MATKA PRACUJĄCA
– Gdy idę do pracy, to mój najmłodszy synek, który nie chce tego, ostentacyjnie bierze kocyk, odwraca się na pięcie i odchodzi do pokoju sypialnego.
Mam troje dzieci. Jestem nauczycielką. Jeżeli bym chciała przerwać moją pracę na każde dziecko, a dzieci mam w odstępie dwóch lat, to bym musiała stracić sześć lat pod rząd. I już nie mam po co wracać do pracy. Wzięłam pół etatu. Mąż również pracuje, choć nie w szkolnictwie, i tak się wymieniamy, żeby jak najdłużej być z dziećmi w domu. Ale ja muszę przygotowywać się do lekcji, poprawiać sprawdziany, muszę czytać. Tego wymaga mój zawód. Muszę być nauczycielem pełnowartościowym. Muszę być na bieżąco w tym, co się dzieje w nauce współczesnej. Muszę czytać. I mówię dzieciom: „Mama teraz musi czytać”. To nie bardzo pomaga.
Trwa ustawiczna walka o mnie. O mój czas. A czas, który poświęcam mojej pracy zawodowej, chce zagarnąć ta trójka dzieci dla siebie. Pod wszystkimi pozorami. Nawet pod pozorami choroby. Udają, że chorują, żebym się nimi zajęła. Walka jest i o ojca, to jest osobna sprawa, ale ona jest analogiczna do walki ze mną, żebym była z dzieckiem, żebym je na rękach nosiła. A jak postawię na ziemi, to płacz, to wrzask, to nawet rzucanie się na ziemię. Ustąpić czy nie ustąpić?
Tak było zawsze. Walka o mnie. Wyrywanie sobie mnie dla siebie. Każde dziecko kolejne chciało mnie wyłącznie dla siebie. Każde starsze dziecko było zazdrosne o to, że młodsze przyszło na świat, że więcej miłości okazuję, poświęcam czasu temu nowo narodzonemu. A teraz to dziecko, które było do niedawna ukochanym dzieckiem, które było na rękach noszone, patrzy ze zgorszeniem, że na rękach noszone jest to najmłodsze.
Poświęcam każdemu z nich jak najwięcej czasu. Ile tylko mogę. Pieszczę, całuję, głaskam, przytulam. I one to wiedzą. Ale chcą jeszcze więcej. Chcą wszystko! Ja wszystkiego dać nie mogę. Bo zgłupieję. Już nie tylko jako nauczyciel, ale jako człowiek. Gdybym chciała wszystek czas poświęcić dzieciom, to muszę zerwać z książką, z szkołą – właściwie z wszystkim, z wyjściem poza mieszkanie do sąsiadów na imieniny. I trzeba sobie powiedzieć: nie dajmy się zwariować, nie dajmy się przez dziecko gwałcić.
* * *
Aby nie dać się zwariować, spróbujmy uporządkować teren według jakiejś hierarchii wartości.
A więc po pierwsze: przez pierwszych kilkanaście miesięcy dziecko potrzebuje obecności matki i to 24 godziny na dobę. Najlepiej, gdyby w tym czasie matka karmiła je piersią.
Po drugie: nie trzeba się obawiać, że przy dziecku się zgłupieje. Rozwój dziecka jest czymś fascynującym, a równocześnie nasuwa ogromnie zróżnicowane problemy i pytania, na które trzeba wciąż szukać odpowiedzi.
Po trzecie: dziecko w tym wieku dużo śpi i wtedy jest dla matki możliwość innych zajęć, choćby czytania.
Po czwarte: praca zawodowa po tym pierwszym okresie jest możliwa, najlepiej na pół etatu. A wtedy należy zgrabnie zorganizować zastępstwa, choćby dziadków czy cioć, czy rodziców chrzestnych, które mogą wprowadzić urozmaicenie w życie dziecka.
Po piąte, gdy jest więcej dzieci, należy rozbudować pomoc starszych dzieci w wychowywaniu swojego młodszego rodzeństwa. Okaże się, że dzieci najchętniej bawią się ze sobą, a nawet wolą taką zabawę niż z rodzicami.
A na koniec, trzeba być bardzo uważnym przy rozdawaniu serdeczności, żeby żadne dziecko nie poczuło się pokrzywdzone.