Biblioteka



s. 8.



 


 


     Aż przyjechał Spytko z Melsztyna, magnat polski, zaniepokojony tym, co się dzieje. Przyjechał nie jako poseł, ale z dobrej woli, jako przyjaciel rodu Andegawenów, i powiedział przy uczcie wydanej na jego cześć:
     – Sytuacja jest nad wyraz poważna i szlachta jest już naprawdę zniechęcona pertraktacjami z Budą i jeszcze chwila, a Polska zostanie utracona dla Jadwigi. Nie brak Piastów naturalnych, którzy chcą sięgnąć po koronę polską. Piastowie mazowieccy chcą mieć za króla Ziemowita IV, którego – jak wiecie – obwołano królem w 1383 roku na zjeździe w Sieradzu. Ale przecież wy też jesteście – tak Maria jak Jadwiga – z Piastów, bo prawnuczką Władysława Łokietka, jak również i przez tu obecną waszą matkę, która jest córką bana Bośni, Stefana Kontromanica i Piastówny z linii kujawskiej. Ziemowit planował nawet porwać księżniczkę Jadwigę, gdy będzie wjeżdżać do Polski, i siłą zaprowadzić ją do ołtarza, ale się wszystko wydało.
     – Mnie porwać? – zdziwiła się.
     – Bo to człowiek bardzo porywczy – zażartował Spytko.
     I dopiero jego wizyta przesądziła o sprawie.
     Wyjazd Jadwigi został ustalony na sierpień 1384, ale tak, żeby w Krakowie być przed końcem miesiąca. I nagle znowu stała się ważna. Znowu oczy wszystkich skierowały się na nią. Jakby wszyscy po raz pierwszy uświadomili sobie, że Polska stanowi potęgę – że jest krajem, który wciąż nie wykorzystuje swoich możliwości, ale wystarczy tylko dobre pokierowanie, a stanie się jednym z głównych mocarstw współczesnej Europy. I nagle zaczęło się pojawiać coś zupełnie nowego, co ją zgorszyło: twierdzenie, że w tej nowej roli Jadwigi Wilhelm Habsburg nie jest stosowną partią. Owszem, wtedy gdy Kasia żyła albo nawet gdy Maria była królową Węgier i Polski, to tak, ale obecnie to małżeństwo nic nie wnosi w tę wielką politykę, w orbicie której znajduje się Polska. I wtedy po raz pierwszy usłyszała nazwisko wielkiego księcia litewskiego, Jagiełły, jako swojego ewentualnego męża. Zresztą naprawdę to nie zwróciła na to zbytniej uwagi. Była zbyt przejęta tym, że ma się przenieść do Polski. Dotąd wciąż nie traktowała tej ewentualności poważnie. Teraz, gdy stała się faktem, przeraziła ją. Kraków to nie Wiedeń. Nawet nie Praga. To inny świat, za górami i zamieszka w nim sama. Pani matka zostaje w Budzie. Nie próbowała się nawet buntować. Z góry wiedziała, że jest to skazane na niepowodzenie.
     – I nigdy już tu nie powrócę?
     – Czemu nie. Może przyjedziesz kiedyś do nas w odwiedziny.
     Ale przecież nie o to pytała.
     – Jak ja tam wytrzymam.
     – Weźmiesz wszystko, co do ciebie należy. Otrzymasz bogatą wyprawę. Czego ci więcej potrzeba?
     – Czego więcej? Was wszystkich i tego zamku, gdzie się urodziłam i mieszkałam, i tego ogrodu, gdzie się bawiłam.
     Płakała i pakowała się. Coraz częściej łapała się na tym, że powtarza sobie: „Ostatni raz”. Żegnała się ze swoim domem, który już się nauczyła cenić dzięki pobytowi w Wiedniu. Uciekała do kaplicy zamkowej, gdy się zmęczyła krzątaniną pakowania. „A więc tak wygląda mój krzyż. Chcesz, abym go niosła, to będę niosła. Tylko Ty mnie nie opuść”. Liczyła na Wilhelma w Krakowie. To było dla niej oparcie i pociecha, że nie będzie tam taka sama.