2
*
Siedziała w ławce kościelnej i słuchała jak zaczarowana tego, co ksiądz proboszcz mówił. Nowy był, przyjęto go nieprzychylnie. Co oni od niego chcą? – pytała samej siebie. Przecież jeszcze takiego proboszcza ludzie tutejsi nie mieli i nieprędko mieć będą. Mówi trudno. Ale mądrze. Jeszcze nigdy nie słyszała, że można tak tłumaczyć sakramenty. Na początku zastrzegł się, że choć Eucharystia jest także sakramentem, to traktować ją należy oddzielnie i o niej będzie mówił na końcu. Najpierw będzie mówił o pozostałych sakramentach w ogólności, potem przystąpi do opisania każdego z nich. No i zaczęło się. Na wstępie wyjaśnił, że chce, aby oni dobrze przygotowali się do sakramentu bierzmowania. Że bierzmowanie jest sakramentem młodości: ludzi już samodzielnych, świadomych i wolnych, którzy wiedzą, co chcą, na co się decydują. Bo to jest dorosła, dojrzała decyzja na Chrystusa: by tak żyć, jak On nauczał i żył. Że to jakby drugi chrzest, dla tych, którzy chrzest przyjęli jako niemowlęta.
– Nie wiemy, ku czemu świat idzie – mówił proboszcz – co się może stać. Ale żyjemy na przełomie. Wszystko wskazuje na to, że świat idzie ku wojnie. Mówię świat a nie poszczególne państwa, bo Europa jest tak powiązana, że gdy któreś z nich zacznie, to wywoła lawinę, a ta pociągnie wszystkich w przepaść. Nie wolno nikogo straszyć, ani nawet siebie. Ale ta wojna nie będzie podobna do dawnych.
Słuchała słów księdza proboszcza z maksymalną uwagą. Bała się ruszyć, żeby czegoś nie przeoczyć. Zresztą nie tylko ona. Wszyscy zgromadzeni w kościele.
– Mając do dyspozycji dzisiejszą technikę, wojna obróci w ruinę wsie i miasta, a liczba zabitych i rannych będzie niewyobrażalna. Weźcie choćby taką broń pod uwagę jak karabiny maszynowe, ciężką artylerię czy samoloty. Niech z was nikt sobie nie myśli: to będzie gdzieś na dalekim świecie, a my sobie tu będziemy siedzieli bezpiecznie jak u Pana Boga za piecem. Wprost przeciwnie. Jeżeli będzie wojna, to prawdopodobnie między Rosją a Austrią i Prusami. A przecież granice tych państw są tuż tuż. Wojna będzie się rozgrywała na naszych terenach.
W kościele panowała cisza jak makiem siał. Bano się nawet głośniej oddychać, by nie przeszkadzać księdzu w tym, co mówił.
– Trzeba być na wszystko przygotowanym. Mówię na wszystko: nie tylko na śmierć. Bo może ta jest najprostsza. Ale na życie w trudnych a nawet nieludzkich warunkach. Gdzie trzeba będzie nieść pomoc, ratować, chronić i opiekować się, dzielić się ostatnią kromką chleba, wspierać się i mieć litość. Żeby nikogo nie zdradzić, nie donieść. Żeby nie zaprzeć się Boga ani Polski. I teraz już wiecie, jak potrzebna jest wam pomoc Boża – wiecie po co ten sakrament bierzmowania, który macie przyjąć w maju. – Może do tego czasu nic się nie stanie. Może go zdołacie otrzymać jak ten wiatyk, który Kościół udziela na godzinę śmierci – tak wy otrzymacie Bierzmowanie na godzinę waszej życiowej próby: zmagania się o kształt waszego człowieczeństwa.
To wszystko, co ksiądz proboszcz mówił, brała osobiście: do siebie, tak jakby mówił wprost do niej, jakby to było wezwanie do niej, wezwanie o nowe, świadome życie. Teraz wracała z kościoła do domu całkowicie pod wrażeniem tego, co usłyszała. Nie widziała, co się wokół niej dzieje. Dopiero potem uświadomiła sobie, że w drodze nie pozdrowiła paru ludzi. Aż dogoniła ją ciotka i zapytała:
– Cos ty idzies tako zamyślono?
– Wracam z nauki przygotowującej do sakramentu bierzmowania.
– No dobrze, i o cym jegomość przepowiadali?
– Dzisiaj o sakramentach w ogólności. Ale to, co mówił, to było coś nadzwyczajnego.
– No dobrze, ale coz tu moze być nadzwycajnego. Przecie to syćko znos na pamieńć, bo jest w katechiźmie. Ucyłaś sie tego samego przed pirsą Spowiedzią i Komunią Świętą. Tak jako i jo sie tego ucyłam na pamieńć: Sakrament jest to znak widzialny łaski niewidzialnej ustanowiony przez Pana Jezusa dla naszego zbawienia. Mozem sie dziesi pomyliła. Mozes mnie poprawić, bo ty ucyś dzieci katechizmu, to mos syćko na świzo w pamieńci.
– Nie, nie, to zupełnie coś nowego, co ksiądz proboszcz mówił. Owszem, przytoczył tę definicję. Zapewnił, że jest na pewno trafna, ale on nam chce ukazać sakramenty jakby od nowej strony. Zdawało mi się, że już trochę wiem i mogę dzieciom trochę pomagać. A teraz przekonałam się, że tak nie jest.
– No dobrze, i jakiez to beły te nowe strony.
– O sakramentach powiedział, że są związane z głównymi okresami życia człowieczego, takimi jak narodzenie, dojrzewanie, małżeństwo czy kapłaństwo, ciężka choroba, że tutaj należy również grzech i wyjście z niego.
Ciotka zamilkła. Potem powiedziała:
– No dobrze, niby proste to i trefione. Bo tak to jest, że jak narodzenie to krzest, jak dziewcyna cy chłopok to birzmowanie, jak cłek dojrzały to małżeństwo cy kapłaństwo, jak cięzko choroba to namascenie, ale to przecie nie takie łodkrycie Hameryki. – I nagle zaatakowała: – No dobrze – znowu zaczęła od swojego powiedzenia – a gdzies tu mos spowiedź?
– Ona nie jest związana z okresem rozwijania się człowieka, ale jest związana ze stanem grzeszności, który towarzyszyć może człowiekowi niezależnie od tego, ile ma lat.
– Niemowleńciu akurat nie.
– Oczywiście, nie niemowlęciu ale, mówmy, człowiekowi.
– No dobrze, a co pedzioł jesce?
– Mówił, że w każdym z tych okresów człowiek staje się jakby inny, nowy i musi na nowo znaleźć się wobec Boga i wobec Jego Syna, Jezusa Chrystusa.
– No dobrze. I co z tego? – dopytywała się ciotka.
– To znaczy, że ten, kto przystępuje do sakramentu, powinien być po pierwsze świadomy, że wchodzi w nowy okres swojej drogi życiowej, a po drugie, że decyduje się kształtować to nowe życie na wzorcu osoby Jezusa Chrystusa.
– No dobrze – ciotka użyła kolejny raz swojego powiedzenia – no dobrze – powtórzyła a gdzies un mo w tym Pana Boga?
– Pan Bóg jest w każdym dobrym akcie człowieczym, a więc jest również w tej decyzji człowieczej, w samej chęci przystąpienia do sakramentu, na przykład bierzmowania.
Ciotka znowu zamilkła. Szły tak razem w milczeniu. Nie chciała żadnym słowem przerywać ciotce tego namysłu. Czekała, aż się ona pierwsza odezwie. Jeszcze sprawdzała, czy wszystko przedstawiła zgodnie z tym, co mówił ksiądz proboszcz. Ale chyba naprawdę nic nie przekręciła.
Na polach było cicho i pusto. Na tej ogromnej płaszczyźnie, jak okiem sięgnąć, leżały zagony odpoczywające po wysiłku wiosennym i letnim. Już czarne, zorane tylko gdzieniegdzie żółciły się ciemnym złotem ściernisk czekających na podorywki. Lubiła ten krajobraz, płaski, z liniami granatowych lasów na horyzoncie. Chociaż podobały się jej pagórki za Radłowem, ale wolała swoje niziny, nad którymi wisiało ogromne niebo, z jesiennymi teraz chmurami. Przypomniała sobie, co ksiądz proboszcz mówił o wojnie. I tędy będą iść żołnierze niosący śmierć i pożogę, i pola będą podziurawione wybuchami pocisków, zryte zygzakami okopów, powietrze będzie wstrząsane grzmotami armat, rozrywanych szrapneli, terkotem karabinów maszynowych. Nad horyzontem będą się kłębiły dymy płonących miast i wsi. Z tego przerażającego obrazu, który dławił jej oddech, wyrwał ją głos ciotki:
– No dobrze – ciotka zaczęła znowu tym samym swoim ulubionym powiedzeniem – to telo cłowiek wkłado do sakramentu, a co wkłado Kościół, co Pon Bóg daje cłowiekowi w sakramencie, bo o tym ześ nic nie godała. Jegomość tyz nie godali?
– A tak, mówił. Pan Bóg przez sakrament pomaga nam, abyśmy potrafili tego dokonać. Czyli, czyli przeżyć ten nowy okres życiowy na podobieństwo Chrystusa. A wiec to nie jest jakaś pomoc doraźna, ale rozciąga się na cały ten etap, w który wchodzimy.
Wieczorem, w domu, przy kolacji, gdy już wszyscy byli zgromadzeni przy stole, ojciec, z przyzwyczajenia, nie spodziewając się, co tym pytaniem wywoła, powiedział:
– A jakze tam beło w kościele, na tyj nauce do birzmowanio?
Opowiedziała mniej więcej tak, jak to przedstawiła ciotce.
– No, to jest to jakiesi nowomodne naucanie. Nos tak nie ucyli.
Znowu tłumaczyła, że to to samo, bo przecież Kościół przekazuje nam – zgodnie z definicją katechizmową – Boga i Jego pomoc zarazem, poprzez znaki, czy raczej symbole sakramentalne, takie jak woda, oliwa, przeżegnanie, włożenie rąk, jak modlitwy. Widziała, że ojciec nie bardzo nadążał za jej opowiadaniem. Zresztą potwierdziło się to jej przypuszczenie w konkluzji, z którą wystąpił:
– A co sie mocie naucyć na pamieńć?
– Nic.
– Za nasyk casów beło inacy. Trza sie było naucyć na pamieńć i telo. Kużdy wiedzioł, w co mo wierzyć. A zreśtom, cosik tu nie pasuje. Aboś ty nie zrozumiała, aboś cosik przemieniła. Ty mówis: w sakramencie cłowiek se wybiro Pana Jezusa na swojego Naucyciela i Pana. Dobrze godom?
– Dobrze – i tu zdumiała się, jak ojciec poprawnie zrozumiał jej nieporadne wyjaśnianie.
– To jakze sie to stosuje do niemowleńcio w pieluskach, które niesą do chrztu?
Przy stole zrobiło się cicho. Oczy mamy i wszystkich dzieci zwróciły się na nią. Nawet te najmłodsze, które przecież nie rozumiały, o co chodzi, patrzyły na nią zaciekawione i zaniepokojone: czy odpowie, czy potrafi odpowiedzieć.
– O tym też ksiądz mówił. Tłumaczył, że dawniej ludzie przyjmowali chrzest w wieku późniejszym i wtedy to się zgadza.
– Ale teroz przyjmują bejdoki i to sie nie zgadzo.
– Tak, bo za dziecko biorą odpowiedzialność rodzice i chrzestni. Oni wychowują je zgodnie z przyrzeczeniem danym na chrzcie. W ten sposób stopniowo dziecko dorasta do decyzji złożonej w jego imieniu i podejmuje już samo kształtowanie swojej osoby na wzór Jezusa.
– A, jak tak, to w porzondku – odpowiedział ojciec. – Nie głupi ten nowy probosc. Jak un sie nazywo?
– Mendrala.
– To sie dobrze nazywo. – I zabrał się dalej do jedzenia kapuśniaku, uważając sprawę za zamkniętą.
Ale naprawdę to nie pozostała ona zamknięta. Pozostało zainteresowanie, co też ten nowy ksiądz opowiada na kolejnych naukach przygotowawczych. Wyczuła to i teraz już za każdym razem, możliwie najbardziej wiernie, starała się przedstawiać to, co ją samą niezmiernie interesowało, przejmowało. Dzieliła się swoimi zdziwieniami, odkryciami, radościami, jakie przynosiły jej kolejne nauki. Faktycznie, zdawało jej się, że wchodzi na nową drogę, w nowy okres swojego życia – życia rozumnego, świadomego. Bogu dziękowała, że takiego księdza zesłał do jej parafii. Uważała, żeby się nie spóźnić na żadną naukę. Starała się nie opuszczać żadnej. Była mu wdzięczna, że traktował ich tak dorośle. Wolała, żeby tak właśnie było – raczej za trudno niż za łatwo. Nawet gdyby nie rozumiała.
Jeszcze tylko na końcu obiadu ojciec zapytał:
– A nie mówił jegomość nic o wojnie – bo un lubi na kozaniach o tym godać.
– A mówił. I nawet dosyć dużo.
– A co mówił. Przepowiadoł, kiej wybuchnie? A moze jesce i to, kiej Polska powstanie? Bo un o Polsce cięgiem opowiado.
– Nie. Tylko mówił, że ten sakrament przypada nam w bardzo odpowiednim czasie. Bo gdy przyjdzie wojna…
– No to przecie mówił, ze bedzie wojna.
– Nie. Mówił w sensie, że „na wypadek, gdy przyjdzie wojna”, to wtedy przyda nam się pomoc Boża, żebyśmy mogli ten czas okrutny przeżyć jak chrześcijaninowi przystało.