2.
CZY MOŻNA ŚLUBOWAĆ NA ZAWSZE ?
2.
CZY MOŻNA ŚLUBOWAĆ NA ZAWSZE ?
Gdybyś ty była szklannym jeziorem,
patrzałbym w toń twą przez całe życie;
gdybyś ty była zielonym borem,
słuchałbym szumu twego w zachwycie;
gdybyś ty była pustka bezludna,
dla ciebie świata zrzekłbym się śmiele;
gdybyś tu była śmiercią – o cudna! –
szedłbym do ciebie jak na wesele.
K. Przerwa-Tetmajer: Gdybyś ty była…
– Ślubuję miłość twojemu urokowi, wdziękowi dziewczęcemu. Twojej delikatności, wrażliwości, która mnie wciąż urzeka. Ślubuję miłość twoim oczom, pełnym dobroci. Twoim jaskółkom brwi, które potrafią się tak dziwić. Twojemu zarysowi policzka, który wyraźnieje, kiedy mówisz stanowczo. Kształtowi twojego nosa – naiwnego, a przecież inteligentnego. Twoim włosom – wtedy gdy wiatr je rozwiewa jak i wtedy, gdy jesteś przyczesana na gładko, co podkreśla twoją inteligentną twarz. Ślubuję miłość twojej postaci. A dokładnie – kocham twoją sylwetkę gdy stoisz, gdy idziesz, gdy jesteś pochylona nad książką. Myślę. że podobnie pochylisz się nad naszym dzieckiem, Ślubuję miłość sposobowi twojego trzymania głowy. Twojemu stawianiu kroków – odważnym, a przecież dziecinnym. Kocham barwę twego głosu. Przecież nikt na świecie nie potrafi się tak śmiać, tak być rozradowanym. Tak trzymać filiżankę przy piciu herbaty.
– Ale ja się zestarzeję. I już nie będę miała takich włosów – posiwieją. Takiej twarzy – pomarszczy się. Ale dobrze, że mi o tym mówisz. To i ja ci powiem: Kocham twoją mądrość. Twoje pomysły. Twoje odkrycia. Twoje rozumienie świata. Twój sposób patrzenia na ludzi. Twoją wyrozumiałość. Stanowczość, a przecież dobroć. Kategoryczność, a przecież delikatność. Prostolinijność, a przecież tolerancję. Uczciwość, a równocześnie gotowość do wybaczania ludzkich słabości. Kocham twoją zaradność, praktyczność, umiejętność przewidywania, myślenia do przodu, zapobiegliwość. A przy tym to, że nie jesteś skąpy, chciwy, pazerny. Kocham twoją odwagę, determinację, brawurę. A równocześnie to, że nie ma w tobie nic z ryzyka dla ryzyka, z popisywania się, z chęci zaimponowania. Kocham twoje oczy – spokojne, ufne, wymagające, a przecież cierpliwe. Kocham twoją spontaniczność, porywczość, a równocześnie umiejętność panowania nad sobą. Kocham twój uścisk dłoni, twoje silne ramię, o które mogę się wesprzeć, na którym mogę polegać.
– Ale przyjdzie czas, że osłabną moje siły, że zadrgają mi ręce, załamie się mój głos, nieporadnie wyciągnę ramiona w twoją stronę, prosząc o pomoc. Może wyłysieję,
– Mów. Mów. Nie boję się tego. To będę kochała twoją słabość, twoją nieporadność, twoją łysinę. Bo przecież to wciąż będziesz ty sam. Ten sam, którego ja teraz kocham, przy którym się ja również zestarzeję. Ten sam, za którym wciąż tęsknię, bez którego dzień jest stracony. Bo cię potrzebuję jak głodny chleba, jak spragniony wody. To prędzej ja będę gderliwa stara baba, narzekająca bez końca na ludzi, na cały świat, wyliczająca wszystko dobro, co ci uczyniłam, wypominająca wszystko zło, co ty mnie uczyniłeś. To ja mogę stać się okropną wiedźmą, która myśli, jak tobie dokuczyć.
– Nie wierzę, żebyś mogła być starą, gderającą babą. Nigdy nie będziesz dla mnie wiedźmą.
– Może rozchoruję się albo będę miała sklerozę, albo nawet popadnę w psychiczną chorobę.
– To cię będę na rękach nosił, opiekował się jak małym dzieckiem. Będę cię prowadził pod rękę, żebyś nie upadła. Bo ty jesteś moją własnością, cząstką mojej osoby. A jeżeli ty mnie ostrzegasz przed swoją starością, to i ja ci nie pozostanę dłużnym. Ostrzegam, że mogę stać się okropnym staruchem, który będzie cię zadręczał narzekaniem, że się postarzałaś, że zbrzydłaś, że stałaś się powolna, że grzebiesz się bez końca. że wszystkiego zapominasz.
– Nie, nieprawda. Nigdy nie będziesz okropnym staruchem. Rozraduję cię moim uśmiechem. Zacałuję twoją pomarszczoną twarz. Wyciągnę cię z domu na słońce czy deszcz, na mróz czy upał. Pójdziemy, trzymając się pod rękę, do parku, żeby napatrzeć się chmurom, drzewom, posłuchać śpiewu ptaków, żeby zobaczyć, jak dzieci się bawią w klasy, żeby wzmocnić nasze chybotliwe kroki. Pójdziemy tak jak szliśmy razem złączeni. Przecież stanowimy jedno. Jak mogłabym się wyrzec siebie samej. Przecież ślubowałam tobie przed Bogiem. Pamiętam ten dzień, tę chwilę. Noszę w sobie ten obraz. Te słowa dźwięczą w moich uszach. Słowa przysięgi mam na swoich wargach.
– I ja wtedy nie kłamałem. Mówiłem szczerą prawdę. To, w co wierzyłem i w co wierzę. Czego nigdy nie żałowałem i nie będę żałował.