3
Twój zawód,
twoje umiłowanie,
twoja służba
1. Jednym z największych świętych w Kościele jest święty Franciszek z Asyżu. Tenże święty, gdzieś na początku swojej drogi, wyniósł wszystkie materiały bławatne, jakie miał jego ojciec na składzie, i rozdał ubogim. Tak rozpoczął swoje heroiczne ubóstwo. Wykonał w Kościele gigantyczne prace, na rozmaitych płaszczyznach. Przede wszystkim odkrył człowieczeństwo Jezusa. Trochę to dziwnie brzmi, ale nie można tego inaczej nazwać. Wprowadził do Kościoła szopkę betlejemską i nabożeństwo drogi krzyżowej. I żył jak biedaczyna. Nawet nie dotykał pieniędzy. Tak on, jak i jego bracia zakonni. Był symbolem – zwłaszcza w owych czasach, w których ludziom, również w Kościele, też „odbiło” na punkcie bogactwa.
Włóczyłem się kiedyś po jego ścieżkach, począwszy od jego miasta rodzinnego – Asyżu, aż po zagubioną w górach l’Averna (stąd choćby podkrakowska Alwernia), gdzie ukrył się przed ludźmi i gdzie otrzymał stygmaty. Wreszcie dobrnąłem do miejsca, gdzie umierając, prosił, aby zdjąć go z łóżka i położyć na gołej ziemi, i tak skonał. Jestem nim zauroczony.
Ale przecież wciąż czekam na świętego przemysłowca czy kupca. Czekam, żeby Kościół wyniósł na ołtarze nie takiego, który wszystko rozdał ubogim, tylko takiego, który do śmierci był przemysłowcem albo kupcem. Nic nie rozdał, tylko prowadził solidnie swój interes. Miał żonę, dzieci, teściów, dziadków, wujków, ciocie. A po śmierci, żeby go obwołali świętym jego współcześni, również jego współpracownicy i klienci.
U wylotu Długiej, już przy Plantach, miał przed wojną i parę lat po wojnie – jeśli się nie mylę – sklep z materiałami ubraniowymi Witold Truszkowski. Złote litery na czarnym tle szyldu głosiły to wszem i wobec. Nie wiem, dlaczego go zapamiętałem. Może dlatego, że mieszkał też w Krakowie na Dębnikach, tak jak ja, tylko przy Skwerowej. Miał wąsy, był poważny i choć był świetnie ubrany, podejrzewałem go, że jest święty. Tym bardziej, że sprawował chyba funkcję prezesa Akcji Katolickiej. Nawet kiedyś wygłaszał referat w Złotej Sali Domu Katolickiego „Świt” (dzisiejsza Filharmonia), między innymi wobec arcybiskupa księcia Adama Sapiehy. Ale jak dotąd nikt nie zajął się sprawą beatyfikacji tego człowieka. Prędzej dojdzie do beatyfikacji jego syna, Staszka, przyjaciela mojego serdecznego, niezapomnianego proboszcza w Bronowicach Małych. Ale przecież nie wszyscy mogą wstąpić do zakonu franciszkańskiego albo do seminarium duchownego, by zostać księżmi. Są rozmaite powołania. Niektórzy sprzedają całe życie materiały na ubrania.
„A ty, kim chcesz zostać?” Sakramentalne pytanie w każdej rodzinie. I porady rodziców: „Tylko pamiętaj. wybierz zawód, który pozwoli zarobić ci trochę pieniędzy! Nie bądź taki idealista”. To trąbi się dzieciom od początku. A przecież nie jest to mądry postulat. Lepiej byłoby powiedzieć: „Wybierz sobie taki zawód, którego najbardziej ludzie potrzebują. Na który najbardziej ludzie czekają”. Możemy od tej strony spojrzeć na sprawę. I tak, według badań amerykańskich, wkrótce będzie więcej pracy: 1. dla dozorców i strażników; 2. w firmach komputerowych; 3. przy zarządzaniu; 4. w wodociągach; 5. w księgarniach; 6. w administracji; 7. w służbie zdrowia; 8. w agencjach podróży; 9. w służbach socjalnych; 10. w firmach prawniczych.
Mniej pracy będzie: 1. przy produkcji obuwia; 2. amunicji; 3. nawozów sztucznych; 4. w kaletnictwie; 5. w przemyśle tytoniowym; 6. w rafineriach ropy; 7. w odlewniach.
Oczywiście te dane dotyczą przede wszystkim rynku USA, niemniej, również nam dają do myślenia. Ale na pytanie: „Kim chcesz być?”, najbardziej chciałbym usłyszeć taką radę: „Rób to, co lubisz robić, a na pewno przyda się to ludziom”.
Co ty chcesz naprawdę w życiu robić? „Chcę być nauczycielką. Od dziecka. Na zawsze. Chcę być nauczycielką. Chcę uczyć dzieci. Tak jak ten «buszujący w zbożu»”. „Po co?! – pytają cię. – Zlituj się, jaki to zawód? Idą na nauczyciela tacy, którzy boją się, że nigdzie nie znajdą żadnej posady. Jeżeli nie dostaną się na żadne porządne studia, to idą do WSP”. „Nie. A ja na nauczyciela, bo to mi się podoba”.
A kiedyś znajomy, biznesmen na wielką skalę wyjaśniał mi: „Nieraz ludzie się dziwią: «Po co się wciąż pchasz do przodu? Jeszcze ci mało?». Ale ja to po prostu lubię, tę wielką grę, w której jestem po uszy. Ja to po prostu lubię robić”.
Ileż razy te i podobne zdania słyszałem od kolejarzy, kucharzy, szewców, nauczycieli, kierowców, sklepikarzy, bankowców: „Nie wyobrażam sobie innego życia dla siebie. Gdybym miał jeszcze raz żyć, wybrałbym takie życie, jakie mam. Bo lubię tę robotę”.
Założenie jest jasne: Bóg cię obdarował szczególnymi talentami i rzecz w tym, byś je w sobie odkrył i rozwinął. A wtedy twoje życie będzie świętem, radością. Nie będziesz podobny do takiego, który żre żabę, nawet gdy dużo przy tym zarabia.
2. Siedzieliśmy na ławce, gdzieś przed wielkim magazynem zbożowym, ze starszym człowiekiem. „Tu spędziłem prawie pięćdziesiąt lat. Jakem zaczynał, to była buda; można było ją nogą kopnąć i by się rozleciała. A teraz co? Radość patrzeć. To również moja robota. I nie powiem, narobiłem się. Ale ludzie byli zadowoleni, wszystko szło jak trza. Nikt nie narzekał”.
Bo twoje umiejętności, talenty, zamiłowania, fascynacje, dary, zainteresowania – jakkolwiek byśmy je nazwali – wszystkie one są skierowane na drugiego człowieka, ku niemu wychylone, mające swoje spełnienie w ludziach, „bo ktoś czeka na ciebie, ktoś wciąż potrzebuje twoich umiejętności”. I tak realizuje się miłość, którą często określa się dość nieszczęśliwym słowem „służba”.
Jest taka powieść Salingera pod tytułem Buszujący w zbożu. Bohater tej książki, chłopiec trochę „nieprzystosowany”, uciekł z domu, którejś nocy wrócił i rozmawia z siostrą. W pewnym momencie siostra zadaje mu pytanie: „A kim ty właściwie chcesz być?” On odpowiada: „Chciałem być adwokatem. Ale przekonałem się, że oni też na ludziach robią interesy”. „No to wobec tego, kim chcesz być?” „Chciałbym być takim człowiekiem, co stoi w zbożu, wysokim zbożu, które się nagle urywa przepaścią. A w tym zbożu buszują dzieci. I nie wiedzą o tym, że tuż obok jest przepaść. Ja bym tak stał i pilnował tych dzieci, żeby któreś nie wpadło”.
Był czas, że często wyjeżdżałem za granicę, przeważnie w sprawach wydawniczych. Miałem zwyczaj zabierać ze sobą dla moich przyjaciół jakieś drobiazgi. Dzięki temu odkryłem w Sukiennicach jedno stoisko, na którym zawsze znajdowałem coś ciekawego. Sprzedawcami było małżeństwo, dwoje uroczych starszych ludzi – niestety już od dawna nieżyjących – których nazwiska długi czas nie znałem. Aż kiedyś z jakimś moim zamówieniem skierowali mnie do swojego syna, Jacka. „Trudno go spotkać – tłumaczyli mi – bo ciągle jeździ po Polsce”. I tak poznaliśmy się. Okazało się, że faktycznie jeździ po Polsce i ściąga te rozmaite drewniane cudowności malowane, i niemalowane, że jest fanatykiem sztuki ludowej, że ma ogromne wyczucie jej wartości, że tłucze się po rozmaitych dziurach, zakamarkach i przysiółkach, wynajduje domorosłych artystów z Bożej łaski, wydziera im „to bądź co”, jak sami pogardliwie mówią: dziwne ptaki i ptaszki, Lucyperów, Adamy i Ewy, Świętych Franciszków z kwiatami w głowie albo na tle kościółka, Chrystusików frasobliwych. Zamawia, płaci, inspiruje, a co najważniejsze – szanuje tych, których czasem wieś odtrąciła jako starych dziadków czy zgoła „sietniaków”. Mógł na te tematy mówić bez końca. I przegadaliśmy nie raz mnóstwo czasu. I to, co nazwoził, jego rodzice sprzedawali. Ale czułem w nim rozdarcie między tym, by zatrzymać dla siebie te piękności, a tym, by poszły między ludzi i pomagały im żyć.
Stare porzekadło mówi: De mortuis nil nisi bene i stąd panegiryki dopiero nad grobem. Tymczasem Jacek żyje i życzę mu sto lat, a wygłosiłem panegiryk jak o zmarłym. Bo szukam definicji świętości kupca i przemysłowca. I dlatego Jacek wyszedł prawie na świętego.
3. Służba. Służba ludziom. Albo jeszcze dobitniej powiedziane: miłość. Miłość bliźniego. Chciałbym, abyś choć trochę był tego świadomy, że ty, który mordujesz się od rana do wieczora i przez całą noc – bo niejeden raz budzisz się i, patrząc w sufit, myślisz, co zrobić, jak powiązać końce tych wszystkich nici, jak połączyć ze sobą różne wątki twojej działalności – służysz w ten sposób ludziom. Tak wypełniasz najważniejsze przykazanie: przykazanie miłości Boga i bliźniego – to jest twoja świętość. Nawet jeśli na pozór nic cię nie obchodzi oprócz pieniędzy – byle zarobić dużo i szybko, byle wyprodukować jak najwięcej i puścić na rynek, byle tanio kupić i drogo sprzedać – przecież jest to służba drugiemu. I nawet jeślibyś mnie wyśmiał, to jednak tak jest: ty naprawdę służysz ludziom. Twój biznes – praca twoja – to akt miłości.
Zrozum: jeżeli mówisz klientowi, że te buty, które robisz, względnie które sprzedajesz, są bardzo dobre, i że będzie mu naprawdę w nich wygodnie, i jeżeli jest w tym zdaniu 90 procent reklamy, bo chcesz sprzedać ten towar, i zarobić na nim tyle, ile ci się należy – to proszę: niech w twoim gadaniu będzie przynajmniej 10 procent rzeczywiście twojej życzliwości, że ty chcesz mu naprawdę pomóc, żeby mu było lepiej chodzić.
W tych najrozmaitszych reklamach telewizyjnych i nie tylko – „podaruj sobie odrobinę luksusu”, „to mydło ofiaruje ci poczucie wolności”, „tylko ten szampon uratuje cię przed łupieżem”, „jedynie ta woda kolońska zapewni ci powodzenie”, „oto najnowsza generacja proszku, która wywabi nawet najgorsze plamy i obrus będzie piękniejszy niż nowy” – androny, nonsensy – ten samochód, fotel, ten sedes, ta kawa „da ci nową przestrzeń życiową” – jeżeli w tej reklamie 90 procent ma służyć uwiedzeniu klienta, zawirowaniu mu w głowie – w tym celu stawiasz jeszcze obok swojego produktu dziewczynę, przeważnie lekko roznegliżowaną – to się zastanów, po co to wszystko. Jeżeli jest w tobie 10 procent troski o człowieka: bo ten chleb, to mleko, ten sok owocowy – to naprawdę zdrowe produkty, bo ten samochód naprawdę jest bezpieczniejszy i naprawdę może uratować kierowcę w razie katastrofy, gdy zderzy się nagle z przodu, z boku czy z tyłu, gdy zostanie wywrócony – jeżeli konstruktor wynalazł zagłówki, pasy czy poduszkę powietrzną nie tylko dlatego, żeby pobić konkurencję, ale jest tam l promil miłości do człowieka, by nie został poharatany w razie wypadku, by go jakoś uratować, zabezpieczyć – to właśnie o to mi chodzi. Żeby rosła w tobie troska o człowieka – w tobie, który handlujesz, produkujesz, pracujesz jako rzemieślnik, który pracujesz gdziekolwiek – a nie tylko o to, żebyś więcej zarobił. Od nauczyciela począwszy, a skończywszy na lekarzu.
Bo inaczej staniesz się tylko jednym z elementów tego zwariowanego, kapitalistycznego świata. To znaczy, ulegniesz zawirowaniu – byle interes szedł. Czytaj: bylem na tym zarobił jak najwięcej.
Mówimy o twoim zawodzie, o twojej pracy. Nad sklepem wisiał szyld a na nim napis: Witold Truszkowski a nie: Sklep z materiałami ubraniowymi. Może z tego powodu uważałem go za świętego. Dlatego też proszę: Nie uciekaj w nazbyt tajemnicze czy przesadnie atrakcyjne nazwy. Podpisz się nazwiskiem i imieniem, że ty osobiście gwarantujesz, odpowiadasz za to, co się dzieje w twoim interesie. Że ty osobiście chcesz się zatroszczyć o każdego, kto skorzysta z twoich usług, aby znalazł u ciebie to, czego szuka, aby wyszedł zadowolony pod każdym względem. Miej odwagę się podpisać. Miej radość się podpisać. Jak Truszkowski.
Czekolada – Piasecki, E. Wedel. Pączki – Blikle. Bibułki – Herbewo: Herliczka, Bełdowski, Wołszyński. Restauracja – Hawełka, Wierzynek. Artykuły przemysłowe – Łodziński. Wagony, kotły – Cegielski.