DLACZEGO ŻYDZI SKAZALI PANA JEZUSA NA ŚMIERĆ
Jeżeli uznajemy, że jest Stary i Nowy Testament – Objawienie Starego i Nowego Przymierza – to trzeba konsekwentnie stać na stanowisku, że pomiędzy nimi nie może być sprzeczności. Że drugi jest dopełnieniem pierwszego. Że w pierwszym był w jakiś sposób już i drugi zawarty. Od tej strony patrząc na Jezusa – twórcę Nowego Przymierza – stwierdzić należy, że jest On przede wszystkim reformatorem. Tym, który ukazuje istotę prawdy przekazanej ludziom przez Boga – istotę prawdy, która zdążyła się na przestrzeni lat zatrzeć czy nawet zagubić – który usiłuje przywrócić religię żydowską do stanu pierwotnej czystości. To zresztą niedwuznacznie powiedział. Nie tylko: „…ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Zakonie, aż się wszystko wypełni”, ale też: „nie mniemajcie, że przyszedłem rozwiązywać Zakon i Proroków: nie przyszedłem rozwiązywać, ale wypełnić” (Mt 5,17-18).
Spróbujmy opisać sytuację, jaka zaistniała wówczas w narodzie żydowskim. Zwróć uwagę na trzy rzeczy:
Po pierwsze – fakt świątyni. Świątynia była największą świętością Żydów. Ale można powiedzieć – w tym aspekcie, o który nam chodzi – że stała się w jakiś sposób przekleństwem Żydów. Fakt posiadania Arki Przymierza, Arki, do której były złożone największe skarby żydowskie: tablice kamienne, laska Aarona, manna – fakt posiadania największych świętości, dowodów szczególnej opieki Boga nad Żydami, zaciążył nad świadomością tego narodu. W przekonaniu całego narodu żydowskiego w miejscu, gdzie znajdowała się Arka Przymierza, obecność Boża trwała w szczególny sposób. Przekonanie to zresztą nie było bezpodstawne. Dawniej, w czasie wędrówki do Ziemi Obiecanej, nad namiotem, w którym mieściła się Arka, unosił się obłok zwiastujący tę Obecność. Potem, gdy wybudowano świątynię, chociaż obłoku nie było, świadomość szczególnej obecności Boga pozostała u Żydów bardzo ostra. W końcu, w ostatniej fazie, nie było i Arki – zaginęła w zawieruchach, jakie naród przechodził, prawdopodobnie ukrył ją gdzieś prorok Jeremiasz w obawie przed wojskami króla Nabuchodonozora – ale wszyscy Żydzi nadal wierzyli, że za zasłoną, która oddziela Święte Świętych, Bóg w specjalny sposób jest obecny. I ten fakt skupiał uwagę całego narodu żydowskiego na świątyni. To była najświętsza, największa sprawa Żydów. Przy niej wszystkie inne gasły, były na marginesie – wszystkie: łącznie z przykazaniem miłości. Świątynia stała w centrum życia Żydów. Z kolei wszystko wokół i wszyscy, którzy byli ze świątynią związani, uczestniczyli w rytmie jej życia, którzy dbali o to, żeby Bóg otrzymywał należną cześć od narodu wybranego – byli najważniejsi. W jakiejś konsekwencji – do rangi najwyższej urosła modlitwa i udział w nabożeństwach. Z kolei nastąpiło ogarnięcie przez tę falę ważności wszystkich czynności rytualnych dopełnianych nawet już nie na terenie świątyni: obmywań, oczyszczeń, modlitw. W cień odeszło życie zwyczajne: dom, rodzina, praca. I tak doszło do podziału na życie sakralne i powszednie, na czynności Boże i świeckie; do przeświadczenia, że jedynie te pierwsze są godne człowieka, a te drugie – smutną koniecznością.
Następna sprawa to narastanie w narodzie żydowskim przekonania, że tylko członkowie narodu wybranego mogą być zbawieni. Mimo że nigdzie w Piśmie Świętym, ani w Pięcioksięgu, ani u Proroków, przez których Bóg wyrażał swoją wolę, nie było takiego sformułowania, przekonanie to stało się powszechne u Żydów. I tak z faktem posiadania religii objawionej połączył się fanatyzm narodowy. Narodowość żydowska i wiara w Boga jedynego stały się absolutnie nierozdzielne. Bóg, który Żydów wybrał na światło świata, na wzór dla innych narodów, został przez nich uznany za wyłączną własność. Ale pozostało w świadomości Żydów przekonanie o obowiązku głoszenia prawdy objawionej tym, którzy jej nie znali. Stąd prozelityzm, czyli szerzenie religii żydowskiej wśród nie- Żydów. Ci, którzy ją przyjęli, mogli być zbawieni. Nigdy jednak nie mogli być zrównani w prawie z Żydem. Nawet jeżeliby poganin uwierzył w Boga objawionego, to nie mógł być równy Żydom. Nawet jeżeliby się obrzezał i zachowywał wszystkie przepisy, jakie zachowywali Żydzi.
Pan Jezus uderzył w te dwa pewniki. Uderzył, po pierwsze, w to, że najważniejsza jest świątynia. Obalił przekonanie, że tylko służba liturgiczna jest prawdziwie służbą Bogu. Nie przypadkiem w oskarżeniach, jakie stawiali Żydzi Jezusowi, powraca zarzut, że Jezus planował zamach na świątynię. Jezus przypomniał przecież Żydom to, co Bóg powiedział ustami Proroków: „Miłosierdzia chcę, a nie ofiary”. I ta prawda wciąż powraca w nauce Jezusa.
Jezus nie ograniczył się tylko do zakwestionowania znaczenia służby w świątyni. Wskazał również na względność tych wszystkich religijnych instytucji stworzonych przez Żydów, które, mając służyć miłości, nie powinny nigdy stać się ważne same w sobie, nie powinny przesłonić celu, dla którego zostały ustanowione. I w tym sensie dla Jezusa nie było świętości: Jego uczniowie – na znak protestu przeciwko tym anomaliom, które zdobyły sobie prawo obywatelstwa u Żydów – nie myli rąk przed jedzeniem, nie myli kubków, w szabat zrywali kłosy. On sam uzdrawiał w szabat chorych i tłumaczył Żydom jak dzieciom: „Jeśli syn albo wół któregoś z was wpadnie do studni, czyż natychmiast nie wyciągnie go w dzień szabatu?” (Łk 14,5). Wskazywał na względność tych instytucji – łącznie z modlitwą: „Nie każdy, który mi mówi: Panie, Panie – wejdzie do Królestwa Niebieskiego, lecz tylko ten, kto wypełnia wolę Ojca mego, który jest w niebiesiech” (Mt 7,21). Uznawał ich potrzebę – przecież sam chodził w święta do świątyni i płacił podatki na świątynię – ale jedyną świętością absolutną była dla Niego miłość; pierwsze i najważniejsze przykazanie jest: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy” (Mt 22,37-40).
Po drugie, Pan Jezus uderzył w przekonanie, że tylko Żyd może być zbawiony. Chcę ci zwrócić uwagę na pierwszy zamach na życie Jezusa. To było właśnie wtedy, gdy Pan Jezus powiedział w Nazarecie: „Prawdziwie powiadam wam, że choć wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza, gdy niebo się zamknęło na trzy lata i sześć miesięcy, i był głód wielki na całej ziemi, do żadnej z nich nie był posłany Eliasz, tylko do owdowiałej niewiasty w Sarepcie Sydońskiej. I wielu było trędowatych w Izraelu za proroka Elizeusza, ale żaden z nich nie był oczyszczony, tylko Naaman Syryjczyk” (Łk 4,25-27). Ale nie tylko wtedy mówił na ten temat. Przy okazji uzdrowienia sługi setnika powiedział: „Zaprawdę powiadam wam, u nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. A mówię wam, że wielu przyjdzie ze Wschodu i z Zachodu i zasiądą z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w Królestwie Niebieskim. Synowie zaś Królestwa wyrzuceni będą na zewnątrz do ciemności: tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 8,10-12). A więc nie jest istotne obrzezanie, nie jest istotna przynależność do narodu żydowskiego, tak jak nieistotne są wszystkie czynności sakralne. Decyduje tylko miłość.
W jednym z centralnych obrazów, które Pan Jezus rysuje – obrazie Sądu Ostatecznego, mówi: „Wtedy powie król tym, którzy będą po prawicy jego: Pójdźcie, błogosławieni Ojca mego, i posiądźcie Królestwo zgotowane wam od założenia świata. Albowiem łaknąłem, a nakarmiliście mnie; pragnąłem, a daliście mi pić; gościem byłem, a przyjęliście mnie, nagim, a przyodzialiście mnie, chorym, a nawiedziliście mnie, więźniem, a przyszliście do mnie. Wtedy sprawiedliwi odpowiedzą mu mówiąc: Panie, kiedyśmy cię widzieli łaknącym, a nakarmiliśmy cię, albo pragnącym i daliśmy ci pić? Kiedyż to widzieliśmy cię gościem, a przyjęliśmy cię, albo nagim i przyodzialiśmy ciebie? Kiedyśmy cię widzieli chorym albo więźniem, a nawiedziliśmy ciebie? A król odpowiadając im powie: Zaprawdę powiadam wam, coście uczynili jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili. Wtedy powie i tym, którzy będą po lewicy: Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, zgotowany diabłu i sługom jego. Albowiem łaknąłem, a nie nakarmiliście mnie; pragnąłem, a nie daliście mi pić; byłem gościem, a nie przyjęliście mnie; nagim, a nie przyodzialiście mnie; chorym i więźniem, a nie nawiedziliście mnie. Wtedy odpowiedzą mu i oni: Panie, kiedyśmy cię widzieli pragnącym albo łaknącym, gościem albo nagim, chorym albo więźniem, a nie usłużyliśmy tobie? Wtedy odpowie im mówiąc: Zaprawdę powiadam wam, czegokolwiek nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, mnie nie uczyniliście. I pójdą ci, aby cierpieć karę wieczną, a sprawiedliwi do żywota wiecznego” (Mt 25,34-46).
Tam nie ma: „byliście obrzezani”. Tam nie ma: „należeliście do narodu żydowskiego, składaliście Bogu ofiarę, modliliście się”. T y l k o m i ł o ś ć.
Pan Jezus był heretykiem w oczach Żydów przez te dwa założenia swojej nauki i dlatego musiał zginąć.
I jeszcze: W społeczeństwie Izraela funkcjonowała bardzo wyraźnie określona opinia w odniesieniu do bogactwa i ubóstwa, powodzenia i niepowodzenia życiowego, zdrowia i choroby. Kapłani i uczeni w Piśmie na podstawie swoistej interpretacji Pism świętych lansowali pogląd, że osiągnięcia życiowe zawsze są dowodem błogosławieństwa Bożego, a klęski – odrzucenia albo wręcz potępienia. Mówiąc wyraźnie: Człowiek bogaty, zdrowy, szczęśliwy zasłużył sobie na to powodzenie swoim uczciwym życiem. Człowiek biedny, chory, ułomny jest dotknięty przez Boga nieszczęściem jako karą za grzechy, których się dopuścił.
W tej sytuacji przypowieść Chrystusa o bogaczu potępionym po śmierci i Łazarzu przeniesionym na łono Abrahama (Łk 16,19-31) miała rewolucyjne znaczenie.
Wieść o naukach i działalności Jezusa spowodowała, że był On wciąż otoczony chorymi, którzy przychodzili do Niego, prosząc o pomoc. Ewangelie są pełne relacji o uzdrawianiu przez Jezusa chorych.
Chciał ludzkiego szczęścia. Widział nie tylko chorych, ale i zgnębionych, załamanych. Chciał im pomóc: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i uginacie się pod ciężarem, a ja was pokrzepię” (Mt 11,28).
Ale głównym celem Jego działalności było nawracanie grzeszników: „Syn Człowieczy bowiem przyszedł szukać i zbawiać, co było zginęło” (Łk 19,10). Szukał ich. Przygarniał ich do siebie.
Oczywiście, jak mógł się tego spodziewać, Jego postępowanie wywoływało nieustanne zgorszenie tych, którzy uważali się za sumienie narodu. „A faryzeusze i uczeni w Piśmie niezadowoleni mówili: Że też ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi” (Łk 15,2). Odpowiadał im: „Zdrowi nie potrzebują lekarza, ale ci, co się źle mają” (Mk 2,17).
Najważniejszy jest jednak nie sam fakt takiego stosunku Jezusa do nieszczęśliwych: chorych, ubogich, grzeszników, lecz motywacja. Jego działalność jest tylko odbiciem tego, jakim jest sam Bóg. Bóg, którego Jezus ukazywał, był inny niż Bóg kapłanów i faryzeuszy. Wnioski, jakie z tego obrazu płynęły na codzienne życie, były sprzeczne z obowiązującymi poglądami.
Pozostaje ostatni zarzut, jaki Żydzi wytoczyli przeciwko Jezusowi. Znalazł on wyraz w pytaniu postawionym przez najwyższego kapłana w czasie procesu w Sanhedrynie, które to pytanie miało w sposób ostateczny zadecydować o winie Jezusa. Brzmiało ono: „Poprzysięgam cię przez Boga żywego, abyś nam powiedział, czy ty jesteś Chrystusem, Synem Bożym?” Jezus odrzekł wtedy: „Tyś powiedział. Wszakże powiadam wam, odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego na prawicy mocy Bożej i przychodzącego w obłokach niebieskich”. A wówczas „najwyższy kapłan rozdarł szaty swoje, mówiąc: Zbluźnił, na cóż więcej potrzebujemy świadków? Otoście teraz słyszeli bluźnierstwo. Cóż tedy myślicie? A oni odpowiadając rzekli: Winien jest śmierci” (Mt 26,63-66).
Arcykapłan nie wymyślił sobie tego pytania. On wiedział, że Jezus tak o sobie nauczał. Jezus, mówiąc na te tematy, wywoływał podobną do tamtej reakcję. Ewangelia podaje takie wypadki:
„Rzekli mu Żydzi: Teraz poznaliśmy, że czarta masz. Abraham umarł i Prorocy, a Ty mówisz: Jeśliby kto zachował naukę moją, nie zazna śmierci na wieki. Czy jesteś większy od Abrahama, ojca naszego, który umarł? Nawet Prorocy pomarli. Za kogo się uważasz? Odpowiedział Jezus: (…) Abraham, ojciec wasz, z radością wyglądał dnia mojego; ujrzał i uweselił się. Rzekli tedy Żydzi do niego: Pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś? Odrzekł im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, zanim był Abraham, Jam jest. Chwycili tedy kamienie, by rzucać w niego, ale Jezus się ukrył i wyszedł ze świątyni” (J 8,52-59).
Zwrot: „Jam jest”, ten sam, który usłyszał Mojżesz od objawiającego się mu w krzaku ognistym Boga, ocenili Żydzi jako bluźnierstwo.
Innym razem usłyszeli od Jezusa jeszcze wyraźniejsze oświadczenie: „Obstąpili Go tedy Żydzi i rzekli mu: Dokądże nas trzymać będziesz w niepewności? Jeśli Ty jesteś Chrystusem, powiedz nam jawnie. Odpowiedział im Jezus: Mówię wam, a nie wierzycie. Czyny, które Ja wykonywam w imię Ojca mego, świadczą o mnie, ale wy nie wierzycie, bo nie jesteście z owiec moich … Ja i Ojciec jedno jesteśmy. Chwycili tedy Żydzi kamienie, aby Go ukamienować. Odpowiedział im Jezus: Wiele dobrych uczynków ukazałem wam od Ojca mego; za który z tych uczynków kamienujecie mnie? Odpowiedzieli mu Żydzi: Nie kamienujemy Ciebie za dobry uczynek, ale za bluźnierstwo, za to, że Ty, będąc człowiekiem, czynisz się Bogiem” (J 10, 24-26; 30-33).
Te zdarzenia są jakby wyjaśnieniem i dopowiedzeniem pytania, które Jezusowi postawił najwyższy kapłan.
Zresztą obok tej wyraźnej wypowiedzi Jezusa znajdujemy szereg innych, które choć nie wprost mówią o tym samym, jednak to dają do zrozumienia: „Jezus … rzekł paralitykowi: Synu, odpuszczają ci się grzechy twoje. A byli tam niektórzy z uczonych w Piśmie, siedząc i myśląc sobie w duszy: Cóż on powiada? Bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, jeśli nie sam Bóg?” (Mk 2,5-7).
Te przykłady można by mnożyć. Ale trzeba równocześnie stwierdzić, że Jezus bardzo umiejętnie dozował określanie roli, którą ma do spełnienia wśród ludzi i – co najważniejsze – swojego stosunku do Ojca. Podprowadzał swoich słuchaczy do tej nowej tajemnicy różnymi drogami. Jednym ze sposobów były imiona, jakimi siebie określał, np. „Jam jest pasterz dobry” (J 10,11), „Oto tu ktoś większy niż Jonasz… niż Salomon” (Mt 12,41-42), „Jam jest zmartwychwstanie i żywot” (J 11,25), „Syn Człowieczy nie przyszedł zatracać dusze, lecz zbawiać” (Łk 9,56), „Beze Mnie nic uczynić nie możecie” (J, 15,5), „Wszystko zostało Mi dane od Ojca mego” (Łk 10,22), „Nikt nie wie, kim jest Ojciec, tylko Syn” (Łk 10,22). Przy tym należy dodać, że istniały kręgi wtajemniczonych w prawdy, które On głosił – nie wszyscy potrafiliby, zwłaszcza bez dłuższego, szerokiego przygotowania, przyjąć centralną prawdę: że Jezus uważa się za Syna Bożego. Pojąć tę nową tajemnicę była w stanie przede wszystkim grupa Jego najbliższych uczniów. Stanowili ją ci, którzy towarzyszyli Mu ustawicznie w Jego wędrówkach, słuchając Jego nauk, patrząc na zdziałane przez Niego cuda. Odkrywali oni stopniowo w swoim Nauczycielu Jego inność, przekraczanie wszystkich ludzkich wymiarów. Nazywali Go Królem izraelskim (J 1,49), Chrystusem (Mt 8,29), aż wreszcie Synem Bożym (Mt 14,33), Synem Boga Żywego (Mt 16,16). Trzeba przyznać, że i dla nich nie było to łatwe. Dla ortodoksyjnego Izraelity prawda o Bogu jedynym była podstawową prawdą jego religii. Pierwsze przykazanie brzmiało: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. Nie uczynisz sobie obrazu rytego ani żadnej podobizny tego, co jest na niebie w górze i co na ziemi nisko, ani z tych rzeczy, które są w wodach pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał ani służył…” (Wj 20,3-5).
Wszystkim Żydom wydarzenie pod górą Synaj: gniew Mojżesza na widok złotego cielca, dostatecznie głęboko tkwiło w świadomości, by ostrzegać przed podobnym grzechem. A cóż dopiero mówić o okazywaniu uwielbienia jakiemuś człowiekowi, który by sobie uzurpował prawo do ubóstwiania. Powtarzamy: drogę do ujrzenia w Jezusie Syna Bożego potrafili uczniowie odbyć tylko dzięki stopniowemu odsłanianiu im przez Jezusa tej nowej rzeczywistości.
Co dla nas z kolei jest ważne, to rola, jaką Jezus miał do spełnienia wśród ludzi. Innymi słowy: Jezus nie przyszedł do ludzi, „żeby przyjść”, ale żył wśród ludzi, by im pokazać, jak należy żyć.
Jezus ukazywał praktycznie, o co Mu chodzi, gdy nauczał: „Coście uczynili jednemu z braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Był otwarty na wszystko, na co natrafiał, a przede wszystkim na każdego człowieka, którego spotykał. Był do dyspozycji każdego, kto do Niego przychodził. Dawał swoim życiem przykład postępowania bezinteresownego, czynem nauczał, co znaczy największe przykazanie miłości, do którego wciąż nawracał. Mówił: „Uczcie się ode Mnie” (Mt 11,29). „…Jam jest droga i prawda, i żywot. Nikt nie przychodzi do Ojca, jeno przeze Mnie” (J 14,6), „…Jam jest światłość świata, kto idzie za Mną, nie chodzi w ciemnościach, ale będzie miał światłość żywota” (J 8,12).
Tak również rozumieli Go Jego uczniowie: „Odpowiedział mu tedy Szymon Piotr: Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego” (J 6,69).
To wszystko było nie do przyjęcia dla kapłanów i faryzeuszy. Oni nie rozumieli i nie chcieli przyjąć tego novum, którym był Jezus – Słowo Ojca. Owszem, byli prorocy, ale oni byli tylko posłańcami od Boga, przemawiali w Jego imieniu. Nigdy by sobie nie pozwolili na takie sformułowania, jakie Jezus wypowiadał o sobie i o roli, którą pełni wobec ludzi. Nigdy by nie powiedzieli: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10,30), „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9).
Kapłani odrzucili Jezusa – Słowo Boże w imię tego, co im przekazywała ich tradycja – w imię objawienia, jakie otrzymali wielcy mężowie Izraela, tacy jak Abraham, Mojżesz i Prorocy – w imię tego, że jest jeden Bóg i nie ma innego. Ale tu byli właśnie z tradycją w niezgodzie. W Piśmie Świętym, na którym się opierali, znajdują się teksty zapowiadające przyjście Syna Bożego. Powoływał się na nie Jezus: „I podano Mu księgę Izajasza proroka. A gdy rozwinął księgę, natrafił na miejsce, gdzie było napisane: «Duch Pański nade mną, dlatego mnie namaścił, abym głosił Ewangelię ubogim. Posłał mię, abym uzdrowił skruszonych w sercu, abym głosił więźniom uwolnienie i ślepym przejrzenie, abym uciśnionych wypuścił na wolność i głosił Rok Pański łaskawy i dzień odpłaty» (Iz 61,1-2). A gdy zwinął księgę, oddał ją słudze i usiadł. A oczy wszystkich w synagodze były weń utkwione. Począł tedy mówić do nich: Dzisiaj wypełniło się to Pismo w uszach waszych” (Łk 4,17-21).
A kiedy indziej: „A gdy się zebrali faryzeusze, zapytał ich Jezus mówiąc: Co sądzicie o Chrystusie? Czyim jest synem? Mówią mu: Dawida. Rzekł im: Jakoż tedy Dawid w duchu zowie go Panem, mówiąc: «Rzekł Pan Panu memu: siądź po prawicy mojej, aż położę nieprzyjaciół twoich podnóżkiem nóg twoich» (Ps 109,1). Jeżeli więc Dawid nazywa go Panem, jakże jest synem jego? A nikt nie mógł mu odpowiedzieć słowa ani też nie śmiał go od onego dnia więcej pytać” (Mt 22,41-46).
Trzeba przyznać, że te teksty Pisma Świętego Starego Testamentu nie były tak jednoznaczne dla tamtych ludzi, jak teraz są dla nas. Kapłanów nie było na to stać, by je odnieść do osoby Jezusa. Ile było u nich prawdziwego zgorszenia, a ile złej woli, lenistwa, przyzwyczajenia do otrzymanych schematów, niechęci do tego, co przekraczało ich wygodnictwo duchowe – trudno nam ocenić. Fakt jest niewątpliwy: Jezus został skazany na śmierć przede wszystkim za bluźnierstwo.
Na koniec: dlaczego to zagadnienie rozważamy? Dlatego że nam, chrześcijanom, grożą podobne niebezpieczeństwa. Zresztą nie tylko nam. Gdy przeglądamy historie religii świata, stwierdzamy, że pojawiało się to samo wykrzywienie w każdej z nich: sakralizacja – podział świata na sakralny i świecki, z niedocenianiem tego drugiego – i ekskluzywność: zamykanie się w getcie – rezerwowanie nieba wyłącznie dla siebie. Nam też to grozi. Jeżeli mówiłem o świątyni żydowskiej i o Świętym Świętych, i o szczególnej obecności Boga w tym miejscu, to nie jakobym ten fakt chciał kwestionować. Tylko – ten fakt do tego stopnia przysłonił Żydom wszystko, że zapomnieli o miłości. My, którzy mamy nasze świętości, świątynie, naszą liturgię – przede wszystkim z najważniejszą Mszą świętą i uczestnictwem przez nią w Męce Jezusa – musimy też uważać, żeby posiadanie tych świętości nie zdewaluowało obowiązku miłości na co dzień.
Zostanie tylko miłość. Gdyby nawet jakiś człowiek nic nie wiedział o Panu Jezusie i Jego Kościele – jeśli chce dobra i jeżeli żyje zgodnie ze swoim sumieniem, będzie zbawiony.
Jezus – Słowo Boże jest dla nas wzorem postępowania. Żył wśród nas, aby nam dać przykład życia w miłości. Inaczej mówiąc: być chrześcijaninem to znaczy uznać Jezusa za swojego Mistrza, wpatrywać się w Niego, łączyć się z Nim poprzez Pismo Święte, modlitwę, kontemplację, nabożeństwa, przede wszystkim poprzez uczestniczenie we Mszy świętej. Nie można Go przysłaniać żadnym świętym, nawet największym. Z drugiej strony nie można Go odsuwać, ograniczając się jedynie do wiary w Boga Stworzyciela, nawet pojętego w jak najbardziej duchowy sposób, bo wtedy też nie jesteśmy chrześcijanami.
Nie mówię tego wszystkiego bez podstaw. Na przestrzeni dwu tysięcy lat trwania Kościoła były okresy, kiedy ten błąd poważnie zagrażał poszczególnym społecznościom chrześcijan czy nawet całemu Kościołowi.