz z kolegami i koleżankami, gdy pijesz kawę, gdy siadasz i gdy wstajesz, gdy wychodzisz i idziesz po schodach. Gdy się namyślasz, by dać odpowiedź, i gdy jesteś zawstydzony. Gdy się śmiejesz, i gdy jesteś smutny. Gdy cię spotka przykrość. I jeżeli wciąż, za każdym razem stwierdzam: tak, tak, tak – wtedy rośnie mój zachwyt tobą. Wtedy podziwiam cię. Mam tylko to jedno pragnienie: aby być tak jak ty. Aby się nauczyć twojej mądrości, twojej dobroci, twojej stanowczości i twojej prostoty, twojej ciszy i twojej radości. Wiem, coraz bardziej wiem, że cię kocham, że jesteś tym, z kim chcę być na zawsze. Brać z ciebie jak ze źródła żywej wody. Pozostaje wciąż tylko moje drżące pytanie: Czy chcesz mnie. Czy ty chcesz być ze mną na zawsze. Choć wciąż nie jestem w stanie dorosnąć do ciebie. Ale wiedz, że się staram. Że się usilnie staram. Bo cię kocham.