Biblioteka


5. Twoja uczciwość




 


5


Twoja uczciwość



     1.  Gdybym się zwracał do księży, zakonnic i zakonników, to bym mówił, że Pan Bóg jest Świętością. Gdybym się zwracał do artystów, to bym powiedział, że Pan Bóg jest Pięknem. Gdybym się zwracał do naukowców, to powiedziałbym, że Pan Bóg jest Prawdą. Gdybym się zwracał do sędziów i adwokatów, to bym powiedział, że Pan Bóg jest Sprawiedliwością. Ale gdy zwracam się do ciebie jako biznesmena, to mówię, że Bóg jest Uczciwością. W liceum, w którym uczyłem w Rabce, dyrektorem był człowiek o nazwisku Holejko. Uczciwość była dla niego najświętszym słowem. Na konferencjach nauczycielskich słowo to padało z rzadka, ale wtedy on prawie klękał przed nim. Do nas, nauczających, mówił o uczciwości nauczycielskiej.
     Spróbujmy zstąpić do jądra ciemności. Spróbujmy przełamać tabu, o którym na co dzień nie wypada wspominać. Na rynku panuje prawo dżungli, ludzie skaczą sobie do gardła, wyrywają sobie z zębów nawet ochłapy, trwa taka bezpardonowa walka, wszystkimi sposobami, że słowo „uczciwość” jawi się tu jak przybysz z innego świata.
     Choćby te tak zwane „teczki”, którymi operowało SB, UB – które wciąż wracają jak bumerang w dyskusjach w naszej codziennej prasie – są pełne listów donosicielskich. Okazało się, że ludzie na siebie gorliwie donosili! Na ręce SB czy UB, czy KGB – na ręce partii płynęły bez przerwy listy! Donosy! Z konkretami! Tak jak za czasów hitlerowskich na adres Gestapo: „Ten na drugim piętrze w naszej kamienicy przechowuje Żyda.” „Sąsiad na końcu wsi hoduje prosiaka niekolczykowanego.” Podobnie za czasów komunistycznych. My, Polacy, donosiliśmy na naszych braci Polaków. Jestem przekonany, że teraz płyną również donosy! Do nowych teczek.
     Co mnie najbardziej przeraża? Jestem księdzem o dużym stażu. Odprawiam Msze święte, mówię kazania i siedzę w konfesjonale. Chcę powiedzieć coś, co zakrawa na zdradę tajemnicy, a co jest prawie nie do uwierzenia – otóż w całej mojej praktyce kapłańskiej, nie usłyszałem ani raz w konfesjonale: „Donosiłem na człowieka”. Owszem: „Kląłem, przezywałem”. Nie usłyszałem jednak ani raz w życiu: „Donosiłem do UB”.
     Może mi powiesz tak: „No to widocznie ci ludzie, którzy się u księdza spowiadali, nie popełnili takiego grzechu”. To niemożliwe! Spowiadałem w najrozmaitszych okolicznościach, często na rekolekcjach, na wyjazdach, gdzie nikt mnie nie znał, więc można było do mnie tym łatwiej przyjść. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, mając na koncie dziesiątki tysięcy wyspowiadanych ludzi. Siedząc w konfesjonale, nie puszczam nikogo tak łatwo, zawsze trwa rozmowa. Przeplątuję się po całym życiu, osobistym, rodzinnym, zawodowym, dopytuję się. Ale żeby mi ktoś powiedział: „Byłem u sekretarza partii na kolegę” – takiego wypadku nie pamiętam. A jestem przekonany, że wśród tych penitentów, którzy do mnie przychodzili, byli i tacy. O czym to świadczy? Oni uważali, że jest wszystko w porządku. Że oni robią, to co robią, uczciwie!
     Tak wracamy do tego słowa z drugiej strony. Przecież jedynym najwyższym autorytetem i naszym sędzią jest nasze sumienie. Od niego nie ma odwołania. I Kościół, i cała etyka chrześcijańska na tym stoi. Na twoim sumieniu, które jest twoją wyrocznią. A jeżeli ty już tego nie czujesz? A jeżeli ty donosisz i uważasz, że jest wszystko w porządku? To znaczy, że zabiłeś w sobie sumienie, że zabito w tobie sumienie pod tym względem.
     Błagam o taką spowiedź. Błagam o takie wyznanie, które by poświadczyło, że odczuwasz potrzebę uczciwości. Nie chcę, żebyś mi mówił tylko o przekleństwach, tylko o przezwiskach. Powiedz, że byłeś nieuczciwy wobec swojego współpracownika, przełożonego, podwładnego, wobec konkurenta, który mógł ci zagrozić swoją fachowością i kompetencją. „W gronie kolegów, pod jego nieobecność, dołożyłem koledze. Powiedziałem prawdę, ale tego nie powinienem powiedzieć”.
     My wszyscy jesteśmy biznesmenami. My robimy interes – sobą. I wiemy, że gdy komuś przyłożymy, to jeden konkurent mniej, jeden rywal mniej. „Gdy tamci nie będą mieli do niego zaufania, to będą mieli zaufanie do mnie”. I wcale nie jest to jakaś koronkowa robota, wielopiętrowa, wprost przeciwnie, prościutka, którą wszyscy znamy i szkoda to tłumaczyć!
     Ale donosimy na ludzi nie tylko do dyrekcji. Wystarczy, że przyjdzie pacjent do stomatologa. I słyszy: „Kto te plomby zakładał? Dzisiaj się już tak nie robi! Inne materiały. Inne metody. Całe szczęście, że pan do mnie przyszedł! Spróbujemy coś zrobić, żeby uratować ten ząb. Ale sprawa będzie bardzo trudna” itd., itd. Sprowadzasz fachowca od pieców elektrycznych, a on za chwilę cię woła i mówi: „No popatrz pan sam. Jaki gnój. Jak on mógł to wsadzić do pieca”. Sprowadzisz do wodociągów czy do gazu – to samo: „Pani kochana, niech pani się cieszy, że pani żyje. Te przewody są nieszczelne. Gaz uchodzi. Nie czuje go pani, bo jest bezwonny. Kto pani to dziadostwo posklejał”.


     2.  Tak sobie myślę, że gdybym teraz pisał nową książkę przygotowującą dzieci do I Komunii Świętej, to musiałbym ją zupełnie inaczej napisać. Gdy spowiadam dzieci, to czekam, że usłyszę: „Spóźniałem się na lekcje, przychodziłem do szkoły nieprzygotowany. Uciekałem z różnych lekcji. Opuszczałem całe dni szkolne. Oszukiwałem, przedstawiając fałszywe usprawiedliwienie. W czasie lekcji przeszkadzałem pani nauczycielce czy panu nauczycielowi: gadałem z kolegami i koleżankami, robiłem co innego niż powinienem. Nie starałem się uważać, pracować. Odpisywałem zadania domowe. Odpisywałem podczas sprawdzianu. Po powrocie do domu nie odrabiałem zadań domowych, albo odrabiałem je byle jak”. Czekam na takie wyznania. I nie doczekuję się. Słyszę coś o pacierzu, o przezwiskach. Czy to znaczy, że mam takie szczęście i przychodziły do mnie same szkolne anioły w ludzkiej skórze? Taki naiwny też nie jestem. Powód jest inny – przerażający: dzieci nie dostrzegają w tych zachowaniach grzechu! Nikt im tego nie powiedział. Nikt ich na to nie wyczulał. Co więcej, nikt im nawet nie powiedział, że czynią zło. Innymi słowy, nie odnoszą swego postępowania ani do religijnych przykazań, ani do pozareligijnych zasad etycznych.
     Ale co gorsze – względnie, jak kto woli: odpowiednio do tego, co słyszę od dzieci – również podobnych rozczarowań doznaję przy słuchaniu spowiedzi dorosłych, ich wyznania odbieram podobnie. Czekam na: „Spóźniałem się do pracy. Odnosiłem się do petentów nieuprzejmie, nawet arogancko. Zbywałem ich. Marnowałem godziny w pracy, obijałem się – byle zeszło, traciłem czas na gadanie, picie herbaty czy kawy. Wychodziłem z pracy przed czasem. Brałem łapówki, wymagałem «załączników». Uzależniałem od tego załatwienie sprawy. Przeze mnie pacjent umarł, przystąpiłem do operacji po alkoholu, nie zadbałem o wszystkie wstępne badania, nie przypilnowałem go dostatecznie po operacji. Postawiłem mylnie diagnozę, zapisałem złe leki, złe leczenie. Nie dokształcałem się, nie znałem najnowszych metod leczenia”. Czekam na takie wyznania daremnie. „Nie płaciłem uczciwie podatków. Sprowadzałem buble i sprzedawałem po wygórowanych cenach. Przeszywałem metki, żeby lepiej towar szedł. Sprzedawałem przeterminowane produkty, usuwałem daty. Wynosiłem ze sklepu. Wynosiłam ze stołówkowej kuchni. Wynosiłem ze szpitala, z apteki. Oszukiwałem na wadze. Oszukiwałem przy przyrządzaniu kawy”.
     Ilu ludzi wyjechało na drugi świat przez niefachowość lekarzy, przez wciąż tę samą nonszalancję i arogancję, to tylko jeden Pan Bóg wie. Zaleca się powszechnie trzymanie się jednego (mądrego) lekarza. I bardzo dobrze. Ale gdy z konieczności prosimy o opinię drugiego czy trzeciego, to czasem nam włosy się jeżą. Stwierdzamy z przerażeniem, jaka jest rozbieżność diagnoz i metod leczenia.
     Ile nieuczciwości w urzędach. I nawet nie myślę tutaj tylko o łapownictwie, to osobny rozdział erozji życia społecznego i gospodarczego, ale o odsyłaniu petenta pod byle jakim pretekstem. Ile niekompetencji, nonszalancji, wprost nieznajomości swoich obowiązków. Owszem, czasem pomoże, gdy – w ostatecznej desperacji, wbrew sobie – „posmarujesz”, ale czasem nawet to nie przełamie barykady głupoty, lenistwa i nieodpowiedzialności.
     Gdy wisi w urzędzie krzyż, a pracownice i pracownicy są tacy, jak byli za komunistycznych czasów, i tak jak wtedy traktują petentów – w urzędzie miejskim, skarbowym, na poczcie czy gdziekolwiek – to ja bym powiedział: „Zdejmijcie krzyż. Bo to naprawdę jest profanacja. Jeżeli już, to wyryjcie kilofem w murze jedno słowo: Uczciwość!” Nawet nie mów, że wierzysz w Boga i w Jezusa Chrystusa. Nikt cię o to nie pyta. Tylko ludzie chcą wiedzieć, czy ty wierzysz w Uczciwość. A ty staraj się wykazać, że w nią wierzysz. Całym swoim życiem! I całym swoim postępowaniem. Bo wtedy dopiero odkryjesz, że Bóg jest Uczciwością.
     A ty jako nauczyciel, idziesz na lekcję bez żadnego przygotowania i uważasz, że jest wszystko w porządku: „Tyle lat uczę, więc nie muszę się przygotowywać. Coś tam powiem”. Stwierdzenie to jest bezwstydną bezczelnością i nie wymaga komentarzy. Ta nieuczciwość w pełni obnaża się w momencie, gdy dyrektor zapowiada wizytację – wtedy główkujesz nawet po nocach, jak zrobić interesującą lekcję, ustawiasz dzieci, żeby lekcja wypadła „na medal”.
     „Mówię, bom smutny i sam pełen winy”. Kiedy moja klasa przestawała uważać, to już wiedziałem, że jest źle. Nie z klasą, ale ze mną. I jeżeli powstały książki – Ostro żyć, Pomysł na siebie, Historia Kościoła czy Nasze dziwne stulecie – to jako wynik doświadczenia, że sprawa polega nie na uciszaniu klasy, ale na poprowadzeniu lekcji tak interesująco, by wszyscy byli nią porwani, by pojawiły się pytania, uwagi krytyczne, własne oceny – by coś się działo.
     Podobnie z kazaniami. Sytuacja w niektórych kościołach jest zastraszająca, poziom kazań tragiczny. A do tego ilość minut! Jakby Msza święta była skromnym dodatkiem do rozpęczniałego przemówienia. Zresztą, zgodnie z założeniem: „Mówię dziś długo, bo się nie przygotowałem.” Uważam, że najlepiej byłoby, gdyby każdy ksiądz miał swoją stałą Mszę Świętą i brał za nią pełną odpowiedzialność; żeby każdy wierny wiedział, kogo zastanie w kościele o określonej porze. Bo kazanie ukazuje kaznodzieję do samego dna. Czy mądry, czy tępy, głęboki czy powierzchowny, z wyobraźnią czy ograniczony, wrażliwy czy gruboskórny. A na koniec: pokazuje czy przygotowany, czy nie. Czy pracuje nad sobą: czyta, studiuje, modli się, rozmyśla, myśli, szuka, pogłębia swoją wiedzę, mądrość, wiarę, czy też nie. I to ma konsekwencje: albo będzie gromadził wokół siebie coraz więcej słuchaczy, albo będzie ich wypędzał systematycznie z kościoła. Będzie miał swoich ludzi, którzy czekają z utęsknieniem na kolejne jego wystąpienie, bo poszerza ich horyzonty, bo wzmacnia ich motywacje, bo tłumaczy im niezrozumiałości tego świata, osadza na gruncie teologicznych interpretacji, religijnych przeżyć. Albo przyzwyczaja swoich słuchaczy do tego, by starali się myśleć o czym innym, a nie o tym, co mówi kaznodzieja.


      3.  Można by jeszcze dla odmiany opowiadać o zawstydzających nieuczciwościach, bo tak widzę te wszystkie afery – wymigiwanie się od podatków, od ceł – innymi słowy, okradanie państwa czy też bogacenie się jego kosztem. Ale tego, jako rzeczy oczywistej, nie podejmuję.
     Zostałem zaproszony na zebranie grupy biznesmenów. I tam zwrócono się do mnie, bym wypowiedział się na temat podatków. „Jest to dla nas problem moralny.”
     Przyznam się, nie spodziewałem się takiego pytania. Widząc moje zaskoczenie, wyjaśniono mi, nawet dość brutalnie. „Urzędnicy skarbowi traktują nas jak złodziei. Po staremu, tak jak za czasów komunistycznych. Zresztą, wśród nich są tamci ludzie. Znamy ich, przecież prowadzimy nasze firmy nie od dziś. Decydują o wysokości kwoty do zapłacenia na podstawie wyglądu naszej marynarki. Przyczepiają się złośliwie do jakichś szczegółów. Gdybyśmy mieli płacić tyle, ile oni chcą, to trzeba by zrezygnować z inwestycji. Wielkim gigantom państwowym nic nie zrobią. Te nie płacą i już. Wyżywają się więc na nas. Musimy się bronić. Ale za to dajemy na cele dobroczynne”.
     Słuchałem tego, zupełnie nieobeznany z tematem. Słuchałem, myśląc o nauczycielach zarabiających tak, jak zarabiają, i w ogóle o tak zwanej sferze budżetowej, choćby o szpitalach, które ledwie egzystują, i było mi coraz bardziej smutno. A do tego przyszło mi na myśl, że w USA sprawa uczciwego płacenia podatku to sprawa obywatelskiego obowiązku. I Amerykanie wiele potrafią wybaczyć swoim gangsterom, ale tego przestępstwa nie. Ono tam dyskredytuje człowieka w sposób najbardziej upokarzający. A my, którzy się tak obnosimy z naszym patriotyzmem, z naszym bohaterstwem w walce o wolność i niepodległość, na to przestępstwo nawet nie zwracamy uwagi. Zostało nam to niewątpliwie z czasów zaborów, z czasów okupacji hitlerowskiej. Wtedy oszukać państwo rosyjskie, pruskie, austriackie czy hitlerowskie to był czyn patriotyczny. Potem przyszła okupacja komunistyczna, która wymyśliła „kułaków”, „prywaciarzy”, „badylarzy”, która brała podatki z sufitu, żeby zniszczyć sektor prywatny wszelakimi sposobami.
     I to nam zostało. Jeszcześmy się nie obudzili, jeszcze do nas nie doszło, że żyjemy już w naszej Polsce, że ta wymarzona, wytęskniona, wymodlona Polska stała się rzeczywistością. I że będzie taka, jacy my będziemy. A więc po pierwsze, nie wolno jej okradać. Trzeba po prostu płacić podatki, bo inaczej runiemy w przepaść, załamią się wszystkie struktury tego organizmu. I tak nieuczciwość podatkowa potwierdza opinię o nas, że narodem jesteśmy, ale do rangi społeczeństwa nie dorośliśmy: jeszcze nie potrafimy myśleć kategoriami dobra wspólnego, do którego należy się dokładać, bo również moich pieniędzy potrzebują szkoły, przedszkola, domy starców, domy niepełnosprawnych, szpitale, pogotowie ratunkowe, a w końcu służą one również mnie.
     Aż – niespodziewanie – w tej burzy narzekań obradujących biznesmenów pojawił się nowy głos z kąta. Był to głos człowieka, który się nieco spóźnił: „Jak panowie i panie wiecie, płacę wszystkie podatki. Uważam to za mój obywatelski obowiązek. Mam całą swoją dokumentację, prowadzę księgowość na bieżąco i mogę przedstawić wszystko do wglądu. Jeżeli mnie skrzywdzą, to zawsze mogę się odwołać”.
     Ten człowiek objawił mi się jak św. Franciszek. Patrzyłem na niego i podziwiałem, słuchałem go jak Biedaczyny z Asyżu, choć był bardzo dobrze ubrany.


     4.  Jest wielu ludzi w Polsce żyjących na granicy minimum socjalnego. Jest w Polsce ludzi wiele, którzy żyją poniżej minimum socjalnego, którzy głodują. Którzy nie są w stanie wyżyć z emerytury, z renty, z zasiłku; którym po opłaceniu mieszkania, światła, gazu – właściwie nie zostaje pieniędzy na wyżywienie. Są ludzie bezrobotni, którzy czują się niepotrzebni: nie są zatrudnieni, choć zdolni do pracy, którzy nie mają ani renty, ani emerytury, ani zasiłku, którzy nie mają z czego żyć. Są ludzie, którzy żyją w nędznych warunkach mieszkaniowych. Są i tacy, którzy w ogóle nie mają mieszkań, są bezdomni i głodujący.
     Są dzieci, które przychodzą do szkoły bez śniadania, bo po prostu w domu nie było chleba! Są dzieci szkolne, które nie jedzą obiadów – bo w domu nie ma już pieniędzy na obiad.
     A obok nich żyją ludzie, którzy mają pensje idące w dziesiątki tysięcy złotych. Nawet w setki tysięcy złotych. Są ludzie, którzy się domagają – i otrzymują tak zwane odprawy w wysokości paru milionów złotych, którzy otrzymują nagrody, sobie przypisywane albo przypisywane przez ich kumpli – nagrody za nic, nagrody za wszystko.
     Nie wstydzą się tego! Biorą z miedzianym czołem te miliony, te setki tysięcy złotych, te dziesiątki tysięcy złotych – wiedząc, że obok nich żyją ludzie w nędzy!
     O tych „kominach” nieśmiało donosi prasa i środki masowego przekazu. Jakby wstydząc się tego. Może dziennikarze się tego wstydzą, ale nie wstydzą się ci, co biorą. I „kominy” sterczą!
     Ktoś powie: „Trudno. Żyjemy w systemie kapitalistycznym. Takie są prawa rynku! Chcieliśmy kapitalizmu, to mamy kapitalizm! A wszystko to, co się dzieje, i te pensje wysokie, te nagrody wysokie, te odprawy wysokie, to wszystko jest lege artis – zgodnie z prawem, z umową”.
     Ale to jest niezgodne z nędzą ludzi żyjących obok! I tak nie wolno mówić.
     My nie możemy patrzeć obojętnie na tę sytuację! Nie mamy być potulnymi barankami, które wolno, które można bezkarnie skrzywdzić. Trzeba się upominać o naszych braci bez dachu nad głową, o głodujących, o ludzi starych, bezdomnych, chorych, niepełnosprawnych. To też są bracia, to też są ludzie, to też są Polacy!
     Jaki jest sposób na to, żeby nie było takich dysproporcji pomiędzy naszymi bogaczami a naszymi biedakami? Czy nie ma środków na to? Czy nie ma na to sposobów? Czy faktycznie nie ma wyjścia z takiej sytuacji?
     Nie znam się na tym, ale wiem, że jedni mówią: „Sposobem na rozwiązanie tych problemów byłby podatek liniowy”, inni mówią: „podatek progresywny, ale dokładnie progresywny”. Taki jak stosuje na przykład Szwecja. Tam podatki od dochodów sięgają 90, nawet powyżej 90 procent.
     Ktoś mi odpowie: „To pouciekają nam fachowcy z Polski”.
     W Szwecji jakoś nie wszyscy pouciekali. Szwecja stoi na wysokim poziomie technicznym, ekonomicznym i gospodarczym. Przykładem choćby ich samochody volvo, które są znane na całym świecie.
     A zresztą, na podatkach sprawa się nie kończy i może trzeba szukać innych sposobów rozwiązania tego problemu, a przynajmniej systematycznego poprawiania stanu socjalnego najuboższych naszych braci.
     Nawiasem mówiąc, tak wiele zależy od ludzi mass mediów. Od dyrektorów, redaktorów, publicystów, dziennikarzy radia, telewizji, gazet. Chodzi o to, żeby mówili prawdę, żeby nas nie okłamywali. Z drugiej strony, żeby budzili w nas troskę o biednych ludzi w Polsce, żeby budzili wstyd – w sercach tych, którzy zarabiają tyle pieniędzy, że nawet ich „przejeść” nie mogą. Żeby walczyli o uczciwość, wiarygodność i odpowiedzialność wszystkich obywateli Rzeczypospolitej.