s. 19.
Posłyszała pukanie do drzwi. Wszedł zapowiedziany Michał Łempicki mieszkający również w Sztokholmie – były poseł do Dumy. Już się witał, zdejmował płaszcz, kalosze, poprawiał kamasze, cały czas mówiąc – istny potok górski cicho, szybko szemrzący:
– Jestem szanownej pani hrabinie niezmiernie wdzięczny, że zgodziła się przyjąć mnie dzisiaj.
– Mój Boże, niewiele mam do roboty i choćby dlatego z przyjemnością spotykam rodaka na tej szwedzkiej ziemi, dla mnie jeszcze zupełnie obcej i niezrozumiałej. A tak w ogóle, to dziwię się, że mnie pan tutaj odnalazł. Zresztą to nieważne. Cóż pana do mnie sprowadza.
Już wchodził do pokoiku, już siadał i wciąż mówił:
– Ja z odezwą i z listem od Henryka Sienkiewicza. Otóż twórca „Trylogii” w Vevey, w Szwajcarii, gdzie przebywa, założył przed dwoma miesiącami – a więc w styczniu 1915 roku – Komitet Generalny Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, na którego czele też stanął, i zwrócił się do mnie z prośbą o poparcie w krajach skandynawskich.
– Czy napije się pan kawy, herbaty, kakao może?
– Gdzieżbym się ośmielił fatygować panią hrabinę przyrządzaniem dla mnie jakichś napojów.
– Zimno dziś na dworze, wietrzno, stąd też przygotowałam co nieco.
– Jeżeli już tak dalece, to jeśli można prosić, napiłbym się chętnie filiżankę mokki.
– Bardzo proszę.
– Nie będzie to pani hrabinie przeszkadzało, że będę dalej wyjaśniał cel mojej wizyty?
– Słucham, słucham.
– Jestem oczywiście całkowicie za pomocą Polakom w kraju. Ale cóż ja sam. Otóż właśnie przyszedłem do pani hrabiny, bo uważam, że spośród Polaków nie ma osoby bardziej odpowiedniej do takiej akcji.
Zdumiała się:
– Pan chyba żartuje. Jestem tutaj dopiero od 2 września ubiegłego roku, a więc 1914, wyrzucona przez władze cesarstwa rosyjskiego tuż po wybuchu wojny, jako że miałam obywatelstwo austriackie. Dopiero zaczęłam uczyć się języka szwedzkiego. Nie mam tu żadnych stosunków rodzinnych ani towarzyskich.
Przerwał jej:
– Wiem, wiem, łaskawa pani, ale zgadzając się z tym, co usłyszałem, muszę stwierdzić, że dla mnie tym większym zaskoczeniem są sukcesy, jakie pani w tym niedługim czasie zdążyła już odnieść.
– Jakież to sukcesy, o których sama nie wiem.
– Rozumiem skromność pani hrabiny, ale czyż inaczej można nazwać fakt, że od stycznia zajmuje pani szanowna mieszkanie, w którym mam zaszczyt obecnie przebywać, a które odstąpiło Zgromadzenie sióstr Świętego Józefa, w zamian za udzielane przez łaskawą panią lekcje języka francuskiego.
– Cóż to za osiągniecie?
– Jeśli wolno, to dodam, że pani hrabina w ostatnich dniach, bo 19 marca, założyła Sodalicję Mariańską, do której należą wybitne panie z arystokracji, z dyplomacji naszego katolickiego środowiska.
– Czuję się już jakby obserwowana przez detektywów – odparła ze śmiechem.
– Och, proszę się nie dziwić. Niewielu tu nas jest katolików, jeszcze mniej Polaków, stąd też wszyscy wszystko o sobie wiemy. Żeby już na końcu dodać – nie jest to obojętne dla naszego środowiska, że brat czcigodnej pani hrabiny został przed miesiącem wybrany na generała Towarzystwa Jezusowego. A przecież nie jest to tajemnicą, że to stanowisko jest określane jako stanowisko „czarnego papieża”, innymi słowy, że generał jezuitów jest drugi po papieżu w Kościele katolickim.
– Ale przecież jesteśmy w kraju czysto protestanckim, cóż to może tu mieć za znaczenie – odpowiedziała, coraz bardziej zaskoczona wiadomościami o sobie, jakimi ją dyplomata zasypywał.
– Tak, tak, oczywiście. Niemniej Szwedzi zdają sobie sprawę z potęgi Kościoła, a i katoliccy Szwedzi też odgrywają niejaką rolę w tym kraju.
– Może pan sobie życzy mleka do kawy?
– Nie, dziękuję, wolę samą. Jeszcze jedno pytanie. Jeśli mi wolno spytać, co skłoniło szanowną panią do przyjazdu na teren Szwecji?
– Chciałam pozostać w pobliżu moich sióstr, które pozostawiłam w Finlandii i w Petersburgu. Ale teraz już widzę, że zły był to wybór.
– Dlaczego zły?
– Trzeba było wracać do kraju. Bo to, co tam się dzieje, grozą przejmuje. Myślę błąd naprawić. Chcę wrócić do kraju, by ludziom skrzywdzonym przez wojnę nieść pomoc.
– Cieszę się, że wobec tego zdążyłem. Bo chcę panią hrabinę namówić na akcję charytatywną w Szwecji.
– Nie bardzo mogę się domyślić, o czym pan mówi. Ale może jeszcze jedną filiżankę kawy.
– Dziękuję bardzo. Była znakomita. Wracając do tematu. Oczywiście, nie neguję, że można nieść bezpośrednią pomoc umęczonemu naszemu narodowi. Ale w tej chwili myślę, że równie ważna jest pomoc na płaszczyźnie międzynarodowej. Podziwiam w tym względzie działalność Ignacego Paderewskiego, który odsunął koncertowanie na drugi plan, a zabrał się do polityki, i to z powodzeniem. Ma znakomity kontakt z prezydentem Stanów Zjednoczonych – niektórzy nazywają to wprost przyjaźnią.
– Dobrze, ale co ja w tym wszystkim. Co ma jedno z drugim wspólnego. Akcja charytatywna, którą miałabym prowadzić, z polityką.
– Może pani hrabina nie miała jeszcze okazji na te tematy z nikim rozmawiać, kto się zajmuje sprawami polityki, ale są to sprawy bardzo ściśle złączone. Tu chodzi o sam fakt naszego istnienia, naszej obecności, która „przy okazji” wychodzi na światło dzienne. A my teraz gwałtownie musimy po całym świecie dawać świadectwa naszej obecności: naszego istnienia – również tu w Szwecji – bo to są decydujące chwile dla naszego bytu państwowego. Co by nie powiedzieć, to jest wojna, o którą modlili się nasi wieszczowie, i z niej musi się wyłonić Polska. Tylko pozostaje otwarte pytanie, w jakim kształcie, w jakich granicach.
– Owszem, słyszałam o dokumentach, jakie zostały opublikowane przez państwa zaborcze.
– To właśnie mam na myśli. Nie wiem, czy łaskawa pani miała do nich dostęp. Przyniosłem je na wszelki wypadek. Bo to, proszę szanownej pani dobrodziejki, świadczy o perfidii naszych wrogów. Ci, którzy nas przez 150 lat wynaradawiali, rusyfikowali, germanizowali, zamykali szkoły, niszczyli nasze rolnictwo, przemysł, chcieli nas zetrzeć z powierzchni ziemi, wchłonąć, teraz nagle oni robią z siebie obrońców naszej sprawy. Prawie że tę wojnę nazywają wojną o sprawę niepodległości Polski. Wyrafinowanie i łotrostwo wyjątkowej próby.
– No, ale spowodowane jest tym, żeśmy się nie dali.
– A jakże, oczywiście że nie bez powodu. Przecież nas jest 20 milionów, mimo powstań, mimo wywózek na Sybir, emigracji zarobkowej do Zagłębia Ruhry – przecież tam się mówi po polsku – do Stanów Zjednoczonych – w Chicago mówi się po polsku. Jest nas 20 milionów. A to w wojnie stanowi ogromny argument. To jest żołnierz na front i teraz w zależności od tego, jak ten żołnierz będzie walczył, można wojnę wygrać albo przegrać. Dlatego też oni nagle zrobili się naszymi przyjaciółmi – braćmi nawet. Proszę słuchać, co pisze wielki książę Mikołaj, wódz naczelny wojsk rosyjskich. Pismo z dnia 14 sierpnia:
„Polacy!
Wybiła godzina, w której przekazane Wam marzenie ojców i dziadów Waszych ziścić się może.
Przed półtora wiekiem żywe ciało Polski rozszarpano na kawały, ale dusza jej nie umarła. Żyła ona nadzieją, że nadejdzie godzina zmartwychwstania dla narodu polskiego i dla pojednania się braterskiego z wielką Rosją.
Wojsko rosyjskie niesie Wam błogą wieść owego pojednania. Niechaj się zatrą granice rozcinające na części naród polski.
Niech naród polski połączy się w jedno ciało pod berłem cesarza rosyjskiego. Pod berłem tem odrodzi się Polska, swobodna w swojej wierze, języku i samorządzie.
Jednego tylko Rosja spodziewa się po Was: takiego samego poszanowania praw ludów, z którymi związały Was dzieje.
Z sercem otwartem, z ręką po bratersku wyciągniętą, kroczy na Wasze spotkanie wielka Rosja. Wierzy ona, że nie zardzewiał miecz, który poraził wroga pod Grunwaldem.
Od brzegów Oceanu Spokojnego do Mórz Północnych ciągną hufce rosyjskie. Zorza nowego życia dla Was wschodzi.
Niech zajaśnieje na tej jutrzni znamię krzyża, godło męki i zmartwychwstania ludów”.
– Trzeba przyznać, że jest to piramidalna bezczelność, żeby tak pisał człowiek, który naród polski niszczył. Jestem tylko bardzo ciekawa, co ten człowiek powie, gdyby Rosja zwyciężyła. A właściwie, co ja mówię: przecież bardzo dobrze wiem, co on powie do nas, gdy zwycięży.
– Tak, ale żeby było śmiesznie, są tacy, którzy już dają się manipulować i już uwierzyli w te piękne słowa. Mam przy sobie tekst telegramu, jaki w odpowiedzi na tę odezwę księcia Mikołaja został wysłany na jego ręce, a podpisany przez kilkudziesięciu przedstawicieli stronnictwa narodowo-demokratycznego i szeregu organizacji społecznych:
„Wasza Cesarska Wysokości! Głęboko wzruszeni orędziem Waszej Cesarskiej Wysokości, które nam obwieszcza, że waleczna armia rosyjska, dobywszy oręża w obronie Słowian, walczy i za świętą dla naszego narodu sprawę wskrzeszenia zjednoczonej Polski, złączenia w jedną całość wszystkich rozdartych jej części pod berłem Jego Cesarskiej Mości, niżej podpisani przedstawiciele stronnictw politycznych i grup społecznych polskich wierzymy mocno, że krew synów Polski, przelewana łącznie z krwią synów Rosji w walce ze wspólnym wrogiem, stanie się największą rękojmią nowego życia w pokoju i przyjaźni dwóch narodów słowiańskich.
W dniu historycznym tak ważnego dla narodu polskiego orędzia przejęci jesteśmy gorącym pragnieniem zwycięstwa armii rosyjskiej, stojącej pod najdostojniejszym dowództwem Waszej Cesarskiej Wysokości, i oczekujemy jej zupełnego na polu walki tryumfu.
Te życzenia i nasze wiernopoddańcze uczucia prosimy Waszą Cesarską Wysokość złożyć u stóp Jego Cesarskiej Mości, Najjaśniejszego Pana”.
– Czegoś podobnego się nie spodziewałam.
– Ja również. No, ale to wszystko tak na marginesie. Pani dobrodziejka pozwoli, że wrócę do celu mojej wizyty. Łaskawa pani mówi perfekt po francusku, angielsku i niemiecku. W tych sferach, do których chcemy adresować nasze wezwanie, ku którym chcemy kierować naszą akcję, akurat te języki są potrzebne. Szwedzki najmniej. Gdyby więc szanowna pani zechciała napisać jakiś apel, odezwę. Sprawą opublikowania ja już bym się zajął.
Ten pomysł jej nie pociągnął.
– Tyle po gazetach apeli, tyle rozmaitych wezwań. Kto to jeszcze czyta. Może ja bym wygłosiła odczyt – powiedziała półgłosem w zamyśleniu. Prawie że wyrwało jej się to zdanie z ust.
– Cudownie. Nie może być lepiej. Jeżeli tylko szanowna pani hrabina, której dłonie niech mi będzie wolno z wdzięcznością ucałować… – i już rzucił się do uściśnięcia jej dłoni i złożenia na nich pocałunku. – Oczywiście, odczyty. Tylko odczyty. Ale nie śmiałem. To najlepsza droga do dotarcia do ludzi, do przekonania ich, zachęcenia, zobligowania do comiesięcznych składek, do comiesięcznych spotkań, związania w jakieś komitety, które działałyby już samodzielnie, na własną rękę, które można by powiązać w jakiś ogólnoszwedzki komitet – pan Łempicki snuł już swoje plany, jak zapalony w noc świętojańską fajerwerk. – A potem można by udać się do Danii, do Norwegii i utworzyć Skandynawski Komitet.
– Nie rozpędzajmy się aż tak. Najpierw musimy się przekonać, co się uda tu, w Sztokholmie. Bo jak to spali na panewce zaraz na początku, nie potrzebujemy myśleć, co będzie dalej.