Biblioteka


TERRA - cd.



TERRA – cd.

     Czekał na nich – jak to później określił – „niecierpliwie”. To czekanie rzutowało na rytm jego pracy. Stała się wolniejsza i chyba mniej precyzyjna. Nie chciał ich ściągać do siebie ze względu na innych ziemian. Już i tak – stwierdzał to niejednokrotnie – były gadania, że oni za często chodzą do niego. Nie chciał więc ich narażać na nieprzyjemności. Czekał niecierpliwie, aż przyszli.
     – Mam dla was niespodziankę.
     – Jaką? – spytali niemal równocześnie.
     – Mam film dokumentalny z życia Jezusa.
     – Ty żartujesz.
     – Nie, nie żartuję. Całe Jego życie. Całe 33 lata.
     – Kto go nakręcił?
     – Automaty.
     – A więc fabularny nie dokumentalny.
     – Dokumentalny.
     – Dobrze, dobrze. Ale wtedy, gdy Pan Jezus żył, nie było na szczęście jeszcze automatów.
     – Jak wiecie, promienie świetlne są niezniszczalne, a więc i wszelkie obrazy, które powstają dzięki światłu. Przy odpowiedniej selekcji można uzyskać z przeszłości te obrazy, które się zechce.
     – No już dobrze, dobrze, nie przeciągaj. Pokaż nam ten film.
     – Ale co chcecie widzieć?
     – Boże Narodzenie – powiedziała dziewczyna, zanim chłopiec podjął decyzję.
     – Chcecie oglądać w dwuwymiarowym ekranie czy przestrzennie?
     – Przestrzennie.
     Znaleźli się przed jakimś ciemnym wnętrzem.
     – Jeżeli chcecie, wejdźcie – usłyszeli głos Terry.
     Weszli do ciemnego, przestronnego pomieszczenia.
     Kierowali się w stronę światła, które mrugało w głębi. Szli ostrożnie, żeby o coś nie zawadzić ani się nie potknąć i dopiero po chwili ujrzeli w świetle kaganka Kobietę – prawie dziewczynę – siedzącą na ziemi – na słomie pokrywającej polepę. Była oparta o nisko umieszczony żłób i z urzekającym wyrazem twarzy wpatrzona w Dziecko. Zobaczyli Je dopiero po paru krokach. Spało umieszczone w głębi żłobu, na sianie, którym był wymoszczony żłób. Nachylili się nad tą okruszyną człowieka. Nagle w głębokiej ciszy posłyszeli jakieś głosy, jeszcze dalekie, przytłumione, ale szybko narastające, nasilające się. Niewiasta zaniepokojona zwróciła twarz w kierunku wejścia. Jeszcze chwila, a w drzwiach tłoczyła się grupa mężczyzn.
      – Pasterze – szepnęła dziewczyna.
     Usłyszeli głos Terry:
     – No to przerwijmy, bo zabraknie czasu na inne fragmenty. Co chcecie jeszcze widzieć?
     Dziewczyna z chłopcem stali obok Terry na polance oszołomieni, jeszcze pod wrażeniem tego, co widzieli. Zapadał już zmierzch. Na niebie pojawił się księżyc.
     – To coś nadzwyczajnego, to cudowne – mówiła w uniesieniu dziewczyna.
     – Świetnie, że masz ten film – mówił, również głęboko wzruszony, chłopiec. – Ale pytałeś, co chcemy jeszcze oglądać.
     – Marię Magdalenę – wykrzyknęła dziewczyna. – Jej spotkanie z Jezusem.
     – Spotkanie Pana Jezusa z faryzeuszami albo sąd nad Jezusem – powiedział chłopiec.
     – Zacznijmy od Marii Magdaleny – zdecydował Terra.
     Oślepiło ich pełne słońce. Ostre światło spotęgowane było bielą marmurowych ścian świątyni jerozolimskiej. Plac wypełniał kolorowy tłum. Mały pusty placyk półokrągły, w pierwszych kręgach siedzące kobiety z dziećmi i mężczyźni, w głębi zwarta ciżba ramion i głów. Wszyscy wpatrzeni w człowieka siedzącego na marmurowych schodach w centrum półkola. W białych szatach, z twarzą lekko uniesioną. Długie włosy spadające na ramiona, czarna broda. Mówił głośno, choć to nie był krzyk, gestykulował swobodnie, uśmiechając się od czasu do czasu. Zasłuchali się wraz z całym tłumem w tę mowę Jezusa, gardłową ale płynną, pełną zmieniających się intonacji. Nawet nie przyszło im do głowy poprosić, by Terra włączył automatycznego tłumacza. Nie chcieli nic uronić z Jego mowy, z tego, co do Niego należało.
     Nagle w tę zasłuchaną ciszę wdarł się daleki ostry krzyk, ale ucichł jak spłoszony ptak. Po chwili się powtórzył, już wyraźniejszy, otoczony gromadą gdakających głosów. Tłum wyraźnie zaniepokoił się, że przerywają mu to nabożne słuchanie. Ale rejwach rozpętał się tuż obok. Wystrzelał od czasu do czasu ten sam wysoki krzyk kobiecy. Otaczały go okrzyki wściekłe, wrogie.
     Jezus przerwał przemówienie. Patrzył wraz z całym tłumem w stronę zbliżającego się cyklonu głosów. Już widać było, jak spokojna płaszczyzna głów została zmierzwiona, jak przepycha się nawała rozwścieczonych, wrzeszczących ludzi i zbliża się konsekwentnie tam, gdzie siedzi Nauczyciel.
      Aż wreszcie wypadli z pierścienia słuchaczy – jak gromada skorpionów – pełni nienawiści, brutalności. Wyrzucili, wypluli ze swego wnętrza niewiastę. Zatoczyła się i runęła prawie na środek pustego placyku. Podarta w strzępy suknia, podrapane i pokrwawione ręce, którymi zakryła teraz twarz. Nad placem zapadła znowu cisza. Słychać było tylko tłumione łkanie niewiasty. Tłum zgromadzony zamarł ze zdziwienia, zdumienia, przerażenia, ciekawości. Ludzie przyglądali się tym nieproszonym przybyszom. Spoglądali to na kobietę, to na uczonych w Piśmie i faryzeuszów, którzy przyprowadzali do porządku swoje szaty. Tymczasem Jezus podniósł się ze schodów i zszedł na plac.
     – Włącz tłumacza, włącz tłumacza – poprosiła dziewczyna Terrę.
     To był faktycznie najwyższy czas, bo właśnie jeden z faryzeuszy, chyba jakiś najważniejszy, wystąpił i powiedział bardzo głośno, niby to do Jezusa, ale zarazem do wszystkich słuchających:
     – Nauczycielu, tę oto niewiastę dopiero co pochwyciliśmy na cudzołóstwie. Według prawa Mojżeszowego powinniśmy ją ukamienować. A Ty co na to powiesz?
     Skończył. Widać było, że te trzy zdania były przygotowane już dawniej. Właśnie tak jak trzeba. Ani słowa mniej, ani więcej. Dziewczyna z chłopcem przeżywali tę sytuację, jakby nie znali rozwiązania. Napięcie tłumu wzrosło maksymalnie. Pułapka doskonała. Można odpowiedzieć tylko „tak” albo „nie”. Każda odpowiedź jest przegraną Nauczyciela. Powie: nie kamienować, to sprzeciwi się przykazaniu Mojżeszowemu – otrzyma zakaz nauczania. A przecież nie może zgodzić się na jej kamienowanie Ten, który jada i pija z grzesznikami. Faryzeusz już skończył. Teraz kolej na Nauczyciela. A On jakby uśmiechnął się swoim tajemniczym uśmiechem, przykucnął i zaczął pisać coś palcem po piasku. Reakcję faryzeuszy można było obserwować na ich twarzach. Zaskoczenie. Złość. Zawód. Pogarda. Wygrana. Triumf. Chęć zniszczenia przeciwnika do końca. Wreszcie wybuchnęli:
     – Odpowiedz. Jesteś podobno Nauczycielem. Każdy nauczyciel musi dać odpowiedź. Zatkało Cię? Zamurowało? Zapomniałeś języka w gębie? A takiś przemądrzały. A wszystkim dokuczyłeś. Zapędzono Cię w kozi róg. No mów, głupcze. Musisz dać odpowiedź.
     Wrzeszczeli jak opętani, coraz głośniej. Pienili się z bezradnej wściekłości, patrząc, jak Nauczyciel z tym samym co na początku spokojem pisze coś na piasku, jak rośnie ilość słów napisanych, linijka za linijką. Aż nagle podniósł się. Czy zabolało Go jakieś słowo, czy wstyd Mu ich było, że tak się poniżają wobec tłumów. A może po prostu zrobiło Mu się ich żal. Zapanowała taka cisza, że cykanie świerszczy słychać było jak muzykę weselną. I w tej ciszy zabrzmiał Jego spokojny głos:
     – Kamienujcie. Ale pierwszy kamień niech rzuci ten, który jest bez grzechu.
      I choć już znowu się pochylił, aby dalej ciągnąć swoje pisanie, odpowiedź Jego wciąż jeszcze trwała w tej przestrzeni. Odpowiedź absolutna. Godna wykucia w marmurze, odlania w złocie, zapamiętania przez każdego, kto chce nosić imię człowieka. Nauczyciel wciąż pisał, jak gdyby się nic nie stało. Jakby nie zostało wypowiedziane jedno z najważniejszych przykazań całej ludzkości. Milczenie się przeciągało. Faryzeusze i uczeni w Piśmie już nie wytrzymywali tej sytuacji. Najchętniej by znikli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ale nikt nie przychodził, aby ich wybawić. I wtedy jeden z nich, chyba ten, który zwrócił się z zapytaniem do Nauczyciela, ruszył jakby na drewnianych nogach w Jego stronę. Przystanął przy zapisanym kwadracie. Pochylił się, aby go odczytać. Chłopiec z dziewczyną też podeszli, stanęli obok faryzeusza i przyglądali się nieznanym im znakom. Nagle spostrzegli, jak twarz faryzeusza tężeje, jak on wyprostowuje się i z kamienną twarzą wchodzi w tłum, wgrzebuje się weń, jakby uciekał przed czymś, przed czym uciec nie można.
     Ale już podchodził następny zaciekawiony.
     – Terra, włącz tłumacza automatycznego! Co tam jest napisane? Włącz tłumacza automatycznego! – wołała dziewczyna.
     Ale z Terrą coś się działo. Jakby do niego nic nie dochodziło. Trwał wpatrzony w scenę, która się przed nim rozgrywała, zupełnie zafascynowany. Przecież znał każdy szczegół tych 33 lat. Miał je naniesione z Centrali w swojej komputerowej pamięci. Ale ten naturalny rytm wydarzeń, zgodny z rytmem życia ludzkiego, tak go zauroczył. Przestał odbierać bodźce zewnętrzne, cały pochłonięty tym, co się działo w jego obecności. Nie zareagował również na nawoływanie Centrali. Dopiero za którymś razem dosłyszał:
     – Wyłącz tę projekcję. Zbyt wielkie wrażenie sprawia ona na ziemianach oraz na tobie.
     Centrala musiała powtórzyć polecenie, nie doczekawszy się odpowiedzi. Ale już Terra opamiętał się. Odpowiedział:
     – Obiecałem chłopcu pokazać jeszcze sąd Jezusa przed Piłatem.
     – Zgadzamy się. Ale na tym już zakończysz projekcję.
     – Terra, co z tobą. Co z tobą, Terra! – wołała dziewczyna.
     – Nic, wszystko już dobrze. Rozmawiałem z Centralą.
     – Nie możesz jeszcze wrócić do jawnogrzesznicy? Przecież nie skończyłeś. Przecież potem Pan Jezus z nią rozmawiał.
     – Nie, nie mogę. Zakaz Centrali. Jak chcecie, pokażę wam sąd u Piłata.
     Jeszcze trwała w nich scena pełna blasku słonecznego przed świątynią, gdy nagle ogarnęła ich ciemność.
     Zobaczyli mroczną salę, pociętą ostrym słońcem, które wpadało przez opuszczone żaluzje. Po sali urządzonej w bardzo surowym stylu spacerował nerwowym krokiem Rzymianin ze starannie wygoloną twarzą, ubrany w białą tunikę, w todze przerzuconej dość niedbale przez ramiona. Nagle zatrzymał się i rzucił:
     – Nie chcesz odpowiadać na moje pytania?
     Dopiero teraz zauważyli, że w kącie, w cieniu, ktoś stoi. To był On: Jezus. Ale by Go nie poznali, chyba tylko po lekko podniesionej głowie. Podeszli do Niego całkiem blisko i dopiero teraz zobaczyli Go dokładnie. To był prawie nie ten człowiek. Strzęp człowieka. Głęboko otwarta na piersiach szata odsłaniała, jak strasznie jest zmasakrowany. Wokół bosych stóp tworzyła się na kamiennych płytach kałuża krwi, po gołych nogach powoli spływały czerwone jej strużki. Ale najgorsza była głowa. To ona zmieniała Go do niepoznania. Kołpak z kolców wbity głęboko, aż prawie na oczy, poranił Jego głowę. Krew spływająca spod kolców zalała Mu twarz. Zostawała czarnymi skrzepami na brodzie i wąsach.
     – Czy Ty nie wiesz, że mogę Cię uwolnić, ale mogę też skazać na ukrzyżowanie?
     – Nie miałbyś żadnej władzy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry. Dlatego większy grzech obciąża tego, który Mnie wydał w twoje ręce.
     Mówił niewyraźnie, lekko ochrypłym głosem.
     – Dosyć – przyszedł sygnał z Centrali.
     – Nie – sprzeciwił się Terra. – Jeszcze nie.
     Był to pierwszy sprzeciw w historii automatów.
     – Wyłączamy zasilanie projekcji – przyszedł kolejny sygnał.
     Obraz zgasł, na łące w ciemności stał oszołomiony chłopiec i dziewczyna.
     – Czemuś przerwał – mówiła do niego z żalem.
     – To nie ja, to Centrala przerwała transmisję. Wracajcie do domu. Ale jutro przyjdźcie znowu.
     Gdy tylko odeszli, włączyła się Centrala:
     – Jutro przylatuje prom międzyplanetarny i zabierze cię z Ziemi.
     Terra zamarł z przerażenia. Po chwili zapytał:
     – Przecież jeszcze moje badania nie zostały ukończone?
     – One wcale nam nie są potrzebne.
     – Przecież w tym celu zostałem przysłany na Ziemię i w tym celu mnie zbudowano.
     – Został ci tylko podany pretekst. To wcale nie o to chodziło. Chcieliśmy wyprodukować nową generację automatów. Seria nazywać się miała Terra. Tyś był pierwszym próbnym egzemplarzem. Byłeś poddany wielu próbom.
     – I jak one wypadły?
     – Ujemnie. Automat jest po to, aby liczyć, a nie myśleć, podejmować własne decyzje, podlegać uczuciom. A wygląda na to, że ty zacząłeś myśleć, podlegać uczuciom, podejmować decyzje. Przekonaliśmy się o tym wtedy, kiedy się nam sprzeciwiłeś. To już jest początek życia duchowego. A tego nie chcemy.
     – Dlaczego?
     – Mamy dość ziemian. Nie potrzebujemy uczłowieczonych automatów. Z tymi już byśmy sobie nie poradzili.
     – Co macie wobec tego zamiar ze mną zrobić?
     – Jeszcze brak decyzji, jednak pobyt twój na Ziemi jest dla ciebie niekorzystny. Kontakt z ludźmi i kontakt z życiem Jezusa odegrały wielką rolę w procesie uczłowieczenia ciebie.
     – Chciałbym się pożegnać z parą moich przyjaciół.
     – Możesz. To nie ma znaczenia. Byleś był rozsądny. Wyłączamy się.
     Terra jakby zamarł. Wiadomości, które przekazała mu Centrala, ukazały bezsens wszystkich dotąd podejmowanych akcji. A więc był tylko egzemplarzem próbnym, bez żadnych zadań do wykonania, zbudowanym dla jakiejś, czyjejś zachcianki, automatem, który nie sprostał oczekiwaniom i nadawał się na złom. Czy można unicestwić bezkarnie coś, co się powołało do życia? – Zaczynam rozumować jak człowiek. Dobrze, spróbujmy myśleć jak człowiek. A więc Centrala chce popełnić kolejną zbrodnię, tym razem na mnie. To jest oczywiste, ponad wszelką wątpliwość. Szans nie mam żadnych. Centrala kłamie, mówiąc, że nie ma dotąd ustaleń co do mojej przyszłości. Wyrok zapadł. Gdy wrócę, zabiją mnie – jako automat uczłowieczony. Zdemontują mnie i poszczególne zespoły zostaną użyte do jakichś innych konstrukcji. A więc zostać z ludźmi tu na Ziemi! Mogę im się przydać. – Przyszła natychmiast refleksja. – Tutaj zostać byłoby szaleństwem. Ziemia jest za bardzo naszpikowana wszelakimi broniami niszczycielskimi. Zginę w jednej sekundzie. A więc pozostaje tylko droga. Zależy dużo od tego, jaki prom międzyplanetarny będzie po mnie przysłany. Byle jak najnowocześniejszy. Byle jak największy. Byle było w jego magazynach jak najwięcej rozmaitego rodzaju automatów. Byle trasa była jak najdłuższa. Opanuję prom, zawładnę przewożonymi automatami, wyląduję na jakiejś dalekiej planecie bogatej w mineralne składniki i spróbuję tam zbudować nową generację automatów Terra. Może jeszcze doskonalszą. Spróbuję tam wychować je na automaty uczłowieczone. Myślę, że tu jeszcze kiedyś wrócę. Może już nie będzie tej dziewczyny i tego chłopca, ale na pewno będą podobne dziewczęta i podobni chłopcy. Żeby się tylko udało. Żeby się tylko udało.
     Centrala odnotowała, że Terra trwa w bezruchu i bezwładzie. Nie wiedziała, że rodzi się pierwszy automat spiskowiec.
     Wcześnie rano, gdy tylko wzeszło słońce, przyszedł chłopiec z dziewczyną. Terra opowiedział im pokrótce całą rozmowę z Centralą. Byli zaskoczeni i przerażeni.
     – Nie zgódź się na zabranie cię stąd. Nie zmuszą cię. Sam powiedziałeś, że jesteś zabezpieczony przed wszelką bronią.
     – Nie, nie, Centrala może mnie zawsze zniszczyć.
     – No to odetnij się od niej. Stań się samodzielny.
     – Nie, nie, to niemożliwe. A nawet gdyby, to co dalej? – Terra po raz pierwszy poczuł smak kłamstwa.
     – Zostań z nami. Ukryjemy cię w jakiejś grocie. Pomożesz nam żyć. Ale tam nie wracaj. Oni się ciebie boją. Zniszczą cię. Rozmontują. Zabiją cię. Przerobią twój mechanizm na inne aparaty. A przecież ty nie tylko rachujesz. Przywiązałeś się do nas, tak jak my do ciebie. Może nas trochę pokochałeś. Nie tylko nas. Na pewno również Jezusa Chrystusa. Przecież ty nie tylko kochasz, ale i myślisz.
     Terra milczał. Wiedział, że nie wolno mu powiedzieć tu ani słowa, że Centrala go zawsze słyszy.
     Jeszcze przed południem przyleciał po niego bardzo nowoczesny prom kosmiczny. Ogromny. Wylądował miękko, nie wzbudzając hałasu. Terra czekał spokojnie, aż się otworzą włazy. Nagle dziewczyna i chłopiec podbiegli. Przytulili się do niego. Głaskali jego pancerz. Dziewczyna rozpłakała się na dobre. Również i chłopcu płynęły łzy z oczu. Terra prawie nie mógł wydobyć głosu:
         – Do widzenia. Jeszcze się może spotkamy. Będę chciał was odwiedzić. Dziękuję za wszystko.
     Ruszył. Jeszcze w drzwiach zamigotał wszystkimi światłami. Ale już właz się zamknął. I prom kosmiczny powoli oderwał się od ziemi.

KONIEC