DWA MODELE MAŁŻEŃSTWA
Obrączki
odtąd zaczną wyznaczać nasz los.
Będą przeszłość przyodziewać wciąż
jakby lekcję, którą trzeba wciąż pamiętać,
i przyszłość otwierać będą ciągle na nowo,
łącząc przeszłość z przyszłością.
A równocześnie na każdą chwilę,
jak dwa ostatnie ogniwa łańcucha,
nas mają niewidzialnym zespalać sposobem.
(Karol Wojtyła)
Ilość rozwodów rośnie. Bardzo często jako jedyne wyjaśnienie tego zjawiska podaje się fakty takie, jak np., że ślub był za szybki, decyzja zbyt pochopna, formy nacisku ze strony rodziny czy drugiego partnera, względy materialne, ukryte poważne choroby, które okazały się nie do zniesienia dla drugiej strony. Owszem, bywa i tak. Ale niezależnie od tego, ile by jeszcze innych powodów można wymienić, istnieje jeden, który ma zasadnicze znaczenie w tej sprawie, a który jest na ogół pomijany, bo w zasadzie w ogóle nieuświadamiany. Jest to hedonizm – stawianie na przyjemność. Sposób podejścia człowieka do całego swojego życia. W wypadku małżeństwa oznacza to przyjemność seksualną przede wszystkim. Chociaż nie tylko.
Co to jest hedonizm. Skąd się bierze. Jest to forma egoizmu. Człowiek sam siebie uważa za najwyższe dobro, któremu wszystko i wszyscy muszą się podporządkować. Sprawy seksualne takie nastawienie tylko wyostrzają do maksimum. Innymi słowy: małżeństwo może trwać dopóty, dopóki jest źródłem przyjemności. Oczywiście na początku zawieranego małżeństwa nie ma miejsca na zastrzeżenie tego typu: „Dotąd będziemy razem, dopóki cię będę kochał”. Bo wtedy wydaje się, że ta przyjemność trwać będzie wiecznie, życie stanie się niebem. Ale gdy intensywność przyjemności maleje, przyszłość małżeństwa staje pod znakiem zapytania. Czasem nawet już wkrótce po zawarciu małżeństwa zaczyna się rozglądanie za nowymi partnerami, którzy by dostarczyli tak samo intensywnej, albo nawet jeszcze bardziej intensywnej przyjemności, jak dostarczało małżeństwo u jego początków. Przymierzanie się, zastanawianie się nad swoimi możliwościami w startowaniu do interesującego obiektu, próbowanie, podrywanie, flirty, miłostki, wszystko w celu znalezienia przyjemności. Specjalnymi okresami takich polowań są wakacje, ferie, wyjazdy służbowe i niesłużbowe, nieobecności żony (męża), choroba żony (męża). Takie małżeństwo można by określić jako siedzenie na walizkach: „Bo co to można wiedzieć, miłość przychodzi i miłość odchodzi”. Jak odejdzie, trzeba wziąć walizki i pójść za następnym partnerem, który rokuje nadzieje na nowe przyjemności. Można je próbować przekształcić w obóz warowny, w którym żyje się wciąż w pełnej gotowości bojowej, wciąż pod bronią, w dopatrywaniu się wroga w każdym człowieku wchodzącym do tej warowni. A nie tylko wchodzącym – w każdym człowieku. Nie ma kolegów ani koleżanek, przyjaciół i przyjaciółek. Każdy jest rywalem, każdy niesie zagrożenie. Przed każdym należy się strzec. Podejrzliwość, zazdrość, nieufność potrafią wpędzić najodporniejszego w najgorsze kompleksy.
Jest taka piękna Eleonora. Odeszła od swego męża i związała się z Arturem – bardzo majętnym człowiekiem i świetnie ustawionym, mężem jej byłej przyjaciółki. To miał być ten jedyny i ostatni. On również nie mówił inaczej jak: „Moja piękna żona”. Bo i też była zjawiskowo piękna. I zdawało się, że faktycznie będą idealnym stadłem. Dotąd, dopóki Eleonora nie natknęła się na list od kobiety, którego mąż przez przeoczenie nie zdążył zniszczyć. List wskazywał ponad wszelką wątpliwość, jakie więzy łączą tych dwoje ludzi. Doszło do burzliwej rozmowy. Ale ona niewiele pomogła. I zaczęło się: śledzenie, podsłuchiwanie, telefony, rozmowy z sekretarkami, wypytywanie się kto, kiedy, gdzie, o której godzinie, w jakiej sprawie. To z kolei do szału doprowadziło męża, który protestował, bronił się, nie pozwalał, udowadniał, że to go kompromituje że tego nie może tolerować, że tak dalej być nie może. Aż wreszcie odszedł.
I tak to jest. Gdy się pojawi nowy, bardziej pociągający partner, pozostawia się poprzedniego i wiąże się z nim. Dla wyjaśnienia warto dodać: ten bardziej atrakcyjny partner, to przede wszystkim partner atrakcyjny ze względu na walory seksualne. Ale nie tylko. Ważne są również walory typu majątek, pieniądze, a także – co wbrew pozorom jest ważne tak dla mężczyzn, jak i dla kobiet – opiekuńczość, troska, umiejętność słuchania, umiejętność operowania komplementami, dbanie o zdrowie partnera, dogadzanie mu, cały ten komfort życiowy, za czym każdy człowiek mniej lub bardziej tęskni. Nieważne są dzieci i ich tragedia, nieważny jest człowiek, z którym był związany, „ważny jestem tylko ja, bo zakochałem się”.
Jestem w odwiedzinach w klinice psychiatrycznej, rozmawiam z chorą. Poznałem ją przed paru laty. Wtedy przyszła do mnie, by porozmawiać o tym, co ma dalej robić, bo mąż od niej odchodzi. Poznał jej koleżankę. „Nie mieliśmy dziecka. Może ono by uratowało nasze małżeństwo. On nigdy nie chciał, wykręcał się, mówił, że jeszcze nie, że wtedy, gdy się ustabilizujemy”.
Patrzę na nią siedzącą obok mnie. Co się z tą kobietą zrobiło. Rozlatane oczy, niespokojne ręce. Kiedyś rozmawiałem z jej mężem, rozmawiałem z jej byłą przyjaciółką. Nic nie pomogło. To już parę lat temu.
„Wie ksiądz, on mnie chyba nigdy nie kochał. Bo czy mógłby mnie tak zostawić. Ale dlaczego się ze mną żenił. Niech mi ksiądz odpowie. Teraz mam więcej czasu, mogę się nad tym zastanawiać. Ale nie umiem sobie na te pytania odpowiedzieć. Jak ksiądz myśli, kochał mnie? To czemu ode mnie odszedł”.
Wiem dobrze, że cokolwiek bym odpowiedział, to i tak nie pomoże, nawet gdybym znalazł trafną odpowiedź. Odpowiadałem jej zresztą już na te pytania tyle razy.
Drugi sposób podejścia do małżeństwa to stabilność – wyrastająca z postawy altruistycznej, z odpowiedzialności za drugiego człowieka. Jest to traktowanie małżeństwa, rodziny jako nowej rzeczywistości, którą wraz z moim partnerem stworzyliśmy – nowej rzeczywistości „my”, która przerasta wartość mojego „ja”. Jest to stworzenie kręgu, w którym mają być rozgrywane odtąd wszystkie problemy. Po prostu nie ma innej wersji, ewentualności, mamy tylko tę jedną, która się nazywa nasz dom i w jego czterech ścianach mamy zbudować nowe życie: nasze wspólne życie, które będzie trwało tak długo, jak my: aż do samej śmierci. Ważnym efektem takiego ustawienia się jest wolność, otwartość na innych ludzi. Na przyjaciół męża, na przyjaciółki żony.
„Nie boisz się o swojego męża, sprowadzając do domu swoje przyjaciółki i koleżanki? Nie. Nie boisz się o swoją żonę, sprowadzając swoich kolegów? Nie”.
Stabilność to synonim słowa: pokój. A to jest sprawa zupełnie istotna w atmosferze domu. Żeby nie było ciągłych niepewności, lęków, stresów, żeby nie było dopatrywania się w każdej szczelinie, pęknięciu – kłótni, sprzeczce, nieporozumieniu, ostrej wymianie słów, różnicy zdań, jakimś niezgraniu się – ostatecznej katastrofy, tragedii, rozejścia się.
Dla człowiek areligijnego dodatkowym – dodatkowym, ale nie byle jakim – argumentem jest fakt, że tak Bóg stworzył człowieka, że tak przez swojego Syna Jezusa Chrystusa pouczył nas o tym, czym jest małżeństwo i jakie być powinno.
W tym stabilnym modelu miłość jest pielęgnowana w sposób szczególny. Choćby dlatego, że nie jest w ogóle brana pod uwagę możliwość rozejścia się. Wobec tego nie wolno jej zniszczyć, bo jakby można było żyć razem, a bez miłości.
Przy takim podchodzeniu do małżeństwa jako instytucji stabilnej jest miejsce na realistyczną ocenę swojego partnera. Od samego początku, od pierwszego poznania się, od pierwszego brania pod uwagę, że to jest już właśnie ten, że to jest już właśnie ta. To jest przymierzanie się do wad partnera: czy potrafię je znosić, czy mnie nie przerosną. Bo każda miłość, choćby nie wiem jak szalona, ma chwile, kiedy schodzi na ziemię i stawia sobie właśnie takie pytania. Bo każda miłość, choćby nie wiem jak szalona, ma chwile realizmu i ocenia swoje możliwości w zestawieniu z trudnościami, które powstaną ze strony partnera. Bo każda miłość, choćby nie wiem jak szalona, ma chwile krytycznej oceny, szacowania swojego partnera i widzi go w prawdzie jego wad.
Taki sposób podejścia do małżeństwa stwarza możliwość zbudowania rodziny rozwojowej. Gdy się wie, że zostaniemy ze sobą na zawsze, można myśleć poważnie nie tylko o zagospodarowaniu mieszkania, ale o dzieciach, które mają gwarancję stabilności gniazda rodzinnego.
Ten model małżeństwa wynika z podejścia do życia jako zadania do spełnienia. Jest tu przede wszystkim właściwe potraktowanie tego przeżycia, które się nazywa miłość, a które nic innego nie znaczy jak staranie, by ukochanemu człowiekowi dawać szczęście, by mu było ze mną dobrze. Które nic innego nie znaczy jak trwanie w pozycji bycia mu pomocnym w każdej sytuacji, kiedy on tej pomocy z mojej strony może potrzebować. Jest tu poczucie odpowiedzialności za wszystko, co robię, i za ludzi, z którymi się wiążę. Ale oczywiście przede wszystkim jest to odpowiedzialność za drugiego człowieka, którego pokochałem i który mnie pokochał. Któremu ślubowałem wierność, który traktuje, potraktował poważnie to, co powiedziałem, moją przysięgę dozgonną, moje słowa miłości. I buduje na nich naszą przyszłość. Nie mogę go zawieść. Nie wolno mi zburzyć tego, co on zbudował sobie już, co zaplanował, tego, jak się ustawił do życia.
A jeżeli odejdzie.
„Proszę księdza. Ja sobie tak życie budowałam. Dokładnie jak ksiądz to opowiedział. Tylko sobie nie zdawałam sprawy z tego, że mój mąż nie myślał tak samo jak ja. I odszedł. Co mam teraz zrobić. Prosić go pokornie na kolanach, żeby wrócił?”
Zmieszałem się. Sala nabita do ostatniego miejsca, wszystkie krzesła zajęte, reszta ludzi stoi gęsto, jeden przy drugim. I nagle ten głos kobiety z prawej mojej strony, już poza moimi plecami. Dziw, że się odważyła mówić, tak po prostu, o swoich osobistych sprawach przed taką masą ludzi. Spostrzegam, że sala zamarła, tak jak ja. Teraz wszyscy czekają na moją odpowiedź. Zaczynam powoli: „Proszę pani. Na pewno ta sprawa nadaje się na dłuższą rozmowę w cztery oczy, ale na razie powiem ogólnie”. Na sali cisza jak makiem siał. Każde moje słowo jest słyszalne dokładnie, choć mówię spokojnie. „Pani go kocha. Miłość pani wskaże środki do celu. Na pewno nie na kolanach. Na pewno nie pokornie. Pani go kocha, a miłość to nie myślenie, żeby mnie było dobrze, ale żeby jemu było dobrze. A tym jedynym dobrym miejscem dla niego jest pani”.