CHRZEST DZIECKA CZY RODZICÓW ?
Tak ktoś mnie zagadnął:
– Z tego, co ksiądz mówi, wynika, że sakrament chrztu jest przeznaczony dla rodziców, nie dla dziecka. A więc nie powinien się nazywać sakramentem chrztu dziecka, tylko sakramentem chrztu rodziców dziecka. Albo jakoś tak.
Spróbujmy więc zacząć od końca. Jak można inaczej traktować liturgię tego sakramentu. Przecież na początku są Czytania: Stary Testament, Nowy Testament, Ewangelia, kazanie. To nie jest skierowane do dziecka, bo ono tego nie rozumie, tylko właśnie do rodziców i rodziny obecnej na tej liturgii. Podobnie modlitwa powszechna. A już najbardziej charakterystyczna jest partia, która dotyczy wyrzeczenia się zła:
„(…) Starajcie się je wychować w wierze tak, aby zachować w nim to Boże życie od skażenia grzechem i umożliwić jego ustawiczny rozwój. Jeśli (…) kierując się wiarą, jesteście gotowi podjąć się tego zadania, to wspominając swój własny chrzest, wyrzeknijcie się grzechu (…)”.
Potem następuje seria trzech pytań:
„Czy wyrzekacie się grzechu, aby żyć w wolności dzieci Bożych?” „Czy wyrzekacie się wszystkiego, co prowadzi do zła, aby was grzech nie opanował?” „Czy wyrzekacie się szatana, który jest głównym sprawcą grzechu?”
Tu jest wyraźne domaganie się od rodziców jakiejś postawy zdecydowanej. W związku z tym, że oni wychowują dziecko. I to jako conditio sine qua non sakramentu.
W odpowiedzi rodzice oświadczają: „Wyrzekamy się”. My, rodzice, wyrzekamy się. Wszystkiego, co pochodzi od zła.
Powiedzmy to jeszcze inaczej. Sakrament chrztu ma na celu, po pierwsze, uwrażliwić rodziców na ich dziecko.
A po drugie, uświadomić im ich odpowiedzialność za dziecko. Innymi słowy, od chwili, gdy dziecko zaistniało w ich życiu, muszą się z tym faktem liczyć jak najbardziej poważnie, żeby swoim postępowaniem nie zepsuć jego procesu rozwojowego, jego dorastania do pełni człowieczeństwa. Jeszcze inaczej: odtąd ich życie musi być zorientowane na dziecko. Czyli nie wolno podejmować żadnej ważnej decyzji bez postawienia sobie pytania: A jak się to ma do naszego dziecka?
A po trzecie: rodzice odtąd są przekazicielami Boga – miłości. Dziecko, wpatrzone z natury rzeczy w rodziców, ma przez nich widzieć Boga. Ma przez nich wrastać w Niego. Ma się przez nich Go uczyć. Ma Go przez nich spotykać. Ma się przez nich Nim zachwycać. A gorszyć dziecko, uczyć wrastania w grzech, w złość, w nienawiść, w pogardę, w lekceważenie, w brak szacunku, brak poszanowania godności człowieczej – jest działaniem szatańskim.
To tyle odnośnie roli rodziców. A dziecko? Odnośne zdanie brzmi następująco:
„Przyniesione przez was dziecko otrzyma przez sakrament chrztu nowe życie z wody i Ducha Świętego”.
Rodzi się pytanie: Czy może się coś dokonać w życiu ludzkim bez zrozumienia? Bez jego wolnej woli? Bez jego zgody? Czy jest możliwe, żeby zaistniało „nowe życie” w dziecku, które jest tego nieświadome?
Otóż w dziecku jakaś świadomość istnieje. Dziecko to nie bezduszna lalka. To nie bezwolny klocek, który został przyniesiony do kościoła. To jest już jakiś człowiek – na ile rozumie, na ile czuje, na ile intuicyjnie odbiera to, co się dzieje. Trudno wiedzieć, na ile, ale jednak tak jest. W matce, która nosiła je pod swoim sercem, wcześniej czy później dojrzewa świadomość, że chce to dziecko ochrzcić. A jeżeli matka tego chce, to chce tego również i dziecko – na zasadzie jego ścisłego złączenia z życiem matki. Tym głębiej, im głębiej matka była przekonana. Dziecko ma bezgraniczne zaufanie do swej rodzicielki.
Tak więc wykluczyć dziecko z akcji chrzcielnej jest niemożliwe. Również potem, gdy dziecko przychodzi na świat, jest przez nie odbierane i akceptowane wszystko, czego chcą rodzice. Właśnie na zasadzie bezgranicznego zaufania do swoich rodziców.
To znaczy: na jednym oddechu idzie sprawa o dziecko i o rodziców. To jest wspólny sakrament – sakrament dziecka i rodziców, rodziców i dziecka.