s. 8.
Gdy wrócili i zajęci byli wybieraniem ryb z łodzi, podeszła żona rybaka z zatroskaną twarzą.
– Coś się stało? – spytał niespokojny.
– Złą wiadomość dla was i dla nas ludzie przynieśli.
Patrzył na nią, jakby chciał z twarzy wyczytać, co powie.
– Powiedz.
– Jakoby Szwedzi Kraków mieli zagarnąć.
– Boże jedyny, kiedy?
– Gdzieś w połowie października.
Poczuł, jak mrowie przechodzi mu po plecach. Boże jedyny. Jeszcze tego brakowało. Powstanie kozackie, Rosja, Turcy i na to wszystko Szwedzi. Nie doceniał ich. Zlekceważył. Sądził, że to incydent, z którym Rzeczypospolita łatwo sobie poradzi. Chyba zasugerował się zwycięstwem spod Kircholmu, które choć dawne, bo z 1605 roku, wciąż jaśniało w jego świadomości. Jeszcze gospodarz nie dowierzał tej nowinie. Ale on nie zlekceważył tej wiadomości. Przyzwyczaił się już do tego, co go na początku zupełnie zdumiewało, że tutejsi ludzie, wbrew pozorom, byli zorientowani dobrze w tym, co się na świecie dzieje, wiedzieli dużo i nic z ważnych rzeczy im nigdy nie umknęło, i mieli bardzo wyważone poglądy. Postanowił jak najprędzej udać się do Pińska, żeby się dowiedzieć jakichś szczegółów. Wieczorem, przy kolacji, rybak krótko wrócił do sprawy:
– Tak po prawdzie, to Kraków upadł. Ale na mój rozum, nie upadek Krakowa jest największą hańbą. Bitwę raz się przegrywa, drugi raz się wygrywa. To co i z twierdzami – raz się zdobywa, drugi raz się traci. Doszła gorsza wieść. Ludzie mówią, że Radziwiłłowie zerwali unię Litwy z Polską i złączyli się unią ze Szwedami.
– Być to nie może.
– Tak się to miało stać z końcem października w Kiejdanach.
– Jacy Radziwiłłowie?
– Janusz i Bogusław.
– Książę Janusz – hetman litewski i Bogusław – koniuszy litewski?
– Prawdę mówicie.
– Boże litościwy.
– Takoż i ja mówię. Bo jakże to. Przecież przysięgali na Boga w Trójcy Świętej Jedynego i podpisy składali, i wielgachne pieczęcie przybijali. I tak się wyprzeć wszystkiego, co ich ojcowie i pradziady ugadali i do czego się zobowiązali, i to tylko za to, że Szwedzi mamią obietnicami obrony przed Moskwą.