BYĆ KOBIETĄ
Ach, płoną drwa na kominach i sanie suną w puch,
kot przeciągając się mruczy, wzdyma się w giętki łuk.
Ty jesteś w rzece i w każdym ruchu odbity twój uśmiech.
Obudź się śniegiem, polaną, zmień się w danieli róg,
pod wieczór będziesz ciałem i w moim ciele uśniesz,
a rano znów się obudzę, miną znużeni ludzie,
znajdą na mojej piersi uśpiony biały głóg.
(Krzysztof K. Baczyński)
Gdy już wszystko powiemy na temat równouprawnienia kobiet, gdy zawarujemy kobietom równe prawa we wszystkich dziedzinach, gdy zrównamy kobiety w sposób ostateczny z mężczyznami – żeby mogły zajmować wszystkie stanowiska, żeby mogły wykonywać wszystkie prace i zawody na równi z mężczyznami – gdy już nie stwierdzimy żadnej różnicy między kobietą a mężczyzną, musimy się jednak wszyscy zgodzić, że to nie mężczyzna, a kobieta rodzi dzieci. Wobec tego musi je odchować i w związku z tym wyłącza się ją z pracy zawodowej. Otrzymuje urlop płatny, potem bezpłatny, przez jakiś czas z prawem powrotu na to samo miejsce pracy. I w ten sposób nagle zostaje zachwiana teza o równości kobiety z mężczyzną. Właśnie przez ten fakt, który się nazywa: dziecko. Bo powinna je karmić własną piersią, gdyż okazało się po wielu próbach i wielu latach wymyślania najnowocześniejszych pełnowitaminowych odżywek, że ten pokarm jest dla dziecka najlepszy, najzdrowszy, niezastąpiony. Bo trzeba, by dziecko wychowywała matka przynajmniej w jego pierwszych miesiącach i pierwszych latach, gdyż okazało się, że żłobki – nawet te najbardziej nowoczesne, higieniczne, przestronne i przeszklone, obsługiwane przez wyspecjalizowane pielęgniarki – są niczym w porównaniu ze stałą obecnością matki. Powróciła zasada Indianek, Japonek, Murzynek, które niezależnie od tego, dokąd idą i co robią, mają ze sobą dziecko, najlepiej po prostu przytroczone na plecach. Okazało się, że wszystkie zabiegi psychologów, pielęgniarek i wychowawczyń są niczym w porównaniu z kontaktem, jaki nawiązuje z dzieckiem matka. Okazało się, że jej obecność jest potrzebna dziecku bardziej niż powietrze i woda. Dziecko stanowi element konstytutywny dla całej rzeczywistości kobiety. Bo już teraz bardzo dobrze wiemy na przykład, że od zdrowia matki zależy zdrowie jej przyszłego dziecka, chociaż to dziecko jeszcze daleko na horyzoncie. Wiemy nawet takie detale, że kobieta, choć jeszcze jej daleko do dziecka, nie powinna nadużywać alkoholu ani palić papierosów, a już w żadnym wypadku nie czynić tego w czasie ciąży, że powinna unikać stresów, nerwowego życia – zawsze, zwłaszcza w okresie ciąży.
Dziecko wyznacza kobiecie jej pozycję w społeczeństwie. Ona jest wychowawczynią nowego świata, młodego świata, przyszłego świata. Ona kształtuje psychikę przyszłej ludzkości, nowych pokoleń. Jaka jest kobieta dzisiaj, będzie ludzkość jutro. Kobieta jest odpowiedzialna za przyszłość ludzkości. Od jej inwencji zależy kształtowanie domowego zwyczaju. Od jej osobowości zależy atmosfera, która panuje w domu. Od jej ciepła zależy, czy wszystkim w domu będzie dobrze – czy narodzi się coś, co nazywa się domem. Jest wciąż dzieciom potrzebna. Nawet gdy już dzieci będą umiały mówić, chodzić, pisać, rachować. Nawet gdy już będą się broniły, by im nie mówić „dzieci”, to przecież będą jej wciąż potrzebowały. Stąd też matka nigdy już nie będzie wolnym człowiekiem czy wolną kobietą. Wciąż już będzie, do swojej śmierci, odpowiedzialna za swoje dzieci, choć już z domu odejdą i założą własne domy.
Wciąż będzie wracała do nich, do ich życia, do ich „dawaniasobierady”. Wciąż będzie miała gotowe ręce, by pomagać, nawet gdy zajdzie tylko cień potrzeby.
Pisząc to, myślę przede wszystkich o kobietach pracujących zawodowo, które są żonami i matkami.
Przychodzi mi na pamięć Marta, matka dziecka. Mąż architekt, ona najpierw asystentka, potem docentka. Lata dziecinne spędziła na wschodzie, potem rodzice z bratem w Katowicach, ona w Krakowie. Małe mieszkanko w nowym budownictwie uzyskane prawie cudem. Wnet po ślubie przyszedł Maciek na świat. Mały, bo duży Maciek to ojciec. Szczęście pełne. Miało być jeszcze parę dzieci. Duży Maciek wyjeżdża za granicę na parę miesięcy, żeby dorobić. Tam umiera. Głupia sprawa: wyrostek robaczkowy nierozpoznany. Marta zostaje sama. Z wszystkim – z dzieckiem, z domem, z rozpaczą, z żalem nieutulonym po stracie cudownego wprost męża, z pracą zawodową, która potrzebna teraz nie tylko z powodu umiłowania przedmiotu, ale jako jedyne źródło utrzymania. Są jeszcze na szczęście dobrzy ludzie. Jest pani Józefa, samotna kobieta, która przychodziła jakoś „od zawsze” na sprzątanie raz w tygodniu, czasem dwa. W nowej sytuacji zgadza się przychodzić codziennie w godzinach przedpołudniowych, kiedy pani Marta ma zajęcia ze studentami.
Patrzyłem na to życie lata całe. Podzieliła sobie życie na pracę zawodową i dom. I starała się sprostać uczciwie tym dwom powołaniom. Jako pedagog świetna. Teraz już profesor. Doszła do tego stanowiska dzięki solidnej pracy. Starała się wywiązywać ze swoich obowiązków bez żadnej taryfy ulgowej, do której mogłaby się odwoływać w oparciu o swoją trudną sytuację bytową. Ceniona przez kolegów i koleżanki po fachu nie tylko za swoją koleżeńskość, ale właśnie za zaangażowanie w to wszystko, co dotyczy uczelni. Ma kontakty międzynarodowe. I sprawdziła się na międzynarodowych spotkaniach.
Druga połowa życia – ta lepsza połowa, jak zwykła mówić – to dom. Gdybym chciał wskazać na najbardziej charakterystyczny rys postępowania Marty, to było nim chyba staranie, aby powracać jak najszybciej do domu. „Żeby Maciek nie był sam”. „Żeby, jak wróci ze szkoły, nie zastawał pustego domu”. „Żeby nie kładł się sam do łóżka”. „Żeby Maćkowi przygotować śniadanie zanim wyjdzie do szkoły”. „Żeby z Maćkiem razem zjeść obiad”. „Żeby z Maćkiem zjeść razem kolację”.
Może jako drugą cechę charakterystyczną wymieniłbym dobór środowiska dla Maćka. Była świadoma tego, jaką luką w życiu Maćka jest brak ojca. Miała na tyle pokory, by zdawać sobie sprawę, że ona sama nie potrafi w pełni tego braku uzupełnić. Zawsze rozglądała się pilnie pomiędzy swoimi przyjaciółmi i znajomymi, którzy mieli dzieci w podobnym wieku jak Maciek. Szukała dzieci naprawdę dobrze wychowanych. Starała się wprowadzać Maćka w te rodziny. Wyjeżdżała wspólnie z nimi na wycieczki, na ferie, na wakacje. Zachodziła do nich z okazji świat i imienin. Dawała mu szanse kontaktu z nimi. Szanse na nawiązywanie koleżeńskich stosunków. Potem, gdy Maciek był większy, a marzył o łodziach, wynalazła księdza wioślarza, który w czasie wakacji letnich brał młodzież na parę tygodni i pływał z nią po jeziorach mazurskich.
Teraz już Maciek kończy architekturę. Gdybym chciał w skrócie powiedzieć, co o nim myślę, to chyba tylko to, że życzyłbym wielu matkom, by miały takiego świetnego syna. A Marta. Jak zwykle między uczelnią a domem – w sposób dosłowny i przenośny – wciąż zaangażowana we wszystko, co się dzieje tu i tu. Mogę powiedzieć tyle, że życzyłbym wielu dzieciom, by miały taką matkę jak ona, i wielu uczelniom, by miały tak żyjących jej sprawami profesorów.
Najnowsze jej staranie to mieszkanie dla Maćka. Bo Maciek chodzi ze swoją dziewczyną na poważnie. Mają zamiar się wkrótce pobrać.
A już tak całkiem na marginesie: Marta pozostała prawdziwą kobietą. Trudne życie, jakie ma za sobą, nie przemieniło jej w kapitana tonącego statku ani w szefa straży pożarnej, ani w kaprala, sierżanta czy generała, ani nawet w kierownika przedszkola, szkoły, internatu, ani w profesora. Pozostała kobietą. Martwią ją zmarszczki na twarzy i kłopoty z zębami. Lubi się ładnie ubierać. W każde święta zawsze przygotowuje wieczór dla swoich przyjaciół i przyjaciół Maćka. Choć nie ma specjalnego talentu kucharskiego, to przecież zawsze chce swoich gości zaskoczyć czymś nowym. A co najważniejsze, choć to już tyle lat, pozostał jej wdzięk dziewczęcy, co jest tak ważne u kobiety.