s. 10.
Ktoś się nad nią nachylił i posłyszała szept. To była siostra mistrzyni.
– Matka przełożona prosi cię do rozmównicy.
Wstała z klęcznika i wyszła z kaplicy. „Jakiż to wyjątek, że w nowicjacie do rozmównicy? Któż to przyszedł do mnie o tak wczesnej porze”. Choć to od wstąpienia do klasztoru już prawie trzy lata. „No, zobaczymy, kto to taki”. Jeszcze tylko zapukać i:
– Tereniu!
Z fotelika podniosła się Maria Teresa i rzuciły się sobie w objęcia. Dopiero teraz zauważyła przyglądającą się ich powitaniu matkę przełożoną.
– No, to ja was zostawię, żebyście mogły sobie porozmawiać, i zaraz zaproszę na śniadanie.
– Proszę nie odchodzić. Proszę z nami pozostać. Przecież nie mamy żadnych tajemnic – prosiła Teresa. – A jeżeli jeszcze jakieś są, to może takie, które trzeba mi matce przełożonej wyjawić, że to nie tylko moja siostra młodsza ode mnie zaledwie tylko o rok, ale i wybawczyni. Gdyby nie ona, to bym już nie żyła. Być może matka słyszała, że ojciec mój i ja zapadliśmy w zimie roku 1884/85 na czarną ospę. A właściwie to chyba ja skądeś przywlokłam tę chorobę, a ode mnie się zaraził mój ojciec. A tu właśnie obecna Julcia miała wszelkie podstawy po temu, by być pewna, że gdy podejmie się pielęgnacji nas, również się zarazi. A ona, nie zważając na to, opiekowała się nami jak najcudowniejsza siostra miłosierdzia. Niestety, ojciec nasz umarł 21 lutego 1885 roku i jest pochowany w kościółku Świętego Leonarda w Lipnicy, a ja wyszłam z tej choroby – powtarzam, tylko dzięki troskliwej opiece Julci i łasce Bożej. Została mi pamiątka, jak to widać na mojej twarzy.
– Ale prawie że nic nie znać. Nie spodziewałam się, że tak ci znikną blizny po „dziobach”.
– Znać, znać. Ja to już wiem najlepiej.
Matka Ludmiła zmieniła temat:
– Julciu, twoja siostra, wielmożna pani hrabina Maria Teresa Ledóchowska, dama dworu na zamku w Salzburgu, przyjechała do Krakowa w misji specjalnej: chce założyć komitet Towarzystwa Przeciwniewolniczego.
– Nie sama, nie sama. Gdzieżbym podołała. Znalazłam zrozumienie i pomoc w osobie ojca Załęskiego, jezuity.
– To cudownie. Bardzo się cieszę.
– No widzisz, zaczęłam iść twoją ścieżką. Chociaż z pewnym opóźnieniem, ale przecież idę. Na to, żebyś ty znalazła swoją ścieżkę do Boga, wystarczyła ci Lipnica. Ja musiałam pokutować w pałacu w Salzburgu, żeby dopiero tam znaleźć naprawdę Boga i człowieka.
– I co chcesz dalej robić?
– Mam zamiar odejść z zamku i oddać się służbie Murzynom, zwłaszcza dzieciom murzyńskim.
– Boże, jakie zmiany w twoim życiu. Nic o tym nie wiedziałam.
– Nie pisałam ci o tym, bo przecież jesteś w nowicjacie, a na tyle się orientuję, że w tym czasie nie należy przeszkadzać. Mam zamiar wydawać czasopismo „Echo z Afryki”. Chciałabym, żeby było dostępne w paru językach, również i w polskim. Tu obecna matka Ludmiła Popiel, tutejsza przełożona, obiecała pomoc. A nawet obiecuje, że wygospodaruje jakiś kąt w klasztorze, żeby można było ulokować redakcję i administrację wersji polskiej tego mojego czasopisma.
– W tej naszej okropnej ciasnocie trudno będzie, ale dla tak wielkiego dzieła musi się znaleźć jakieś pomieszczenie – potwierdziła matka przełożona.
– Również za zezwoleniem matki przełożonej będę miała do ciebie prośbę, byś tłumaczyła z niemieckiej wersji albo z francuskiej poszczególne numery tego mojego czasopisma na język polski.
– Z całą radością. Naturalnie. Tym bardziej, że, jak chyba wiesz, za niecały miesiąc, a więc 28 kwietnia tego roku pańskiego, 1889, gdy Bóg da, a matki mnie przyjmą, kończę nowicjat i będę składała śluby.
– Te trzy lata nowicjatu zleciało jak z bicza strzelił. Tyś wstąpiła chyba 8 sierpnia 1886. Czy nie tak?
– Ale, jeśli można spytać, jak pani hrabina doszła do tego zaangażowania się w sprawy Afryki, sama nigdy tam nie będąc?
– Tak dziwnie Opatrzność Boża pokierowała. Jak matka przełożona wie, jestem damą dworu wielkich książąt toskańskich, Alicji i Ferdynanda. Objęłam to stanowisko w grudniu 1885. W następnym roku przybyły na dwór dwie misjonarki, franciszkanki Marii z prośbą o wsparcie dla misji afrykańskich. Przy okazji opowiadały o samych misjach. Ja wtedy miałam 23 lata. Tak się tymi opowiadaniami przejęłam, że zaczęłam się codziennie modlić za mieszkańców czarnej Afryki. W następnym roku znowu przybyły inne dwie misjonarki, aby podziękować księstwu za ofiary złożone i prosić o dalsze wspieranie. Pamiętam, jedną z nich była siostra Maria od świętej Heleny, hrabina Gelin, która kiedyś była damą dworu naszego. Te z kolei opowiadały o pracy wśród trędowatych na Madagaskarze i w ten sposób dolały oliwy do ognia.
– A nie zamierza pani hrabina wyjechać do Afryki jako misjonarka?
– Tak, to był pierwszy poryw mojego serca, niestety, lekarze kategorycznie się temu sprzeciwili, nazywając to wprost samobójstwem. Miałam zawsze słabą konstrukcję fizyczną, a czarna ospa dokonała trwałego spustoszenia. Rozwiązanie przyniosła odezwa kardynała Lavigerie, przełożonego białych ojców pracujących w Afryce, w której wyczytałam: „Kobiety katolickie Europy. Jeśli Bóg wam dał zdolności pisarskie, oddajcie je w służbie tej sprawie. Żadna inna nie jest tak święta jak ta”. No i zaczęło się. Bo, trzeba powiedzieć, mam łatwość pióra. To wie najlepiej Julcia, że wciąż coś pisałam. Pierwszym moim „dziełem” był dramat „Zaida, dziewczę murzyńskie”.
– A jakie mają być konkretnie cele tego towarzystwa?
– Przede wszystkim informacja. Europa naprawdę bardzo mało wie o tym, co to jest Afryka, co się w niej dzieje i co się w niej działo. A to jest przyszłość świata – Afryka, Azja, Ameryka Południowa. Nie potrafię wszystkiemu podołać, skupiłam się na Afryce.
– Ale chyba na informacji się nie skończy?
– Ano nie. Już napływają do mnie listy, i to z obu stron, z Afryki i z Europy. Z Afryki z dziękczynieniami i z prośbą o pomoc, z Europy z zapytaniami, ofiarami, czasem z wymyślaniami. A więc tak to się będzie chyba już rozwijało. Trzeba zorganizować systematyczną pomoc materialną. Trzeba wydawać książki religijne w językach tubylczych. A poza tym zaczyna się rozkręcać instytucja odczytów, powoli zaczynam się czuć jak maszyna do mówienia. No, zobaczymy, jak Pan Bóg mnie i to dzieło afrykańskie dalej poprowadzi.