Biblioteka



CZWARTEK PRZED POŁUDNIEM




CZWARTEK PRZED POŁUDNIEM



     Był czwartkowy ranek. Jak zwykle przed nabożeństwem rozmawiał z poszczególnymi ludźmi, którzy przychodzili, aby szukać porady w kłopotach, z którymi nie mogli się sami uporać. Słuchał, od czasu do czasu coś odpowiadał, dorzucał, uzupełniał, ale jak zwykle przede wszystkim słuchał.
     Równocześnie czekał na Magdę. W ciągu prawie bezsennej nocy, którą miał za sobą, prześladowało Go pytanie: Gdzie zorganizować wieczerzę paschalną – pożegnalną dla swoich apostołów? Z całą wyrazistością stanęło przed Nim to, co Salome przekazała Mu w Kafarnaum: „Wtedy zginiesz, gdy wszyscy będą zajęci Paschą”.
Wreszcie zobaczył Magdę. Przeprosił tego, z kim rozmawiał, i podszedł do niej:
     – Czy mogłabyś znaleźć jakąś dużą izbę dla naszej Dwunastki na jeden wieczór?
     – Po co? – spytała Go nagle zaniepokojona.
     – Chciałbym z nimi spożyć wieczerzę.
     – Wieczerzę? – zdziwiła się Magda.
     – Tak, wieczerzę paschalną.
     – A, paschalną! – powiedziała uspokojona. – To miała być niespodzianka dla Ciebie. Ale widzę, że to już nie czas na niespodzianki. Rozmawiałam na ten temat z Łazarzem. On sobie zdaje sprawę z tego, że nie możesz z nami być w ten święty wieczór. I wymyślił izbę dla was w samej Jerozolimie. Mamy rozmaite domy – dodała tytułem wytłumaczenia. – Uznał, że można was umieścić w jednym z nich. W dobrej dzielnicy. Nawet nie tak daleko pałacu Kajfasza. Ale do Paschy jeszcze parę dni czasu – dorzuciła.
     – Nie wiadomo, czy ja będę miał te parę dni. Może okazać się, że będę jej potrzebował już dzisiaj. Wtedy odprawimy sobie wcześniejszą Paschę.
     – Dobrze. Izba już jest przygotowana dla was i mogę was choćby teraz tam zaprowadzić.
     – Tego nie chcę. Niech będzie zakonspirowana do ostatniej chwili.
     – No, ale jak to zrobić? Trzeba by się jakoś umówić, żebyście po prostu tam mogli trafić.
     – Wymyśl coś.
     Odszedł na swoje miejsce i podjął przerwaną rozmowę. Patrzył przymrużonymi oczami na otaczający świat, na ludzi. I wtedy zobaczył córkę Jaira idącą od głównego wejścia, od Portyku Królewskiego. Ubrana była tak samo jak przed paroma dniami, a w ramionach niosła ogromny bukiet czerwonych róż. To nawet nie ją zobaczył w pierwszej chwili, ale te płonące w słońcu czerwienią róże. Już wiedział wszystko. Tak, to już dzisiaj! Jeszcze usiłował się bronić, że się myli. Że ona Go zaskoczy i powie jakąś wiadomość, o której nawet nie marzył, której nie spodziewał się nawet w najśmielszych oczekiwaniach. Wmawiał sobie, że to jest nie tylko możliwe, ale byłoby najsensowniejsze z każdego punktu widzenia, z całej „ekonomii” Bożej, bo przecież dopiero co zaczął głoszenie Ewangelii. Ale ten krwawy bukiet róż potężniał, ogromniał, zdawał się przesłaniać cały świat, już widział poszczególne kwiaty, kołyszące się w takt kroków, już widział twarde, prawie blaszane listki, ciernie na łodygach, aż bukiet znalazł się w Jego ramionach i usłyszał słowa, których nie chciał, a które – był pewien – że zostaną wypowiedziane:
     – Dzisiaj w nocy będziesz wydany, uwięziony i osądzony.
     Tak prędko jak przyszła, tak odeszła, z najsmutniejszym uśmiechem, jaki widział kiedykolwiek w życiu, zostawiając Go zupełnie zdruzgotanego. Dobrze, że nie było nikogo z Jego uczniów czy przyjaciół, że jeszcze chwilę mógł zostać sam na sam z Ojcem, któremu mógł wykrzyczeć swój protest, swoją prośbę.
     Nie wiedział, jak długo tak trwał, z kwiatami w ramionach, obdarzany uśmiechniętymi spojrzeniami swoich ludzi jak i przechodniów. Potem słuchał wynurzeń kolejnego swojego rozmówcy, podawał mu swój punkt widzenia i ocenę sprawy, która Mu była przedstawiana. Gdy wreszcie człowiek odszedł, natychmiast zjawiła się Magda:
     – Widzę, że był znowu posłaniec z wiadomościami – mówiła to na pozór spokojna, ale w jej oczach tliły się ogniki niepewności.
     – Tak – odpowiedział. – Dzisiaj w nocy.
     – Co dzisiaj w nocy? – nie chciała tego rozumieć.
     – Zostanę uwięziony. Chciałbym pożegnać się z chłopcami przy wspólnej wieczerzy.
     – Izba jest przygotowana. Jedzenie zostanie dostarczone po południu – Magda starała się być spokojna. Tylko głos jej lekko drżał.
     – Dziękuję – dostosował się do jej stylu.
     – Po południu wyślij tam kogoś, żeby doglądnął, czy wszystko jest tak, jak być powinno.
     – Dobrze. Chyba najlepiej Piotra.
     – Tak czy owak – mówiła coraz bardziej zdenerwowana – najpierw muszą Cię znaleźć.
     Zamilkł, choć przecież miał odpowiedź: „Od tego jest Judasz”.
     – No, to wobec tego ja biegnę do swojej roboty… Aha, mężczyzna z dzbanem będzie czekał na Piotra za Portykiem Królewskim, powiedzmy od trzeciej godziny. Niech za nim idzie. On go zaprowadzi na miejsce. Tam się ma zwrócić do gospodarza ze słowami: „Nauczyciel pyta, gdzie jest dla Niego izba, w której mógłby spożyć Paschę z uczniami swoimi”. A on wskaże mu na górze salę dużą, usłaną i gotową.
     – Nie wiem, dokąd się schronić po wieczerzy – zastanawiał się głośno.
     – Ano właśnie. Najchętniej bym powiedziała: przyjdźcie do nas, do Betanii, ale nie wolno mi tak mówić. Nasz dom będzie pierwszym, w którym będą Cię szukać.
     Przez chwilę oboje milczeli.
     – Są dwa wyjścia – powiedziała po namyśle. – Albo nowe miejsce, zupełnie nieznane, albo znane: dlatego, że oni sami je wykluczą, uważając, że nie pójdziesz tam. Pomyśl. Ale gdybyś się odłączył od apostołów i ukrył sam, byłoby najprościej.
     – Nie, tego nie zrobię. Mogliby ich z zemsty wytracić, pod pozorem, że się bronili, albo przynajmniej uwięzić. A poza tym, oni by to tak zrozumieli, że ich opuściłem, ratując własną skórę.
     – Zrobisz, jak uważasz. Ja tylko mówię, że gdybyś był sam, miałbyś wielkie szanse ukrycia się. Ale idę do swojej roboty.
     Niespodziewanie zatrzymała się:
     – Może idźcie do naszego ogrodu na Górze Oliwnej. Nie pamiętam nawet, czy już tam byliście kiedyś…
     Magdalena odeszła.
     Następnym rozmówcą był Piotr. Zbliżał się do Niego wielki, uśmiechnięty:
     – Przyszedłem z zapytaniem. Judasz mnie nudzi od wczoraj, gdzie będziemy dzisiaj na wieczerzy. Idziemy do Betanii, czy jesteśmy przez kogoś zaproszeni, czy sami coś przygotujemy?
     – Jak ciekawy, niech przyjdzie.
     – Ja mu też tak powiedziałem, ale się wykręcił, że nie chce Ci przeszkadzać. On ma jakieś pilne sprawy do załatwienia wieczorem i być może, że spóźni się na naszą wieczerzę, dlatego zamęcza mnie, żebym się od Ciebie dowiedział, gdzie się spotkamy, żeby mógł nas znaleźć.
     – Powiedz mu, że to niespodzianka dla was wszystkich. Ale jeżeli ma jakąś rzeczywiście pilną sprawę, to nie musi przychodzić do nas na wieczerzę. Spotka nas, jak zwykle, jutro rano w świątyni.
     – W porządku. Innych spraw nie mam.
     – Dzisiaj spożyjemy wieczerzę paschalną – zatrzymał go. – Tylko tego nikomu na razie nie mów.
     – Dzisiaj ? – zdumiał się.
     – No, zrobimy wyjątek w tym roku.
     Piotr sztywniał:
     – Coś się dzieje?
     – Przynajmniej na to wygląda.
     – Ale aż tak?
     – Tak – zamknął sprawę.
     – Nic się nie da zrobić? – Piotr nie ustępował.
     – Próbuję, choć z wątpliwym skutkiem.
     – Rozumiem, że nie chcesz i nie możesz mi nic więcej powiedzieć. Ale namyśl się, bo może bym się na coś przydał.
     – Powiem, gdy to się okaże konieczne.
     – A gdzie odbędzie się ta wieczerza? – Piotr nie ustępował.
     – Około trzeciej w Portyku Królewskim zobaczysz człowieka z dzbanem wody… Pójdziesz za nim. On cię zaprowadzi na miejsce. Do gospodarza zwrócisz się następująco: „Nauczyciel pyta, gdzie jest dla Niego izba, w której mógłby spożyć Paschę z uczniami swoimi”. Powtórz.
     Piotr powtórzył.
     – Wieczorem tam nas zaprowadzisz. Możesz wziąć Janka ze sobą. We dwójkę pójdzie wam raźniej – gdyby trzeba było coś zrobić. Tylko oczywiście, nie potrzebuję ci tego mówić, że nikomu nie wolno ci o tym opowiadać.
     – Widzę, że sprawa jest poważna.
     – Niestety.
     Po Piotrze znowu zjawiła się Magdalena. Wyraźnie nadrabiała miną.
     – A więc wysłałam posłańca, aby izba była gotowa na dziś wieczór.
     – Co jeszcze?
     – Drugiego posłańca wysłałam do Łazarza, zgodnie z jego prośbą, żeby mu przekazać, co u Ciebie.
     – Na nas już czas. Chodźmy do ludzi.
     Chyba pierwszy raz czuł wyraźną niechęć do przemawiania. „Co ja im powiem? O czym mam mówić?” Zawsze zaczynał od tego, co leżało Mu na sercu. Teraz miał w sobie pomieszanie: rosnący strach przed męką i ufne oddanie się Ojcu.


     Nieoczekiwanie wyrósł przed Nim Judasz. Prawie że go nie poznał. Miał twarz skrzywioną sztucznym uśmiechem.
     – Nauczycielu…
     Zauważył, że kolejny raz tak Go tytułuje. Niby poprawnie, nie można mieć pretensji, ale nie przypominał sobie, żeby w ostatnim okresie zwrócił się do Niego przez „Panie”, jak Go chętnie inni uczniowie nazywali.
     – Nauczycielu – zaczął, siląc się na wesołość, ale dało to fatalny efekt – ja jeszcze w sprawie tej dzisiejszej wieczerzy. Ty podobno przygotowujesz jakąś niespodziankę – Ty czy Twoi znajomi, a ja naprawdę chciałbym wiedzieć, gdzie to będzie. Piotr chyba Ci już wyjaśniał, że mam spotkanie w ważnej sprawie i dojdę do was w ostatniej chwili, tylko muszę znać adres.
     – Jak nie możesz pójść z nami, to nie musisz. Przecież wiesz, że nic nie jest pod przymusem.
     – Ale ja chcę być z wami. Bardzo mi na tym zależy. Dlatego proszę o ten adres.
     – A co to za pilna sprawa, którą masz do załatwienia? Nigdy o takie rzeczy nie pytam, ale dziś…
     Patrzył mu wciąż w twarz. Judasz, choć nie spoglądał Mu w oczy, teraz jeszcze bardziej uciekał przed Jego wzrokiem. Chyba nie spodziewał się tego pytania. Zmieszał się. Ale On postanowił nie ustępować. Trwało milczenie.
     – Nie, nie mogę Ci powiedzieć. Owszem, dowiesz się wkrótce, ale na razie nie mogę – odpowiadał Mu, zacinając się.
     – Ale ja proszę. Dzisiaj wyjątkowo. Sytuacja tego wymaga – tłumaczył mu łagodnie.
     – Nie masz do mnie zaufania? Przecież chyba Cię nigdy nie zawiodłem? Kiedyś się dowiesz – powiedział z arogancją w głosie. – Teraz nie mogę.
     – Ty nie możesz, to i ja nie mogę – odparł spokojnie.
     – Nie zawracaj głowy! wykrzyknął Piotr, który od chwili przysłuchiwał się tej rozmowie. – Słyszałeś, co Jezus powiedział?


     Jeszcze po zakończeniu nabożeństwa otoczył Go wianuszek ludzi, którzy mieli sprawy do Niego.
     W którymś momencie pojawił się Judasz. Gwałtownie przerwał Jego posługę. Był wściekły:
     – Ja na krótko.
     Nie zgodził się na ten pośpiech:
     – Już ci służę, tylko skończę.
     Zdecydował się na takie pociągnięcie, bo liczył na to, że w ten sposób pomoże Judaszowi przyjść do równowagi. Ale nie zdało się to na nic. Gdy odszedł rozmówca, Judasz wpadł na Niego z tym samym impetem, jak za pierwszym razem:
     – Jak mi nie podasz adresu, to pożałujesz Ty i Twoja drużyna.
     Nie odpowiedział. Szedł z nim dalej wzdłuż lasu kolumn. Judasz odczekał chwilę. Ale w końcu nie wytrzymał. Przystanął, szarpnął Go za ramię:
     – Mów natychmiast!
     Zatrzymał się przed nim. Jeszcze czegoś takiego nie przeżył. Popatrzył ze współczuciem w jego oczy ogarnięte szaleństwem:
     – Nie mów tak do mnie. Ani ty nie masz prawa, ani ja na to nie zasługuję.
     Odwrócił się i odszedł w stronę ludzi czekających na Niego, nie patrząc, co zrobi Judasz. Ale ten chyba został, nie poszedł nigdzie.
     Gdy Piotr i Janek pojawili się znowu wśród uczniów, Judasz natychmiast zrobił awanturę. Wyglądało na to, że czekał specjalnie na nich. Śledził tę scenę z pewnej odległości, bo wciąż był zaabsorbowany rozmowami z ludźmi.
     Wybijał się podniesiony głos Judasza:
     – Jak to, co to ma znaczyć! Jakieś tajemnice przede mną? O co ty chodzi? Co ukrywacie?
     Nie wiadomo, do czego by doszło pomiędzy nim a Piotrem, ale uratował sprawę Janek, który zaczął się z nim droczyć:
     – Judaszku, jeszcze tylko chwilę cierpliwości, a zobaczysz, przekonasz się, że nic a nic nie skłamałem. Będzie takie jedzonko, że nie pożałujesz tego, żeś został. Robota nie zając, nie ucieknie. Co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro, a co masz zjeść jutro, zjedz dziś.
     Gdy słuchał słów Jana, pomyślał, że on się czegoś domyśla, bo dlaczego nagle okazuje tyle serdeczności wobec Judasza, którego nie znosił. Ale skąd? Przecież nie od Piotra. Ten też nic nie wiedział. Czyżby tylko intuicja? To dziecinne gadanie Janka przyhamowało Judasza jak wędzidło rozjuszonego rumaka. Był bezradny. Próbował atakować:
     – Dobrze, wszystko dobrze. Tak, cieszę się, szalenie się cieszę. Tylko gdzie? Gdzie to jest? Powiedz gdzie?
     – O, to o adres ci chodzi – Janek udawał zdziwionego. – To czemu od razu nie mówisz, że ci na tym zależy? Powiem ci, oczywiście.
     – No to mów.
     – Albo nie. Spróbuj zgadnąć – Janek rozmyślił się.
     – Janku, nie denerwuj mnie, bo pożałujesz – Judasz zagroził.
     – Dlaczego tak mówisz. Pobawić się ze mną nie chcesz? No mów, gdzie jest ten dom, a ja ci będę mówił: zimno, letnio, ciepło albo gorąco. Dobrze? – robił niewinną minę i igrał z nim jak kot z myszą.
     – Janku, ty mnie nie doprowadzaj do szewskiej pasji.
     – No, zaczynaj.
     – Janek!
     – Nie, to nie – Janek udawał obrażonego.
     – Betania – Judasz palnął.
     – Zimno! – krzyknął Janek.
     – Nie Łazarz?
     – Zimno!
     – Golgota – Judasz wykrztusił.
     – Zimno – Janek z uciechą odpowiedział. – Nawet lodowato.
     – Nie Józef z Arymatei?
     – Lodowato.
     Widział, że apostołowie przysłuchują się tej zgadywance z rosnącą uwagą.
     – Pałac Heroda – Judasz znowu próbował.
     – Zimno.
     – Ale nie lodowato? Jair?
     – Zimno – Janek zacierał ręce z satysfakcji.
     – Pałac Kajfasza.
     – Ciepło.
     – Nikodem! – Judasz wykrzyknął, prawie pewien, że zgadł.
     – Zimno.
     Nie wiadomo, jak długo jeszcze trwałaby ta zabawa, ale właśnie zaszło słońce. Mrok zaczął gwałtownie zapadać nad miastem i świątynią. I Piotr się włączył:
     – Rozdzielamy się na dwie grupy – dyrygował. – Ja idę z grupą Jezusa, a druga połowa z Jankiem. Idziemy różnymi drogami.
     Jak się można było spodziewać, Judasz po sekundzie wahania zdecydował się iść z Piotrem i z Nim, zmuszony do zmiany planów. Rzecz teraz polegała na tym, aby go zatrzymać, żeby nie stało się tak, że Judasz zobaczy, dokąd zmierzają i ucieknie pod byle jakim pozorem. Nie było wyjścia, spytał Judasza:
     – A więc idziesz z nami na wieczerzę?
     – Już Ci mówiłem, najchętniej przyszedłbym pod koniec. Podaj mi tylko adres – Judasz prawie że prosił.
     Bał się, że Piotr wybuchnie, zaczął więc sam tłumaczyć:
     – Nie, to co robimy, to nie zabawa. Chyba się już zorientowałeś, że jestem zagrożony. I ja, i wy. Że tu chodzi o nasze życie. Stąd ta konspiracja.
     – Ale również wobec mnie? – Judasz był oburzony.
     – Wobec wszystkich. Jeśli idziesz, to zostaniesz na kolacji – zastrzegł się.
     – Ale ja wrócę – Judasz gorąco zapewniał.
     – Nie. Możesz najwyżej nie być do końca – ustąpił po chwili wahania.
     – Do połowy.
     – Może być do połowy – przystał.
     „Na tyle długo – myślał – żebyśmy zdołali zakończyć wieczerzę i umknąć, zanim ty przyjdziesz z żołnierzami, aby nas tam zastać”.
     Minęli widoczny z daleka pałac Kajfasza. Nie podchodzili pod niego, ale był dostatecznie rozświecony, hałaśliwy i tętniący życiem, żeby go nie dało się zauważyć. „To już musi być gdzieś blisko – myślał – przynajmniej jeżeli dobrze zrozumiałem tłumaczenie Magdaleny”. Jeszcze nie zdążył tego do końca pomyśleć, gdy nagle cała ich gromada – prowadzona przez Piotra, którego trzymał się Judasz – znalazła się w ogromnej sieni, której drzwi były już zamykane na haki i zasuwy. Judasz może by uczynił zwrot w tył, aby opuścić dom, w którym się tak niespodziewanie znalazł. Ale w tym momencie z okrzykiem rzucił mu się na szyję Janek, który gdzieś w ciemności na niego czatował:
     – Jak się cieszę, jak się cieszę, że przyszedłeś. A już myślałem, że twoje ważne obowiązki odciągną cię od naszego wspólnego święta.
     Judasz, w pierwszej chwili zaskoczony tym atakiem Janka, teraz chciał się wyrwać z jego uścisków:
     – A dajże ty mi spokój! Puść mnie.
     Ale ten go nie puszczał, trzymał się go kurczowo i nie przestawał wykrzykiwać:
     – Bo ty tak ciężko pracujesz, tyle roboty masz, tyle odpowiedzialności, ani chwili wytchnienia, a to wszystko dla naszego dobra, żebyśmy z głodu nie umarli, żebyśmy mieli w nocy dach nad głową! Już w ogóle nie wiem, co by było, gdyby ciebie nie było! Spalibyśmy pod płotem. Umarlibyśmy w więzieniu u faryzeuszów czy u saduceuszów, a może u Heroda albo u Piłata…
     – Czyś ty się wściekł? Odczep się ode mnie. Dokąd ty mnie ciągniesz? – Judasz szalał.
     Wreszcie Judasz przestał się Jankowi wyrywać. Zresztą trudno byłoby mu wrócić, bo po schodach wstępowała w górę cała reszta.