s. 3.
– Adam, słuchaj…
Słuchał.
– Ja wiem, że nie potrafię cię przekonać, boś się uparł. Ale przecież jesteś człowiekiem rozumnym i do rozumu twojego się odwołuję. Myśmy naszą wojnę skończyli. Już dosyć, już wystarczy. Prawie pół roku w boju. Niechby wszyscy Polacy w naszym wieku tak ojczyźnie swojej służyli jak my, to by nie było żadnego nieprzyjaciela w naszych granicach. Przyznaję Mierosławskiemu w tym, co głosił, rację, choć on sam w powstaniu się nie popisał. Bóg z nim. Ja pamiętam dobrze, cośmy przeszli. Przypomnij sobie i ty. Pociągnęliśmy pod Leonem Frankowskim na Kurów, gdzie rozbiliśmy oddział rosyjski. Potem Kazimierz. Stamtąd nas wykurzył podpułkownik Miednikow. Szliśmy przez Kamień, Solec, Lipsko, Tarłów, Ożarów, Zawichost aż do Słupczy. Tu Leon zdecydował się przyjąć bitwę.
– I źle zrobił. Rozwalili nas, a jego, 16 kwietnia, powiesili.
– Myśmy poszli dalej, przez Koprzywnicę do Nowej Słupi.
– Dotąd nie mogę pojąć, jak potrafiliśmy się wymknąć z tego kotła.
– Ja też nie. W Nowej Słupi pod Świętym Krzyżem dołączyliśmy do Langiewicza pod rozkazy kapitana Rochebruna, Francuza.
– Nie podobał mi się Langiewicz. Zbyt pewny siebie.
– Wszystko jedno. Poszliśmy przez Bieliny, Łagów, Raków, Staszów, Korzenno.
– Człowieku. Jak ty to potrafiłeś spamiętać.
– Nieważne. Potem była Pierzchnica, Morawica, Sobków, Małogoszcz, Bolmin, Kosów, Nagłowice, Tarnawa, Pieskowa Skała, Ojców, Goszcza.
– Zostaw, bo zaczynasz mnie denerwować. Wymieniasz te miejscowości jak katarynka, jakbyś nie pamiętał, ile działo się za każdą z tych nazw. Ile ludzkich tragedii, ile ludzkich istnień. Choćby taka Tarnawa, gdzie za to, że nas przyjęto gościnnie we dworze, spalono wszelakie zabudowania, a domowników zamknięto w stodole i żywcem spalono. Choćby dwór w Glanowie, gdzie dziedzic z naszymi chłopcami bronił się jak w twierdzy.
– Pamiętam, stary, wszystko pamiętam. Moje wspomnienia kryją się właśnie pod tymi nazwami. A więc dalej była Sosnówka, Nasiechowice, Marchocice, Antolka, Tuchołów, Książ Mały, Chroberz. Aż wreszcie Grochowiska 17 marca. Bitwa ani wygrana, ani przegrana ale wyniszczająca. I przekroczenie granicy austriackiej.
– A my internowani w Ujściu Jezuickim.
– I dlatego ja mówię „dość”. Teraz niech się dołożą inni, przynajmniej tyle ile my.
– Wiem, wiem to już nie od dziś. Już się przekonałem, co na ten temat myślisz, w Krakowie, kiedyś pod krynoliną jakiejś hrabiny o mało a uciekłbyś z Ujeżdżalni, w której nas Austriacy zamknęli. A drugi raz się przekonałem pod Ołomuńcem, gdzie nas huzarzy węgierscy spili do nieprzytomności, ale przedtem o małoś do nich nie przystał, tak ci się spodobały czerwone portki, złotem szamerowane attyle i kity u czak.
– Tak, pamiętam, to było 23 kwietnia. Ale to potwierdza moje obecne stanowisko, które brzmi „dość” – zacznijmy żyć jak normalni ludzie. Przecież, u Boga Ojca, my jeszcze jesteśmy osiemnastoletni studenci, a ja czuję się, jakbym miał osiemdziesiątkę. Niech inni teraz powalczą.
– Nie pamiętasz chyba, co Pan Jezus powiedział o talentach.
– Pamiętać pamiętam, ale co ma jedno z drugim wspólnego.
– To ma wspólnego, że ty zrozumiałeś, co to znaczy Polska i potrzeba wojenna, a inni nie. Otóż siedzimy tutaj w tej starej cegielni na Tabulowym Vrchu już dwa miesiące i chyba odpoczęliśmy dostatecznie, najedliśmy się, nagrzaliśmy się i najwyższy czas, żeby wrócić do swoich.
– Do kogo, do jakich swoich. Nasz wielki dyktator Langiewicz zrezygnował z dalszej walki.
– Nie, nie mów mi nazwisk. Jeżeli mówię „do swoich”, to znaczy do takich samych, którzy jak my czują. A więc uważaj. Jutro świętego Jana Chrzciciela. Dzisiaj jest wigilia świętego Jana i wszyscy będą wkrótce dokładnie spici, co zresztą można gołymi uszami usłyszeć, wobec tego zabieraj się do roboty. Mamy, dziękować Bogu, w pogotowiu obluzowanych parę cegieł. Od strony korytarza, niestety.
Zabrali się po cichu do roboty, żeby po pierwsze, nie pobudzić kolegów, a po drugie – strażników, co zresztą byłoby trudniejsze.
Majstrowali już przy murze. Nie szło to tak prędko, jakby być powinno, ale przecież.
– Ale dokąd ty chcesz iść. Złapią cię przy najbliższej okazji. Nie ujdziesz ani jednego kilometra.
– Trzymaj się cegły, bo spadniesz. Nie mów tyle, bo to szkodzi na gardło. Co się martwisz. Widzisz, że ja się nie martwię, choć tyle samo wiem, co ty.
Korytarz niósł coraz to nowe krzyki i pijackie piosenki, w miarę upływu godzin coraz bardziej gasnące i rozlazłe. Już zaczynało szarzeć, gdy wreszcie byli gotowi. Teraz przecisnęli się przez nie za obszerny otwór i znaleźli się na korytarzu, umorusani jak murarze wapnem, cegłą, brudem. Na palcach, pod ścianą, do wartowni. Wszyscy strażnicy, jak jeden, leżeli pokotem.
– Pożyczymy sobie każdy po jednym płaszczu i czapce.
Zdjęli z gwoździa bez przeszkód.
– Pasuje, pasuje. Pas. Bez broni. Możemy iść. Posterunek powinien drzemać. Ale my na wszelki wypadek jesteśmy pijani i idziemy do domu lekko się zataczając, albo nawet nie lekko, ale lekko śpiewając, żeby tylko nie za głośno, bo nie wolno budzić ze snu spracowanych żołnierzy na warcie. Picie to jest też praca.
Szli więc trzymając się pod ręce, zataczając się to w lewo, to w prawo, tuż przed budką wartownika, to przystając, to ruszając dalej.
Wartownik spał snem sprawiedliwego. Byle dalej.
– Dobrze, a teraz co dalej. Przecież każdy głupi nas rozpozna, że my uciekinierzy. Chcesz tak iść aż do samej granicy?
Nagle rozdzwoniły się dzwony.
– Słyszysz? Dzwony na Anioł Pański.
– No i co z tego.
– To z tego, że trzeba iść do kościoła, pomodlić się, spotkać księdza i spróbować mu wytłumaczyć. Jest parę możliwości: Albo uwierzy, albo nie uwierzy. Gdy nie uwierzy, wyrzuci nas za drzwi jako prowokatorów. Gdy uwierzy, albo się nie przestraszy, albo się przestraszy.
– I znowu nas wyrzuci.
– Właśnie. Ale istnieje małe prawdopodobieństwo, że się nie przestraszy i nam pomoże.
– Prawdopodobieństwo jest faktycznie małe, bo niby dlaczego ma się narażać.
– Dlaczego? Nie wiem. Może lubi Polaków. Może z miłosierdzia chrześcijańskiego nad takimi sierotami jak my.
Zastali kościelnego przy otwieraniu bramy kościelnej i przeszli dalej, udając, że ich to nie interesuje. Dopiero za chwilę wrócili, gdy kościół był otwarty. Usiedli w ławce pod chórem, w możliwie najciemniejszym miejscu i czekali. Poszeptał do swojego towarzysza:
– Pomódl się do Boga, żebyśmy wyszli z tej opresji.
– A ty się sam nie możesz pomodlić?
– Ja też to robię, ale ty masz większe szanse, bo Bóg lituje się szczególnie nad upośledzonymi i niedorozwiniętymi.
Wyszła Msza święta o 6 godzinie. Przyglądał się z zainteresowaniem księdzu odprawiającemu. Odważy się czy nie. Próbował prosić Boga, żeby się odważył. Po Mszy świętej jeszcze chwilę odczekali, dopiero wtedy poszli na plebanię.
– Chodź i staraj się być miłym człowiekiem.
Gospodyni stawiała opór, tłumacząc po swojemu, że ksiądz jest zajęty. Ale mimo to wtargnęli do wnętrza. Ksiądz proboszcz siadał do śniadania. Był zupełnie zaskoczony, gdy ich zobaczył: dwóch austriackich obcych żołnierzy. Wytłumaczyli. Trochę po polsku, trochę na migi. Zrozumiał. Uwierzył. Kazał usiąść. Przywołał gospodynię, polecił przynieść nakrycie. Zaprosił do jedzenia. Zostawił ich samych, wyszedł.
– Ciekaw jestem, po co wyszedł. Żeby przyprowadzić żandarmów?
– Na ile zrozumiałem, poszedł poszukać cywilnych ubrań.
– Tyle to też zrozumiałem. Nie wiem tylko, co to oznacza.
Za chwilę był z powrotem. Na ramieniu niósł naręcze rozmaitych łachów.
– Spróbujcie przymierzać, co wam będzie pasowało.
Przebierali się, śmiejąc się do rozpuku.
– No widzisz, wreszcie masz na sobie coś, co powinieneś nosić całe życie. Jesteś pięknym kmiotkiem, tylko poproszę, żeby ci grabie ksiądz proboszcz dał w podarunku i możesz przewędrować w ten sposób całą Europę. Nie musisz nic mówić. Udawaj niemowę.
– A ty się w swoim ubraniu nadajesz akurat pod kościół. Nie musisz nawet ręki wyciągać. Każdy cię wesprze, bo ulituje się nad twoją głupią gębą.
Ksiądz obdarzył ich jeszcze jedzeniem na drogę i pieniędzmi, wskazał miejscowości, na które powinni iść, i te, których powinni unikać, pobłogosławił i obiecał za nich cały Brewiarz tego dnia ofiarować. Jeszcze na odchodnym zatrzymał się przy księdzu z pytaniem:
– Proszę mi darować, ale chciałem spytać, dlaczego ksiądz proboszcz tyle dla nas, w końcu obcych ludzi, zrobił? Oczywiście, z pewnością usłyszę odpowiedź: Bo Pan Jezus nakazał pomagać, zwłaszcza temu, kto jest w szczególnie trudnej sytuacji. Ale czy jest jakiś powód specjalny, że nas ksiądz tak bogato obdarował?
– Bo podziwiam was, Polaków, że tak walczycie o swoją i cudzą wolność. Podczas gdy my, Czesi i Słowacy, dawno już z tego zrezygnowaliśmy i siedzimy już tyle wieków pod cesarskim butem. Żal mi zawsze, że wasi królowie nie złączyli się unią z nami tak jak to zrobili z Litwą, Białorusią i Ukrainą. Wtedy na pewno inaczej wyglądałaby ta część Europy.