Biblioteka


KARNAWAŁ




KARNAWAŁ

  Na koniec roku, tak jak zawsze, miał się odbyć bal maskowy aniołków. Przygotowywały się do niego bardzo starannie. Oczywiście najważniejszą sprawą była decyzja: Za kogo się przebrać? Za pajaca ze spiczastą czapką, za Hiszpankę ze złotymi cekinami i z kastanietami w dłoniach, za kowboja w skórzanych spodniach i bluzie, za krakowiankę w wyszywanym pluszowym gorsecie i spódnicy w kwiatki, za Meksykanina w kapeluszu o dużym rondzie, za Cygankę z bransoletami i kartami do wróżenia, za Indianina z pióropuszem z orlich piór? A więc za kogo? To była niełatwa decyzja.
     A potem, gdy już się wybrało, trzeba było zrobić kostium. A więc utkać z zapachów ziemi hiszpańskiej czy meksykańskiej, polskiej czy amerykańskiej, z zapachów kwiatów, ziół, kwitnących jabłoni czy dojrzewającej kukurydzy, lasów czy kaktusów, jezior czy łąk, gór czy pustyni, z melodii piosenek i pieśni, muzyki gitar i mandolin, trąb i trąbek, skrzypiec i basetli, bębnów i bębęnków. Upleść kostium z kolorowych wschodów i zachodów słońca, nocy i dni, chmur i nieba, z kolorów trawy. A potem taki kostium przymierzyć i zachowywać się jak szlachetny kowboj, dostojna Hiszpanka, wesoła krakowianka, tajemnicza Meksykanka, zakwefiona Arabka, przyjazny góral.
     Zabawy było co niemiara, choć jeszcze prawdziwy bal się nie rozpoczął.
     – No powiedz, jestem podobny do rycerza?
     – Ale takiego, który jeszcze nigdy nie był na wojnie, a najwyżej cały czas przesiedział w kuchni i gotował zupę.
     – A ja dobrą jestem tancerką?
     – Tancerką to może nie, ale krawcową, która szyje ubrania dla tancerek.
     Aniołki, już przebrane, defilowały przed świętym Piotrem, a on dawał swoje surowe oceny:
     – Skąd ty wziąłeś takie nakrycie głowy?  Jak to, nigdy nie widziałeś królewny Śnieżki?
     – Wszystko dobrze, tylko pasek przy sukience nie pasuje.
     – Ale dlaczego takie buty?
     – Czy to nie wszystko jedno jakie buty? – bronił się zdziwiony aniołek.
     – Nie, nie, zapamiętaj sobie, że u ludzi zawsze są najważniejsze włosy i buty – tłumaczył święty Piotr głosem znawcy.
     Ale były też takie aniołki, które miały dużo innej roboty i nie zdążyły nic przygotować, wobec tego utkały sobie rozmaite wymyślne maseczki na buźki – ze śmiesznym nosem albo odstającymi uszami, z oczkami Japonki albo zdziwionego bobasa – utkały je sobie z uśmiechów dzieci, z ich słodkiego gaworzenia.
     Aniołki złoty i srebrny postanowiły wszystkich zaskoczyć i przebrać się za diabełki. Nic nikomu nie mówiąc, zaczęły tkać swoje diabelskie kostiumy z ludzkich przekleństw, przezwisk, oszczerstw, pomstowań, które wciąż biły aż pod niebiosy, z morderstw dokonanych na niewinnych ludziach, krzywd, wyzysków, z wszelakich przestępstw płynących z ludzkiej pazerności, chciwości, zazdrości, zemsty, nienawiści, z jęku mordowanych, z okrzyków rozpaczy, z łez krzywdzonych, z grzechów wołających o pomstę do nieba. Kostiumy były czarne jak czarne sumienie, jak dusza opętana przez szatana, kosmate i szorstkie jak grubiaństwo, i zarazem obślizgłe jak pochlebstwo.
     Gdy skończyły robotę i przyjrzały się swojemu dziełu, aż się przestraszyły.
     – Czyśmy trochę nie przesadzili? – zapytał złoty aniołek.
     – No, przecież zdecydowaliśmy się być na zabawie diabełkami! Jak już to już.
     Wciągały swoje stroje bez przekonania, a nawet z obrzydzeniem. Wreszcie, gdy miały już je na sobie, przestraszyły się siebie.
     – Powiedz coś do mnie, bo się ciebie boję.
     – Ja ciebie też.
     – To rozmawiajmy cały czas.
     – No, ale nie sztuka przebrać się, trzeba zachowywać się jak diabełki.
     – To znaczy jak?
     – Przecież ich nieraz widziałeś. O tak!
     I w tym momencie srebrny aniołek zamachał swoimi skrzydłami nietoperza, oderwał się od ziemi, zawisł nad złotym aniołkiem, nastroszył szpony, otworzył usta, wywalił język, zabłysnął zębami, wbił w niego oczy i zaczął wrzeszczeć.
     – Co ty wyrabiasz? Jak ty się zachowujesz – upomniał go złoty aniołek. – Nie zapominaj się.
     Ale tamten nie przestawał wrzeszczeć, a nawet ostrzegł go:
     – Broń się, bo cię atakuję!
     Nastawił głowę z rogami do ataku i zaczął pikować w dół. Uderzyłby go, gdyby słoty nie uskoczył.
     – Co ty robisz, przecież byś mnie uderzył – upomniał go.
     – Broń się, bo cię atakuję po raz drugi.
     Srebrny aniołek znowu wzniósł się w górę i gotował się do ataku.
     – Nie wygłupiaj się. Dosyć tego.
     Ale było za późno. Srebrny już pikował w dół, wrzeszcząc:
     – Ty tchórzu, niedojdo, łamago, pętaku, nawet bronić się nie potrafisz. Jak ci przyłożę, to się nauczysz rozumu!
     Na ucieczkę było za późno. Złoty w obronie nastawił swój łepek z rogami, wyciągnął dłonie zwinięte w pięści i zderzyli się, aż zatrzeszczało. Zachwiali się obaj. Zamroczyło ich na moment. Ale już srebrny wznosił się do góry, przezywając i przeklinając:
     – Ty baranie, śmiałeś mnie uderzyć! Mnie? Ty stara ofermo. Ja ci pokażę. Zaraz ci przyłożę jeszcze raz, żebyś popamiętał mnie na zawsze.
     Złoty go jeszcze upominał, jeszcze chciał go doprowadzić do opamiętania:
     – Co ty wyrabiasz? Przecież to zabawa. A ty zaczynasz się zachowywać, jakby to było naprawdę.
     – Zabawa? Ja ci dam zabawę. Zaraz zobaczysz, jak ja się potrafię bawić. Zaraz cię zniszczę.
     Wzniósł się jeszcze wyżej, żeby nabrać większego rozpędu i teraz spadał z szybkością jastrzębia polującego na swoją ofiarę. Złoty najeżył się, żeby przyjąć atak najkorzystniej, ale w ostatniej chwili udało mu się odskoczyć.
     – Ty fajtłapo, łachudro, tchórzu. Nie chcesz walczyć. I tak cię zmuszę do tego.
     I gdy srebrny aniołek, złorzecząc, wznosił się znowu do góry, złoty błyskawicznie zaczął z siebie zdzierać szatański ubiór. Stwierdził z przerażeniem, że to wcale nie takie łatwe, że on już do niego przyległ, że zdejmowanie nie idzie tak szybko jak wkładanie go na siebie.
     – Boże, Boże, co się dzieje. Byle prędzej, bo to przyrośnie do mnie na zawsze.
     Najpierw głowa. Zdzierał z siebie kudłaty łeb z twardymi jak żelazo rogami. Ale w ostatniej chwili zobaczył, że nadlatuje jego przeciwnik z głową skierowaną do ataku, więc jeżeli on sam będzie pozbawiony rogów, to tamten go rozniesie.
     Na szczęście jeszcze raz udało mu się uniknąć zderzenia i teraz prędko, modląc się gorąco do Boga – bo jak się okazało, dopiero wtedy można było zdzierać z siebie ohydną skórę – udało mu się uwolnić głowę od szatańskiej maszkary. Ale znowu szedł atak srebrnego aniołka, teraz z szyderstwami, z pogardą, z nienawiścią:
     – Ty tchórzu, ty łajzo.
     Złotemu, który ponownie ratował się ucieczką, przebiegło przez myśl: „Skąd on takich słów używa, skąd on je zna, jak się ich nauczył?” Ale nie było czasu się zastanawiać, korzystał z chwili przerwy i, modląc się gorąco, zdzierał ze siebie do reszty szpony, kopyta, ogon. Już był wolny, gdy szedł następny atak.
     – Aaaa, teraz załatwimy tego słodkiego, grzecznego, posłusznego Bogu aniołka. O jednego mniej. Niech świat będzie uwolniony od jednego pobożnego. Niech żyją diabły! Niech żyje Lucyfer! Biada aniołom! Biada Bogu!
     Złoty aniołek czekał teraz na ten atak. Albo – albo. W momencie, gdy miało dojść do tragicznego w skutkach zderzenia, wymknął się rogom i szponom srebrnego, chwycił go w pół, obezwładnił i zaczął mu szeptać do ucha:
     – Uważaj, bo jesteś już opętany przez szatana. Powiedz z miłością: „Boże, ratuj mnie”. Może ci się jeszcze uda. Spróbuj, proszę cię, spróbuj.
     Srebrny wił się w jego rękach jak wąż.
     – Puść mnie! Puść, bo cię zamorduję! Puść mnie. Wybij to sobie z głowy. Nic nie powiem, nic nie wymówię.
     Złoty niewiele sobie robił z tych gróźb, a tylko usiłował rozpiąć i zsunąć z niego diabelską skórę. Ale okazało się, że nadaremnie. Guziki gdzieś się zapodziały, znikły, były nie do odszukania. Czy aby zupełnie nie zanikły? Strój szatański zdawał się być już przyrośnięty. Nie można go było zdjąć. A ten wrzeszczał bezustannie:
     – Zostaw mnie w spokoju! Idź sobie do swoich aniołków, do tych dobrodziejów! Ja już tam nie pójdę! Mam już tego dość! Będę niszczył, palił, mordował, przeklinał! Będę robił, co mi się tylko będzie podobało!
     – Powiedz przynajmniej „Matko Boska, ratuj”. Przecież ty Ją tak kochasz. Z miłości do Niej chciałeś, by cię nazywano Srebrny, tak jak Jej srebrny różaniec. No powiedz „Matko Boska, ratuj”.
     Srebrny jakby się uspokoił. Przestał przeklinać, już nie usiłował ugryźć go swoimi potwornymi kłami.
     – Módl się – błagał go złoty aniołek – bo zostaniesz na zawsze szatanem.
     Jakoś dopiero ta groźba w końcu podziałała.
     – No mów ze mną: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje. – Złoty powoli odmawiał modlitwę Pana Jezusa, ale srebrny wciąż milczał. – Bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj…
     Nic. Milczenie trwało. Ale i spokój wzrastał. Srebrny już się nie wyrywał. Złoty zwolnił uścisk, przytulił go do serca, patrząc mu uważnie w twarz, ale usta srebrnego aniołka wciąż były zacięte, a oczy patrzyły gdzieś w bok. Mówił dalej:
     – I odpuść nam nasze winy…
     Dopiero teraz, choć jeszcze nie usłyszał, ale zauważył drgnienie warg, które zaczęły wreszcie powtarzać za nim słowa modlitwy:
     – Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Amen.
     Nagle srebrny podniósł spokojnym ruchem rękę do tyłu i usiłował odpiąć guziki kostiumu, ale nie mógł ich znaleźć. Ruchy jego stawały się coraz bardziej gorączkowe. Najwidoczniej wpadł w panikę. Zaczął się szamotać. Teraz złoty, przypominając sobie swoją sytuację, łagodnie go uspokajał:
     – Spokojnie, kochany, ja miałem podobne kłopoty. Módlmy się dalej, to wtedy potrafisz zedrzeć ten diabelski kostium.
     I zaczął odmawiać:
     – Zdrowaś Mario, łaski pełna. Pan z Tobą…
     Już nawet nie musiał przynaglać srebrnego. On sam powtarzał za nim dokładnie słowo w słowo. Minęła jedna Zdrowaśka, trzecia, piąta. Zaczęli drugi dziesiątek Różańca świętego, cierpliwie już i powoli, nie spiesząc się, ufni, że skutek będzie pozytywny. I tak też się stało. Odnaleźli guziki i zdzierali powoli strój szatański, który zdążył tak się przylepić, że zdawał się stanowić już skórę srebrnego. Im dłużej się modlili, tym łatwiej schodziła. Aż zdarli go do reszty. Byli tak zmęczeni, że nie byli w stanie zrobić kroku ani ruszyć skrzydełkami. Ale byli szczęśliwi.
     – Udało się, udało się. Boże, dziękujemy Ci i przepraszamy, żeśmy tacy głupi.
     Leżeli na chmurce, wydychali zmęczenie i cieszyli się jak dzieci.
     A potem, gdy trochę odpoczęli, zaczęły do nich dobiegać z daleka dźwięki muzyki.
     – To już zaczęła się zabawa karnawałowa, a my tu.
     – I nie mamy żadnego kostiumu – dodał srebrny aniołek.
     – Jak to nie mamy, zaraz wsadzimy na siebie wór pokutny. Mamy teraz w sobie dość pokory, żalu i przeproszenia, nie musimy nawet zbierać ich po świecie.
     Przebrali się więc w szare, zgrzebne szaty pokutne i polecieli w stronę bram niebieskich.
     A tam trwała już zabawa w całej pełni. Orkiestra rozstawiona na wielu chmurkach grała znakomicie, śpiewały chóry i soliści. Roje kolorowych, przepięknie poubieranych aniołków przewijały się, tańczyły, bawiły się w chowanego. Węgierskie huzary, Beduini, hinduskie guru, Japoneczki i Koreańczycy, Filipińczycy i Papuasi, Argentyńczycy i Brazylijki – wszystko to jaśniało kolorami tęczy, śpiewało, pobłyskiwało bielą i czernią, złotem i srebrem, diamentami i innymi drogimi kamieniami. Słychać było brzęk krakowskich podkówek, przytupywanie rosyjskich i ukraińskich hołubców, podśpiewywanie Hiszpanów, stukot ich kastanietów, głuche odgłosy bębnów afrykańskich. Ale to wszystko nie przeszkadzało sobie nawzajem, tylko zlewało się w harmonijną całość. Nagle do złotego i srebrnego aniołka, idących radośnie, trzymających się za ręce, podfrunął niebieski aniołek przebrany za Misia Puchatka.
     – Ledwo was poznałem. A szukam i szukam – widać było zatroskanie mimo maseczki i czuło się je w głosie.
     – Co się stało?
     – Diablęta są wśród nas.
     Aniołki srebrny i złoty popatrzyli na siebie ze zrozumieniem.
     – W kostiumach diabełków? – powiedzieli prawie równocześnie.
     – Nie. Przebrani za aniołki.
     – Za aniołki?! – wykrzyknęli obaj zdumieni.
     – Tak, za aniołki.
     – Skąd to wiesz? – nalegał złoty.
     – Biją się, rozbijają innych, przeklinają? – spytał srebrny.
     – Nie, wprost przeciwnie. To najgrzeczniejsze z aniołków. Po tym ich najłatwiej poznać: uś miechnięte, kochane, grzeczne, usłużne, pomocne.
     – Tylko po tym?
     – Jednemu z nich zsunęła się peruka i któryś z naszych, kto z nim tańczył, zobaczył z przerażeniem czarny łepek i różki.
     – I co zrobił?
     – Właśnie nic. Przyleciał do nas, żeby się naradzić, co zrobić.
     – Nic, nic nie robić. Niech tylko zabawa trwa jak najdłużej. Niech jak najdłużej uczą się panować nad swoją złością, gniewem, zazdrością. Niech panują nad swoimi wybuchami wściekłości – mówił srebrny prawie że z miną znawcy.
      – Ale przecież to wszystko jest czystą grą, czystym udawaniem. Oni tylko po to przyszli, aby nas zniszczyć – nie zgadzał się z nim niebieski.
     – Wiem. I powtarzam: oby zabawa trwała jak najdłużej. Żeby można było z nimi rozmawiać, bawić się, tańczyć, śpiewać. Może się uda, że odsuną od siebie złe zamiary, które ich skierowały do nas. Może się przekonają, że my nie mamy do nikogo żadnej nienawiści ani fałszywych intencji, ani nie knujemy spisków czy zdrady – tłumaczył srebrny aniołek. – Może się przekonają, że Pan Bóg chce wszystkim dobrze, a nikomu źle. Może uwierzą, że tylko tak można żyć.
     – A jak się nie uda?
     – To przynajmniej może jeszcze kiedyś zatęsknią. Może jeszcze kiedyś do nas przyjdą.
 

 KONIEC