MIESIĄCE MIODOWE
Jakże do tego przywyknę,
Jakże z tym się oswoję,
Jak cię ogarnę, przeniknę,
Umiłowanie moje.
Jakie ci zerwę liście,
Jakiem osypię pąkowiem,
Co ci, jedyna, na przyjście
Twoje najdroższe odpowiem.
Jak ci się oddam cały,
Co z siebie całego powierzę,
W mym szczęściu, w mym lęku nieśmiały,
Dawno do ciebie należę.
I tylko przywyknąć nie umiem
I tylko jeszcze się boję,
Jak cię ogarnę, zrozumiem,
Umiłowanie moje.
(Kazimierz Wierzyński)
Pierwszy etap życia małżeńskiego to etap dogadywania się – „docierania się”, żeby posłużyć się zwrotem z dziedziny mechaniki. Bo oczywiście każda ze stron jest inna, wnosi inny świat pojęciowy, wyobrażeniowy, uczuciowy, inne reakcje, inne przeżycia. I dobrze, że tak jest. Bo to stwarza możliwość bogactwa przeżyć i nowych doświadczeń. Początek współżycia seksualnego jeszcze pełen nieśmiałości, ciekawości, pełen znaków zapytania, prób i delikatnych sugestii. Jeszcze niepewności, by nie urazić, by nie być zbyt nachalnym, agresywnym, brutalnym – by nie byś zahamowanym, szczelnym, niereagującym, nieodpowiadającym na wezwanie. Jest to etap rozpoznawania: co ukochanemu człowiekowi może przynieść radość, a co jest dla niego przykre. I tak młodzi małżonkowie stopniowo wchodzą w nowy, tajemniczy świat własnych przeżyć seksualnych, przeżyć o niesłychanej intensywności, ogromnym bogactwie, a równocześnie przeżyć ukochanego człowieka. Świat tajemniczy, wciąż zaskakujący nowymi doznaniami, nigdy niepoznany do końca, o gamie barw, odcieni, natężeń i przejść, o której się im dotąd nigdy nie śniło. Ten świat dzień za dniem gwałtownie rozbudowuje ich człowieczeństwo, splata ich ze sobą więzami coraz głębszego zrozumienia się tak w sferze intelektualnej, jak doznaniowej, uczuciowej. Stają się naprawdę coraz bardziej – jak to formułuje Pismo Święte – „dwoje w jednym ciele”.
W małżeństwo wchodzimy z całym doświadczeniem erotycznym, które nagromadziło się w nas od początku życia. Dopiero w małżeństwie w pełni procentuje to, co się nazywa życiem w czystości czy w skromności. Dopiero teraz procentuje dobre wychowanie seksualne. Młode małżeństwo bez uprzedzeń i bez kompleksów zaczyna współżycie małżeńskie w narastającej radości.
Tak jest w wypadku normalnym. Ale bywa inaczej. Bywa, że dorastanie seksualne przebiegało niewłaściwie i teraz ono rzutuje na to wszystko, co zaczyna się dziać pomiędzy dwojgiem młodych małżonków.
Jestem tego świadomy, że sprawy seksualne nie są ani jedyne, ani najważniejsze w małżeństwie. Ale po tym zastrzeżeniu mogę zaraz powiedzieć: lecz są bardzo ważne i jeżeli w tej dziedzinie jest źle, a przynajmniej nie układa się dobrze, małżeństwu grozi rozbicie. Oczywiście ten pierwszy okres docierania się służyć ma temu, by wyeliminować wszystkie opory, wykrzywienia i braki, ale niekiedy nie jest to możliwe, ale mogą one być tak głębokie, że nie sposób przez nie przejść.
Powód wypaczeń seksualnych można czasem łatwo odnaleźć w przeszłości człowieka, ale czasem aby go ustalić nie pomoże nawet psychoanaliza. To mógł być zły dom rodzinny, złe środowisko szkolne, złe uświadamianie seksualne otrzymane gdzieś pomiędzy ustępem a śmietnikiem przez kolegę, który musiał się zwierzyć, co mu inny kolega powiedział w sekrecie o tym, co dorośli robią, żeby mieć dzieci. Jakieś zdanie usłyszane na lekcji, które po innych spłynęło jak woda po kaczce, a na nim się zahaczyło. Świadome podniecanie się seksualne – lekturą, pornografią wszelakiego typu, filmami tylko dla dorosłych. Praktykowany onanizm. Tragiczne przeżycia własne, zetknięcie się z psychopatą seksualnym, gwałt albo jakaś brutalność seksualna. A bywa, że można by tego uniknąć, zapobiec, nie dopuścić, ale nikt wcześniej nie uświadomił, nie ostrzegł, nie pokierował, nie doradził – brakło rodziców, rodzeństwa, wychowawców. To wszystko drążyło psychikę, zbierało wokół siebie kolejne zasłyszane zdania, zobaczone obrazy, narastały złe przyzwyczajenia, nałogi – i utworzył się kompleks, uraz. Z tym obciążeniem wchodzi człowiek w małżeństwo. I przeważnie nie ma nikogo, do kogo mógłby się zwrócić ze swoimi problemami.
Bo niestety tak jakoś całe zagadnienie małżeństwa zostało ustawione, że prawie wszyscy wychowawcy z rodzicami i Kościołem włącznie zajmują się narzeczonymi do chwili, gdy oni wypowiedzą sakramentalne słowa przysięgi wierności. Od tego momentu uważają, że ich misja jest skończona i że mogą udać się na zasłużoną – ich zdaniem – ucztę weselną. Tymczasem problemy zaczynają się niekiedy właśnie teraz – ze względu na skrzywienia psychiczne, z którymi ci ludzie weszli w małżeństwo. Tych skrzywień jest wiele. Wymieńmy niektóre, najbardziej charakterystyczne.
Pierwszy wypadek to negacja wszystkiego, co łączy się z fizycznym współżyciem. Uważanie tego za sferę niegodną człowieka, której nie tylko należy się wstydzić, ale która wywołuje w nich obrzydzenie, wstręt, przestrach, ucieczkę. Wszelka próba zbliżenia, dotknięcia powoduje panikę. Sam akt płciowy jest szokiem, prawie że gwałtem. Dobrze, gdy tylko jedno z małżonków jest takie. Dobrze, gdy druga strona pełna miłości i współczucia podejmuje się akcji wychowawczej. Ale gdy nawet mimo takich usiłowań niewiele się zmienia, to sobie można łatwo wyobrazić zakończenie opowiadania – ten partner normalny rezygnuje i odchodzi, mówiąc: Nikt i nic mnie nie zmusi, żebym żył z wariatami.
Drugi typ to wstydliwość. Znowu powodem są zahamowania i kompleksy. Również w tym wypadku wszystkie akty seksualne są uważane za podejrzane. Można je znosić, ale samemu nie należy się w to angażować. Wszelkie uleganie podnieceniom seksualnym, a nawet wyrażanie radości jest upokarzające, niegodne człowieka, tego należy się wstydzić, a więc należy to ukrywać tak przed sobą, jak przed ukochanym człowiekiem.
Trzeci typ to pasywność. Pozycja mumii. Jest ten przypadek podobny do poprzedniego. Wtedy się uważa, że to druga strona powinna być aktywna, a pierwszej przystoi tylko przyjmowanie objawów miłości. Wypływa to trochę z lenistwa, wygodnictwa, trochę z pychy, a najwięcej z fałszywego wyobrażenia o małżeństwie. Położyć się nieruchomo na morskiej fali i niech fala mnie niesie. Czekam na przyjemne doznania.
Czwarty typ to brutalność. Brutalność może występować nie tylko po stronie mężczyzny, ale również po stronie kobiety. Schemat jest prosty. Wyładować jak najprędzej swoją potencję seksualną. Uzyskać jak najszybciej orgazm. Wtedy zaraz można się odwrócić do swojego ukochanego człowieka plecami, nie troszcząc się o niego, i zasnąć, albo zapalić papierosa, albo wyjść do kuchni, aby się napić kawy.
Piąty typ to podejście sportowe. Prawie z podręcznikiem „technik seksualnych”. Główna ambicja – wykonanie programu.
Szósty typ: wyrafinowanie. Źródłem takiej postawy są przeważnie poradniki seksualne kładące najsilniejszy akcent na różnorodność, na „ars amandi”. Stąd chęć, aby wszystko po kolei zrealizować, doświadczając przyjemności w jak najbogatszej skali.
Wszystkie wymienione przykłady – oprócz pierwszego, którego źródłem jest choroba – zawsze wypływają z postawy egoistycznej, nastawionej na otrzymanie maksimum przyjemności. Partnera traktuje się jako narzędzie do tego, by spełnił oczekiwania, nie troszcząc się zupełnie o to, co on przeżywa. W takim wypadku konieczne jest jakieś wychowywanie się małżonków nawzajem. Przede wszystkim swoim zachowaniem się trzeba nauczyć swojego ukochanego człowieka tej prawdy, że miłość ludzka nie może się ograniczać do przeżyć duchowych, ale musi znajdować swój wyraz w zewnętrznym zachowaniu, w działaniu miłosnym, w czułościach wobec swojego współmałżonka. – Stosunek małżeński musi się budować na zasadzie partnerstwa: ja – ty, a nie: ty dla mnie. To jest wyraz najczulszej miłości, a więc troska, by mojemu partnerowi było dobrze ze mną, by był szczęśliwy. A jeżeli z miłości wypływa kultura życia, tak i tutaj można mówić o kulturze seksualnej. I tę kulturę w pożyciu małżeńskim trzeba sobie wyrabiać zwłaszcza w tym pierwszym etapie współżycia, w czasie miesięcy miodowych, ale i w dalszym życiu – aż do śmierci.