Biblioteka


Maria Magdalena (3)



 



 Zbudziło ją ujadanie psów. To już nie był sen. Zaraz posłyszała kołatanie. Ktoś się gwałtownie dobijał do bramy. Szybko się ogarnęła, wybiegła. Wychodząc, wpadła na Łazarza, który najwyraźniej nie kładł się spać całą noc, a przynajmniej nie rozbierał się. Pobiegli do bramy wjazdowej. Już dochodziły ją jakieś głosy – służący, którzy mieli stać na straży całą noc, z kimś rozmawiali. W świetle pochodni poznała go – to był Jakub, brat Jana, ale tak strasznie zmieniony: wytrzeszczone oczy, potargane włosy, wykrzywiona wysiłkiem twarz, zmięte szaty utaplane w błocie, zaschnięta krew na brodzie, prawdopodobnie płynąca z nosa. Nie musiał już nic mówić. Już wiedziała.
 – Porwali Jezusa – wychrypiał.
 Była – zdawało się jej – zupełnie spokojna, tylko gdy chciała o coś zapytać, nie zdołała wymówić słowa. Łazarz objął ją i powiedział:
 – Chodźmy do domu.
 Weszli do izby. Usiedli. Jej serce tłukło się coraz boleśniej. Nie była w stanie zatknąć pochodni. Kołatało jej w głowie: Jezusa porwali.
 – Porwali Jezusa – powiedział Jakub po raz drugi zduszonym głosem.
 – Kto? – spytał Łazarz.
 – Kapłani.
 – Jak to było?
 – Najpierw była uczta ofiarna.
 – W czyim domu? – spytała Marta.
 Teraz dopiero spostrzegła, że i Marta jest z nimi. Była jak zwykle rzeczowa, precyzyjna, nieznosząca niedokładności.
 – Nie przerywaj – wtrącił Łazarz. – Co dalej?
 – Na początku umył nam nogi – opowiadał Jakub – potem powiedział, że jeden z nas Go zdradzi. Potem Judasz wyszedł. – „A więc jednak Judasz” – pomyślała. – Potem, po spożyciu wieczerzy, poszliśmy do Ogrodu Oliwnego. Ośmiu z nas zostawił przy bramie, żeby pilnowali wejścia. Z Piotrem, Janem i ze mną wszedł do Ogrodu. Potem napadli na nas słudzy, związali Jezusa.
 – Kto to był?
 – Słudzy ze świątyni i jacyś ludzie, ale dowodzili nimi kapłani.
 – Broniliście się? – spytał Łazarz.
 Jakub zamilkł. Po chwili powiedział niepewnym głosem:
 – Piotr próbował, ale mu Jezus zakazał.
 – A co z Jezusem?
 – Nie wiem. Jan kazał mi pobiec do was, a sam poszedł za nimi.
 – Najpierw trzeba się dowiedzieć, dokąd Go zaprowadzili. Najważniejsze, że Go nie zabili. Jeżeli tam byli kapłani – Łazarz myślał głośno – to świadczy o tym, że będą Go chcieli sądzić o naruszenie Zakonu. Sąd musi potrwać parę dni. Samo ściągnięcie i przesłuchanie świadków zajmie im dużo czasu. Potem wydadzą na Niego wyrok. Jeżeli zasądzą Go na śmierć, to wyrok musi uprawomocnić Piłat. Od rana zaczniemy starania – zakończył. – Teraz chodźmy spać. Jest jeszcze parę godzin do świtu.
 Łazarz rozumował logicznie, ale w niej narastał sprzeciw. Zaprotestowała gwałtownie:
 – Wykluczone. Natychmiast jedziemy do Jerozolimy.
 – Po co? Bramy pozamykane. I tak cię nie wpuszczą. Wszyscy śpią. Kogo chcesz budzić po nocy?
 Zaczęła gorączkowo myśleć. Ale to trwało tylko moment. – Józef z Arymatei. Tylko on.
 – Pójdziemy do Józefa z Arymatei. Przecież wiesz, że jest w Jerozolimie. On nam pomoże.
 – Masz rację. Trzeba iść do niego. Ale jeszcze za wcześnie.
 – Zanim dojdziemy do Jerozolimy, przyjdzie świt – odparowała.
 – Dobrze – Łazarz ustępował, chociaż z niechęcią – ale pozwól się przynajmniej Jakubowi umyć i dajcie mu coś zjeść. W ogóle dajcie coś do zjedzenia przed drogą.
 Nie chciała nic jeść. Pod naleganiem Łazarza wzięła kubek. Ale ledwie mogła go utrzymać w trzęsących się dłoniach. Łazarz ją uspokajał, tłumaczył, że nie odważą się podnieść na Jezusa ręki, kiedy miasto jest pełne pielgrzymów.
 – Przecież to są w ogromnej większości – mówił – ci, których On uzdrawiał, karmił, pocieszał, którzy Mu ufają. Na pewno kapłani takiego głupstwa nie poważą się zrobić. Muszą się liczyć z tym, że mogłoby dojść do rozruchów albo nawet powstania przeciwko nim.
 Zaprzeczyła.
 – Słyszałeś, jak rozpowiadali, że Jezus w święta chce się ogłosić królem.
Łazarz nie dawał się przekonać.
– Nie słuchaj tych bredni. Ani oni w to nie wierzą, ani nikt im w to nie uwierzy.
Gdy wjeżdżali w mury Jerozolimy, miasto jeszcze spało. Podjechali pod dom Józefa z Arymatei. Nie, on o niczym nie wiedział, ale był bardziej zaniepokojony, niżby się tego spodziewali. Po wysłuchaniu ich zdecydował, że pójdzie natychmiast do pałacu Kajfasza i zasięgnie informacji. Prosił, żeby u niego pozostali i rozgościli się, ale nie zgodzili się na to, chcieli mu towarzyszyć. Miasto powoli budziło się ze snu. Przechodzili obok straganów, na których już rozkładano ryby i warzywa. W pałacu Kajfasza bramy były szeroko otwarte. Jacyś ludzie wbiegali i wybiegali. Józef stał niezdecydowany. Zauważyła jego rosnący niepokój. Widziała, że rozgląda się zdenerwowany, szukając, do kogo mógłby się zwrócić; wreszcie spostrzegł jakiegoś człowieka wychodzącego z pałacu. Podszedł do niego, weszli w zaułek, tam chwilę rozmawiali. Potem Józef podbiegł do nich i powiedział:
– Już jest u Piłata.
Łazarz spytał:
– Kto, Kajfasz?
Józef odrzekł:
– Jezus.
Przerażona wykrztusiła:
– Jak to, a sąd?
– Już Go osądzili. Wyrok wydali, gdy zaczęło świtać, i teraz zaprowadzili do Piłata z żądaniem, aby Go skazał na śmierć.
Szła jak we śnie. – „To niemożliwe” – powtarzała. Słyszała, jak Łazarz mówił do Józefa:
– Ty znasz dobrze Piłata. Pójdziesz do niego?
– Oczywiście. Byleby nie było za późno. Już prawie dwie godziny, jak tam poszli.
U wylotu ulicy prowadzącej na plac przed pałacem Namiestnika stała grupa ludzi.
Przepchnęli się przez ten tłumek gapiów i wtedy zobaczyli wielu uzbrojonych sług świątyni tarasujących drogę. Spostrzegła, jak Józef wyszarpnął się do przodu, zbliżył się do jednego z nich. Poznali go, pozdrowili.
Zobaczyła po raz pierwszy Józefa tak gniewnego. Polecił natychmiast wezwać jakiegoś kapłana. Jeden z żołnierzy odszedł z ociąganiem. Czekali. Czas wlókł się w nieskończoność. Dolatywały do nich jakieś stłumione krzyki, skandowanie. Nadsłuchiwała. Nie dowierzając, dosłyszała: „Ukrzyżuj Go!” Potem jeszcze raz i jeszcze raz: „Ukrzyżuj Go!” Drżała z niepokoju, nogi się pod nią uginały. Jacyś ludzie dołączyli do ich grupy, pytali, co się dzieje. Dobiegło do niej:
– Jezus jest przed sądem u Piłata.
– Jezus z Nazaretu? A cóż On by tam robił? Przecież jeszcze wczoraj nauczał w świątyni.
Jedni odchodzili, drudzy zostawali. Wreszcie żołnierz przyszedł z którymś kapłanem. Ten zbliżył się do Józefa, pozdrowił go. Odeszli kilka kroków. Widziała, że Józef drżał z oburzenia. Dobiegło do niej, jak stłumionym głosem mówił:
– Czemu ja o tym nic nie wiedziałem? Dlaczego mnie nie zawiadomiliście o nadzwyczajnym posiedzeniu Sanhedrynu?
Patrzyła, jak tamten spokojny, opanowany, z pobłażliwym uśmiechem przeczekał wybuch oburzenia:
– A ty jak myślisz? Dlaczego? – dosłyszała bezczelną odpowiedź kapłana, który patrzył teraz ironicznie na Józefa.
– Chcę iść do Piłata – powiedział stanowczo Józef.
Wtedy kapłan, udając zafrasowanie i smutek, odrzekł:
– Nie, niestety. Takie jest życzenie najwyższego kapłana, aby dla uniknięcia niepotrzebnych nieporozumień absolutnie zabronić widzenia się z Piłatem komukolwiek z naszych ludzi. Zresztą to zbędne. Już zapadł wyrok.
– Jaki?
Kapłan spuścił oczy:
– Śmierć przez ukrzyżowanie.
Ugięły się pod nią nogi, czuła, że upada.
Ocknęła się – bo obudził ją chyba stukot sandałów żołnierzy rzymskich – i ujrzała nad sobą twarz Łazarza pytającego:
– Już ci lepiej?
Podniosła się, zobaczyła orły rzymskie posuwające się nad tłumem. Oparła się o ścianę, całą siłą woli usiłując nie zemdleć po raz wtóry. Patrzyła. Chciała przebić wzrokiem tłum przesuwający się obok niej. Za zwartym oddziałem uzbrojonych żołnierzy szedł kordon – widziała połyskujące hełmy. Kordon był oblegany przez tłum z placu. W jakiejś szparze pomiędzy ludźmi dostrzegła Go. Znowu straciła przytomność.
Gdy się obudziła, stwierdziła, że leży na kamiennej ławie przylegającej do jakiegoś muru biegnącego wzdłuż ulicy. Zobaczyła nad sobą znowu oczy Łazarza. Nie bardzo zdawała sobie sprawę, gdzie jest i co się z nią dzieje. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jest w Jerozolimie, że zemdlała, gdy ujrzała Jezusa.
– To był Jezus? – spytała Łazarza, wciąż nie wierząc.
– Tak – odpowiedział.
– Co oni z Nim zrobili – targnął nią szloch.
– Uspokój się.
– Nie, chodźmy za Nim. – Chciała się dźwignąć, ale osunęła się z powrotem. Bolała ją głowa. Chyba uderzyła się, upadając.
– Zostań jeszcze chwilę, bo znowu zemdlejesz. Zaraz pójdziemy za Nim. – Łazarz podawał jej coś do picia.
– Dlaczego On tak wyglądał?
– Piłat kazał Go ubiczować.
– Ale to na głowie.
Zamknęła oczy. Teraz nawet chciała stracić przytomność. Nie myśleć. Nie widzieć, nie słyszeć, umrzeć. Poczuła dotknięcie na twarzy. Otworzyła oczy. To brat. Myślał, że znowu zemdlała. Jak dobrze, że Łazarz żyje. Podniosła się.
– Nie, jeszcze nie możemy iść – uspokajał ją.
Opuściła nogi, usiadła. Nie przypuszczała, że omdlenie tak ją osłabi. Wstała; podparta na ramieniu brata stawiała z trudem kroki. Właściwie nie wiedziała, czy to tylko osłabienie. Bała się powtórnego spotkania z Jezusem. Bała się, że znowu nie wytrzyma tego strasznego widoku. Łazarz to wyczuwał. Nie przyspieszał. Nawet ją spytał:
– Czy może chciałabyś wrócić do domu?
I wtedy dopiero uświadomiła sobie, że ani w domu, ani nigdzie nie wytrzymałaby nawet chwili, gdy On tam wisi na krzyżu; jej miejsce jest przy Nim. Patrzyła pod nogi, aby się nie potknąć, i wtedy spostrzegła krople krwi. Porozrzucane z rzadka jak paciorki tkwiły w zagłębieniach kamieni. Niezdeptane przez przechodniów, lśniły jeszcze czerwienią.
Wychodzili powoli stromo pnącymi się ulicami, aż doszli do bramy miasta. Otworzył się horyzont. Nie widziała, lecz poczuła to. Wciąż miała oczy spuszczone. Bała się podnieść wzrok ku górze: tam On powinien być. Ale przecież trzeba się przyzwyczaić do tego nowego widoku. Ukrzyżowani wiszą czasem nawet parę dni.
Wstrząsnęła nią ta myśl. Podniosła śmiało oczy. Tak, na Golgocie stały trzy krzyże. W środku był On. Już wystarczy. Spuściła oczy. Podchodzili pod górę. Jak On był w stanie wejść po takim stromym stoku – myślała. Powoli przepychali się przez początkowo luźny tłum, przez jakieś grupy kapłanów, faryzeuszów. Pod samymi krzyżami pozostał pusty krąg. Stało tam tylko kilkoro ludzi. Był Jan, Matka Jezusa i jej siostra, Maria Kleofasowa. Zawahała się w pierwszej chwili, ale potem wiedziała, że nie może postąpić inaczej: oderwała się od Łazarza, podeszła i przyłączyła się do nich. Byle bliżej krzyża, bliżej Niego. Tylko wciąż bała się podnieść oczy.
Drżała cała z wysiłku. Patrzyła w ziemię na powiększającą się wciąż kałużę krwi. Powoli zaczęła podnosić wzrok z ziemi, szła oczami po słupie krzyża, po którym ciekła krew, aż doszła do Jego stóp rozepchniętych sterczącym w nich gwoździem. Wzdrygnęła się i uciekła spojrzeniem ku Jego twarzy. Tak było lepiej, tak chciała zostać, patrzeć na Jego twarz. Gdyby nie ta straszna czapa z kolców. Był nieprzytomny, oddychał ciężko, pierś podnosiła się gwałtownymi spazmami, głowa zwisała bezwładnie ku przodowi. Zdawać by się mogło, że kogoś na ziemi pilnie wypatruje, tylko że przecież oczy miał wciąż zamknięte. Chwilami wstrząsały Nim dreszcze, chwilami przestawał oddychać. Wtedy zamierała ze strachu, że On już nigdy nie otworzy oczu, że już nigdy nie przemówi. Czas płynął. Zaczęła się przyzwyczajać do tej sytuacji. Zaczęła się orientować, co się wokół niej dzieje. Chociaż wciąż nieobecna dla wszystkich i wszystkiego, co było poza Nim, teraz już jednak słyszała jakieś wykrzykiwania, śmiechy, drwiny. Dochodziły do niej wyzwiska, kpiny, obelgi. Wyzwolenie chamstwa, prostactwa, wulgarności. Jeszcze nigdy nie była pod ciężarem takich upokorzeń i wzgardy. To, co w Niego uderzało, uderzało również i w nią. Wybuchnął nagle okrzyk:
– Zstąp z krzyża!
Natychmiast do tego zawołania dołączyła się nieprzerwana burza okrzyków:
– Innych ocalał, niech teraz sam siebie wybawi!
– Hej, Ty, co rozwalasz Przybytek i w trzy dni go odbudowujesz, zejdź z krzyża i ratuj samego siebie!
– Jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża!
– Jest królem Izraela, niech więc teraz zstąpi z krzyża, a uwierzymy w Niego!
– Ma ufność w Bogu, niechże Go teraz, jeśli chce, wybawi!
– Powiedział przecież, że jest Synem Bożym!
Przewalały się przez nią te okrzyki. Tuż obok usłyszała głos:
– Innych ocalił, a sam siebie ocalić nie może. Chrystus, król izraelski. Niechże teraz zstąpi z krzyża, abyśmy zobaczyli i uwierzyli.
Jakiś żołnierz zawołał:
– Jeśli jesteś królem żydowskim, to wybaw siebie!
Nagle usłyszała głos z góry:
– Czyż nie jesteś Chrystusem? Wybaw samego siebie i nas!
To jeden ze współwiszących obok Jezusa mówił do Niego. Ale tuż zaraz odezwał się z drugiej strony głos:
– Nawet się Boga nie boisz, choć tę samą ponosisz karę. My sprawiedliwie słuszną zapłatę za uczynki odbieramy, Ten jednak nic złego nie uczynił.
Słuchała tego głosu ze zdumieniem. Jeden jedyny człowiek wśród tego morza nienawiści. Nagle zakończył zwrotem, który ją całkowicie zaskoczył:
– Panie, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do królestwa swego.
Musiał kiedyś się z Jezusem chyba spotkać – pomyślała – słyszeć Go, a przynajmniej słyszeć o Nim. Wtedy ujrzała, że Jezus podnosi nieco głowę, kieruje w jego stronę i powoli, z wyraźnym trudem, mówi:
– Zaprawdę, zaprawdę, mówię ci, dziś jeszcze ze mną będziesz w raju.
A więc słyszy, jest przytomny, wie, co się wokół Niego dzieje. Wzgórze przycichło, gdy spostrzeżono, że On zaczyna coś mówić. Słowa Jezusa posłyszeli jednak tylko najbliżej stojący. Teraz ci podawali reszcie, dopytującej się ciekawie, co mówił.
– Zbrodniarzowi skazanemu na śmierć za morderstwo obiecywał raj – szeptali ze zgorszeniem.
Ona aż zachłysnęła się ze szczęścia: Jezus pozostał sobą. Nie poddał się. Nie zmienił się. I jeszcze raz daje świadectwo, że ważne jest sumienie człowieka. Ważne, że ten żałuje. Przecież wyraźnie przed chwilą słyszała, jak mówił: „My sprawiedliwie cierpimy”. A więc nieprawdą jest to, czego uczą faryzeusze, że ten, kto umiera na krzyżu jako zbrodniarz, jest grzesznikiem skazanym na potępienie. Naraz ten potok jej myśli przerwały słowa Jezusa:
– Oto syn Twój.
Ujrzała Jego otwarte oczy skierowane na Matkę. Po chwili Jezus przeniósł wzrok na Jana. Tak jakby korzystając z uciszenia, jakie zapanowało, a może w obawie, że znowu straci przytomność, wyrażał swoją ostatnią wolę. Czekała, że może jeszcze coś powie. Wciąż miał oczy otwarte. Wpatrywał się w Jana. Może dostrzeże ją. Może odezwie się do niej. Ale Jezus, nie odrywając wzroku od Jana, po chwili przerwy, w której łapał gwałtownie powietrze, wypowiedział z trudem:
– Oto Matka twoja.
Lecz ten wysiłek przekraczał Jego możliwości. Głowa opadła i chyba znowu zemdlał.
Teraz dopiero spostrzegła, że całe niebo zasnuły ciężkie chmury, zrobiło się ciemno, targnął nią zimny wiatr, uderzyły pierwsze krople deszczu. Wzgórze poczęło gwałtownie pustoszeć. Burza rozpętała się na dobre.
Przytuliła się do Matki Jezusa jeszcze mocniej. Niebo przebiegła błyskawica i uderzył pierwszy grom; Jezus jakby obudzony z omdlenia poruszył głową i wyjęczał:
– Pragnę.
Zobaczyła, że jeden z żołnierzy wstał, wziął gąbkę, zamoczył ją w naczyniu, wsadził na włócznię i podniósł do ust Jezusa. Ale Jezus nie dźwignął głowy, nie otworzył ust. Chyba znowu zemdlał. Głowa wciąż zwisała bezwładnie. Zbliżał się koniec. Czuła to. I chciała tego. Żeby przestał cierpieć, żeby już nie jęczał, nie łapał spazmatycznie powietrza, żeby już nic nie czuł. Nie mogła dłużej na Jego mękę patrzeć. Nie mogła słuchać Jego świszczącego oddechu. I wtedy, gdy zdawało się jej, że już umarł, poderwał głowę do góry i zawołał:
– Eloi, Eloi, lamma sabachtani!
Ktoś za nią powiedział półgłosem:
– Eliasza woła.
Jezus jeszcze raz wydał przejmujący jęk i to był już koniec. Głowa opadła bezwładnie na piersi, ciało zwiotczało, obwisło i zamarło. Poczuła bolesny skurcz serca. Zachwiała się i obsunęła na ziemię. Przytrzymała się krzyża, żeby całkiem nie upaść, i tak pozostała w pozycji klęczącej. Nie wiedziała, jak długo tak trwała. Ocuciło ją dotknięcie. To był Józef z Arymatei, który podszedł do niej wraz z Łazarzem. Zapomniała o tym, że oni tutaj byli. Dźwignęła się. Józef mówił:
– Pójdę teraz do Piłata i poproszę, aby pozwolił mi pochować ciało Jezusa.
Z trudem rozwarła zaciśnięte szczęki i wyjąkała:
– Dobrze, idź.
Drżała z zimna i z przejęcia. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, że cała jest mokra, jej szaty przylepiły się do ciała.
– Ale mam prośbę – mówił dalej – trzeba iść na dół, zakupić bandaże i zioła balsamiczne.
Łazarz podchwycił:
– Ja pójdę.
– Nie – zaprotestował Józef. – Wolałbym, żebyś tu został.
To wszystko zaczęło ją sprowadzać z powrotem na ziemię. – Tak, zaczyna się krzątanina – pomyślała. – Może i lepiej. Może łatwiej to wszystko będzie znieść.
– To ja pójdę – powiedziała.
– Będziesz miała dość siły?
Uśmiechnęła się z trudem.
Dał jej sakiewkę z pieniędzmi:
– Weź, chyba ci wystarczy.
Odeszła od nich i zobaczyła dopiero teraz stojącą w pobliżu krzyża grupę niewiast, rozpoznała wśród nich matkę Jakuba Mniejszego i Józefa, matkę synów Zebedeuszowych, Salome. Schodziła w dół po mokrych jeszcze kamieniach, ślizgając się na błocie. Już u podnóża góry napotkała idącego na Golgotę Nikodema. Szedł z paroma ludźmi niosącymi worki na plecach. Poznała go od razu. Przychodził czasem do Jezusa na rozmowy z Nim, choć o bardzo dziwnej porze, bo zawsze nocą.
– Już umarł? – zapytał.
– Tak.
– Dokąd idziesz?
– Schodzę po bandaże i prześcieradła pogrzebowe. Chcę również kupić aloes i mirrę.
– Kup prześcieradła i taśmy. Resztę mam ze sobą.
Teraz się dopiero zorientowała, że ludzie, którzy mu towarzyszą, niosą zioła. Schodziła na dół, usiłując zrozumieć Nikodema. – Jaki on dziwny, że potrafi uprzedzać fakty. Ja bym tak nie potrafiła.
W mieście kramy były już pozwijane. Kupców najwidoczniej wypłoszyła burza. Ale i sklepy były pozamykane. Trudno było się dziwić. Przecież zbliżał się szabat. Nie mogła niczego kupić. Wreszcie udało jej się natrafić na kogoś znajomego, kto sprzedał jej to, co chciała. Wracała pospiesznie. Spotykała grupki schodzących na dół, wyprzedzała idących do góry. Zastała sytuację zmienioną: nie żyli również dwaj towarzysze Jezusa. Zauważyła ich zdeformowane ramiona i uda. Wiedziała, co to oznacza. Przerażona przeniosła oczy na ciało Jezusa, badając, czy i Jemu rozbito golenie. Na szczęście nie zauważyła nic takiego. Spostrzegła tylko szeroką krechę rany w boku, której przedtem nie było, i sączącą się z niej krew. Podeszła do Łazarza rozmawiającego z Józefem. Spytał:
– Kupiłaś?
– Tak.
– Już się niepokoiłem o ciebie: tak długo cię nie było.
– Co się tu stało?
– Kapłani, żeby przez szabat ciała nie zostały na krzyżu, udali się do Piłata z prośbą, aby skazańcom połamano golenie i zdjęto ich. Nie spodziewaliśmy się tego.
– A co z Jezusem?
– To dzięki setnikowi. Zabronił żołnierzom łamać Jezusowi kości. Ale przebili Mu bok włócznią.
– Co załatwiłeś u Piłata? Zastałeś go? – zwróciła się do Józefa.
– Tak, Piłat zezwolił mi pochować Jezusa.
– Gdzie chcesz Go złożyć?
– Tuż obok. Mam nowy grobowiec, który niedawno skończyłem przygotowywać. Może nie wiesz, ale moje ogrody podchodzą aż pod to wzgórze. Tylko musimy się spieszyć, jest już późno. Żebyśmy zdążyli przed zachodem słońca.
Trudno jej było znaleźć kawałek czystego miejsca, by można było położyć ciało Jezusa do umycia. Wszędzie było błoto rozniesione butami ludzi. Wreszcie odnalazła kamienisty placyk. Przeniosła z pomocą niewiast dzbany w wodą, które zdążył już ktoś przygotować. Rozłożyła na ziemi prześcieradło. I czekała. Widziała, jak Józef z Nikodemem i Janem zdejmują ciało Jezusa. Gdy opuścili je na ziemię, podeszła i wraz z Matką Jezusa powoli ułożyła ciało na prześcieradle. – Takie ciężkie jest Jego ciało, tak się przewala bezwładnie. Jak ciało Łazarza – pomyślała. Zamaczała chustę w wodzie i usiłowała zmyć krew. Teraz dopiero zobaczyła z bliska, jak Jezus bardzo był poraniony. Serce jej zamierało, gdy zahaczała przy zmywaniu o wyszarpniętą skórę z mięśniami. Jeszcze tylko ta straszna czapa z kolczastych gałęzi. Wyciągała głęboko wbite w skórę i wplątane we włosy kolce. Przerażało ją każde szarpnięcie, jakby to jeszcze mogło Go zaboleć albo urazić.
– Spiesz się, spiesz, bo nie zdążymy – Łazarz przynaglał ją łagodnie.
Sprzeciwiła się:
– Przecież nie można Go tak grzebać. On nie może mieć gorszego pogrzebu niż każdy inny człowiek.
– To po szabacie przyjdziesz i uzupełnisz to, czego nie zdążysz zrobić.
Rzeczywiście. Nie pomyślała o takiej możliwości. Skończyła więc czym prędzej. Przełożyli ciało Jezusa na inne prześcieradło i poczęli zasypywać je mieszaniną aloesu i mirry.
– Bez namaszczenia? – zaprotestowała.
– Nie zdążymy inaczej. Wszystko inne potem.
Pomagała obwiązywać ciało opaskami. Później jeszcze jedno prześcieradło, chusta wokół głowy i już znosili ciało Jezusa na dół do ogrodu. Grobowiec był rzeczywiście bardzo blisko. Słońce powoli zachodziło, gdy mężczyźni wyszli z wnętrza jaskini. Pomału, z pomocą ogrodnika zatoczyli ciężki kamień na otwór grobowca. Zdążyli przed zachodem. Ocierali pot z czoła, poprawiali szaty, oddychali z ulgą. Byli zadowoleni, że potrafili wykonać zadanie, które sobie postawili. Podszedł do niej Łazarz, powiedział:
– Jadę do Betanii. Wrócę po szabacie. Jedziesz ze mną?
– Ja tu zostanę – powiedziała bez wahania. Spojrzała prosząco na Józefa.
– Ależ oczywiście – ten uprzedził jej prośbę – możesz zostać. Mój dom jest do twojej dyspozycji – dodał, jak zawsze uprzejmy, i odszedł razem z Łazarzem.
Usiadła naprzeciw grobowca. Przyłączyły się do niej jakieś inne niewiasty. Potem i one gdzieś zniknęły. Pozostała sama. Naszła na nią fala żalu. Znowu stanął przed jej oczami obraz Jezusa wiszącego na krzyżu. Wtuliła głowę między kolana i zaczęła płakać.
Nawet sprawy sobie nie zdawała z tego, że zaczyna przemawiać do Jezusa. – I po co Ci było takie życie. Zalatany, zagoniony od rana do wieczora. Nie miałeś nigdy czasu dla siebie. Nic, tylko ludzie, którzy Cię wykorzystywali do ostatnich granic. I gdzie oni teraz są? Nie mów, że nie wiedzą. Już wszyscy wiedzą i nie przyszli: ani pod krzyż, ani tu do Twojego grobu. Kto stanął w Twojej obronie? Chodzili za Tobą, dopóki rozmnażałeś chleb i ryby. Potrafili Cię znaleźć, gdy chorowali. Uzyskali, co chcieli, i poszli do siebie, żyć swoim łajdackim życiem. Nikogo nie porwałeś za sobą, nikogo nie przekonałeś do takiego życia jak Twoje. Kto został przy Tobie – Łazarz, Nikodem, Józef, Jan? Ale oni bez Ciebie też byli dobrzy. Jeszcze parę pobożnych kobiet. To wszystko. Jeszcze ja. Masz przynajmniej jeden sukces. Ale czy całkowity. Gdyby tak było, to bym teraz na Ciebie nie narzekała.
Monolog przechodził w pochlipywanie. Rzeczywistość rozmywała się w obrazy z przeszłości. Znowu widziała Go w oślepiającym blasku białych murów świątyni, pochylonego nad nią, słyszała dziwne pytanie: „Nikt cię nie potępił?” Słyszała swoją odpowiedź: „Nikt, Panie” i te najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek ktoś do niej powiedział: „I ja cię nie potępiam”. Znowu wróciły chwile spędzone u Jego stóp w Betanii. Zaczęła popłakiwać, kołysząc się w rytmie swoich słów. – A mogłeś teraz, jak dawniej, chodzić wśród zbóż Galilei, wypływać z rybakami na połów, cieszyć się wschodami i zachodami słońca. – Wybuchnęła łkaniem. – I co po Tobie zostało? Jeszcze parę lat i nikt nie będzie wiedział, kto to był Jezus z Nazaretu. – Przewalały się przez nią uczucia żalu, współczucia, rozpaczy, oburzenia. Tkwiła jak płaczka przed grobem, opłakując swojego Jezusa.
Nie zauważyła, że zapadł wieczór. Nie dosłyszała nawet kroków podchodzącego Józefa.
– Chodź do domu. Już późno, przeziębisz się. Musisz coś zjeść.
Pomógł jej dźwignąć się. Stawiała z trudem zdrętwiałe nogi. Szedł obok niej, nic nie mówiąc. Nie chciał naruszać jej milczenia. Zaprowadził ją do gościnnego pokoju.
– Jutro szabat – powiedział. – Gdybyś mogła, bądź tak dobra, przygotuj jeszcze wonne maści na niedzielę. Prosiłem Marię, matkę Jakuba i Salome, żeby ci pomogły. Chodzi o to, żeby jak najwcześniej rano pójść do grobu Jezusa. Później na pewno przyjdą ludzie.
Jaki on dobry. Chce mnie czymś zająć, żebym nie musiała myśleć. – Gdy skończyła wreszcie przygotowywać maści i wróciła do swojego pokoju, poczuła się bezgranicznie zmęczona. Zdążyła się tylko rozebrać i zasnęła natychmiast. Obudziła się na drugi dzień rozbita, z bolącą głową. W pokoju było ciepło. Słońce stało już wysoko. Ogarnęła się i poszła otępiała do ogrodu. Otrzeźwił ją widok kręcących się przed grobem żołnierzy rzymskich. Nie rozumiała, co to ma znaczyć. Wróciła pospiesznie do Józefa. Byli właśnie u niego jacyś kapłani. Roztrzęsiona czekała, kiedy wreszcie skończą, żeby się dowiedzieć, o co chodzi. W głowie jej łomotało. Wreszcie poszli. Józef był oburzony:
– Oni po prostu nie spodziewali się, że ja wezmę ciało Jezusa do swojego grobu. Gdyby był pochowany we wspólnej mogile, nie byłoby problemu. Przy takim obrocie rzeczy boją się sensacji. Twierdzą, że może się zdarzyć, iż ktoś ukradnie ciało Jezusa, a potem rozgłosi, że On zmartwychwstał. Ten „ktoś” to oczywiście mają być, ich zdaniem, uczniowie Jezusa. Przypomnieli sobie, co przecież On niejednokrotnie mówił, że po swojej śmierci zmartwychwstanie.
– Dobrze, ale skąd żołnierze rzymscy?
– Kapłani poszli do Piłata i opowiedzieli to wszystko, grożąc mu, że gdyby tak się stało, może dojść do rozruchów. Zażądali straży.
– Teraz rozumiem.
– Ciekaw jestem tylko, kto miałby wykraść ciało Jezusa, którzy uczniowie – dorzucił Józef z goryczą. – Rozbiegli się w strachu o swoją skórę.
Spytała:
– Coś ty na to odpowiedział?
– Co miałem powiedzieć? Czy ja mogę w ogóle coś na to powiedzieć? Musiałem się zgodzić, żeby w moim ogrodzie stała straż rzymska.
– Ale ja miałam jutro rano wczas namaścić ciało Jezusa.
– Pamiętam o tym. I tak trzeba. Bo przecież to już jest trzeci dzień, a dnie są ciepłe.
– No, ale co z żołnierzami? Zezwolą?
– Z pewnością. Zresztą jeśli chcesz, mogę z nimi pomówić.
– Bardzo cię o to proszę.
Cały dzień siedziała w ogrodzie w pobliżu grobu. Jacyś ludzie przychodzili i odchodzili. Nie interesowała się tym zupełnie. Żołnierze zachowywali się spokojnie. Nie zaczepiali jej. Szanowali żałobę. Pod wieczór zobaczyła się z Marią i Salome. Obiecała, że je zbudzi, gdy będzie rano szła do grobu. Zaraz po zachodzie słońca poszła do swojej izby. Czuła się wciąż rozbita, zmęczona. Zrywała się parę razy w nocy. Bała się zaspać. Gdy się któryś raz z kolei zbudziła, była jeszcze noc, ale już świt się zbliżał. Ubrała się i szybko weszła do pomieszczenia, gdzie spały kobiety, zbudziła Salome i Marię. Przy tym obudziły się matka Jakuba i Joanna, też prosiły, by mogły towarzyszyć. Wyszły po cichu, wzięły przygotowane naczynia. Na dworze było chłodno i ciemno, ale na horyzoncie jaśniała już wąska smuga świtu. Weszły w ogród. Ogarnęła je znowu ciemność. Nie mówiły nic do siebie. Drżała wewnętrznie. Ledwie mogła utrzymać naczynie z olejkiem. Było jej zimno, ale drżała również dlatego, iż bała się znowu ujrzeć ciało Jezusa. Bała się dotknięcia Jego ran, a zwłaszcza tych strasznych ran od gwoździ i włóczni. Z daleka zabielał kamień. Po chwili zaniepokoił ją jednak szczegół – ta ciemna plama obok niego. Czyżby to był otwór grobu? Jeszcze kilka pospiesznych kroków. Jeszcze kilka gwałtownych uderzeń serca. Pozostawiła za sobą w tyle idące wolniej towarzyszki. Zaczęła biec. Oczy usiłujące przebić mrok. Gdzie są żołnierze? Niepokój przeszedł w trwogę. Tak, rzeczywiście kamień jest odwalony. Kto to zrobił, żołnierze czy ktoś inny? I nagle myśl jak błyskawica – porwali ciało Jezusa. A może oni są jeszcze tam wewnątrz. Nie namyślała się. Podbiegła. Oparła się o skałę. Pochyliła się. Spojrzała do wnętrza. W gęstym mroku bielały rozrzucone prześcieradła, opaski, chusta. Nie ma ciała Jezusa. Zabrali. Była zrozpaczona. Co robić? Sama nic nie poradzi. Ktoś musi pomóc. Łazarza nie ma, ale jest Piotr, Jan, Józef. Niech szukają, póki jeszcze czas. To musiało się wydarzyć bardzo niedawno. A więc pędem przez ogród. Wbiegła do domu. Wszyscy jeszcze spali. Pierwszy był pokój, gdzie spał Piotr z Janem i innymi mężczyznami. Odszukała ich, zaczęła szeptać:
– Zabrali Pana. – Nie mogła się ich dobudzić. Nie wiedzieli, o co chodzi.
– Kto? Kogo? – zbywali ją półprzytomnymi pytaniami.
– Wstawajcie. Zabrali ciało Jezusa. Nie wiemy, gdzie Go położono.
Wreszcie ujrzała błysk przytomności.
– Zabrali Jezusa? – zerwali się.
Wracała pospiesznie. Gdy już była blisko grobu, wyprzedzili ją. Przystanęła i z daleka ich obserwowała. Zobaczyła, że Jan, który pierwszy znalazł się przy grobie, czeka na Piotra. Boi się? Piotr wszedł do wnętrza, potem wszedł Jan. Patrzyli na siebie zdumieni, nic nie rozumiejąc. Jeszcze chwilę stali spłoszeni przy kamieniu. Usłyszała:
– Chodźmy wołać Józefa. Może on coś wie.
Pobiegli w kierunku domu. Została sama. Wiedziała, że wyrządzono jej kolejną krzywdę, tylko nie wiedziała po co, dlaczego, kto. Łzy płynęły jej bez przerwy. Stała z opuszczonymi rękami, patrząc w czerń grobu. Ale przecież coś trzeba zrobić. Natychmiast. Nie można tak stać i płakać. Odwróciła się i zobaczyła przez łzy bielejącą postać. – Ogrodnik – przeszło jej przez myśl – tylko dlaczego on tu jest? A może to on to zrobił? Może on ukrył ciało Jezusa? A może przynajmniej coś o tym wie? Bo po co by tak wczas rano przychodził do grobu. – Podbiegła do niego.
– Niewiasto, czemu płaczesz? – usłyszała. – Kogo szukasz?
Wyjąkała, łkając:
– Panie, jeśli ty Go wziąłeś, to powiedz mi, gdzieś Go złożył, a ja Go zabiorę.
I wtedy, gdy rozdygotana czekała na słowo mogące jej przynieść choć trochę nadziei, usłyszała swoje imię wypowiedziane głosem, który potrafiłaby rozpoznać pomiędzy tysiącami innych:
– Mario.