„Znowu idą”. Drgnęła. A ci już się tłoczyli w
drzwiach sionki rozgadaną gromadą.
Tężała wewnętrznie, gdy po
złośliwych pozdrowieniach dla
„matki wielkiego nauczyciela z Nazaretu”
poczynali wypytywać o Jego
życie. Co robił? A najważniejsze, co
mówił? Była przerażona
nienawiścią tych ludzi.
Wiedziała, że trzeba jak najmniej
mówić, a najlepiej milczeć.
Oglądali bezlitosnymi oczami
miejsce Jego pracy,
przyglądali się Jego rzeczom,
dzielili się dwuznacznymi uwagami. I
przytaczali zdania z Jego nauk. I
pienili się złością. I
wygrażali pięściami przed Jej twarzą. Że Go tak
wychowała. Że taką jest
matką. A wreszcie namawiali, by
wpłynęła na Niego, bo On nie
zdaje sobie sprawy, co Mu
grozi. Że szkoda Go, bo ma
talent. Że trzymają Go w swych
rękach. Ale z litości dla
Niej nie chcą Go zniszczyć.