Biblioteka



s. 14.




 


     – Otóż i Zoe Rodziewicz. Skądżeś się, kochana moja dziewczynko, tutaj wzięła? – Już objęła ją i całowała serdecznie. – Aleś wyrosła, spoważniała, a właściwie nic się nie zmieniłaś. Przecież, jak słyszałam, jesteś w Petersburgu. I co ty tam robisz? Bo, jak słyszałam, uczysz w polskiej szkole.
     – Moja ukochana mateczka wychowawczyni dużo wie o swoich wychowankach, a przy okazji również o mnie. Wszystko się zgadza. A gdy chodzi o pytanie, to przyjechałam tutaj z okazji ferii zimowych, żeby poodwiedzać stare kąty i przede wszystkim swoich przyjaciół. Wobec tego jestem i tutaj, żeby się pokłonić mojej profesorce i wychowawczyni. Ale przyjechałam do matki z problemem, a może nawet z prośbą.
     – Poczekaj, poczekaj – nie zaczynaj. Najpierw się dowiem: jadłaś obiad? Bo my już po obiedzie, ale w kuchni zawsze się coś znajdzie.
     – Dziękuję, jadłam.
     – To tylko proszę o kawę.
     – Jak matka pozwoli – włączyła się socjuszka – ja pójdę do kuchni, a wy sobie tu rozmawiajcie. Zaraz wracam.
     – A więc zaczynaj od problemu.
     – Nie wiem, na ile matce jest znana sytuacja Polaków w Petersburgu.
     – Pi razy oko. A wiec mów ab ovo.
     – Otóż Polaków jest w stolicy Rosji ponad 60 tysięcy i stale ich przybywa.
     – Co? Tego się nie spodziewałam. Toż to Kraków ma niewiele więcej.
     – Właśnie. Rozrzuceni są po całym mieście, ale jakieś centrum stanowi parafia Świętej Katarzyny nad Newą. Nazwana tak, bo caryca Katarzyna II kiedyś podarowała grunt dla katolickiego kościoła – wtedy to były krańce miasta, teraz wprost przeciwnie. I tak w XVIII wieku budowano po kolei wielki kościół renesansowy, gmach klasztorny, zabudowania szkolne, domy mieszkalne. Początkowo duszpasterstwo parafialne prowadzili zakonnicy, a po kasacie zakonów księża diecezjalni.
     – Jakie tam są obecnie szkoły?
     – Są cztery typy szkół.
     – Cztery aż. Mój Boże.
     – A jakże, i wciąż mało miejsc. Jest ośmioletnie gimnazjum męskie, siedmioklasowe gimnazjum żeńskie, do którego dodano teraz klasę ósmą pedagogiczną, szkoła elementarna dla dziewcząt i żeńska szkoła zawodowa.
     – A jak jest z prawami państwowymi?
     – Wszystkie szkoły mają prawa państwowe. Język wykładowy był rosyjski, ale dzięki rewolucji z roku 1905 – polski.
     – Ileż macie wobec tego młodzieży?
     – Samych dziewcząt jest sześćset.
     – Boże drogi, cudownie. No to cudownie, co wy jeszcze chcecie. Żyć nie umierać, rozbudowywać i rozbudowywać, żeby tylko dla wszystkich starczyło miejsc w tej oazie polskości. Otóż i kawa. Bardzo siostrze dziękuję – powiedziała do siostry usługującej. – I jeszcze jakieś gnieciuchy, i mleko. Niechże ci usłużę. – Ale wobec tego gdzie trudność.
     – Na pozór drobna, ale jest. Otóż mamy internat.
     – Wyobrażam sobie, przecież jeżeli szkoły są wyposażone w prawa państwowe, to ściąga do was młodzież ze wszystkich stron. Jak wiesz, Rosja nie uznaje naszych szkół, w zaborze austriackim. Stąd możliwość prowadzenia polskiej szkoły z prawami w Petersburgu jest rozwiązaniem idealnym. A w internacie?
     – Jest siedemdziesiąt dziewcząt. Mogło być więcej, ale nie ma miejsca.
     – No to rzeczywiście tragedia.
     – To są przeważnie córki ziemian, urzędników, inżynierów, lekarzy z Litwy, Łotwy, Białorusi.
     – No to rozbudujcie.
     – My nosimy się z zamiarem zlikwidowania go.
     – Dlaczego?
     – Nie my, ale ksiądz prałat Konstanty Budkiewicz, proboszcz tej parafii i grono pedagogiczne.
     – Dlaczego?
     – Bo nie dają sobie rady. Brak kierowniczki internatu i wychowawczyni. Te, które są – są do niczego.
     – No i co dalej? – pytała, już wiedząc, jaki zamach się na nią gotuje.
     – Powiedziałam wprost księdzu Budkiewiczowi: jedyną osobą, jaką ja widzę na tym stanowisku, jest matka Urszula Ledóchowska.
     – Po pierwsze mnie nie wpuszczą jako zakonnicę.
     – Trzeba zdjąć habit.
     Zapanowało milczenie.
     – No, ale niech sama matka oceni – podjęła temat Rodziewiczówna. – Czy gra nie warta świeczki. Gra, bo gdy władze się dowiedzą, otrzyma matka nakaz opuszczenia kraju. Tu w Krakowie od klasztorów, szkół, internatów aż się roi. Tam jest to jedyny ośrodek. Z tym, że matka nie będzie miała lekko. Tam już dawno po kasacie zakonów i na zakonników i na zakonnice patrzą ludzie jak na zabytek średniowieczny. Propaganda robi swoje. Oprócz tego dziewczęta internatowe są rozbisurmanione. Gdy poczują, że matka chce wprowadzić jakiś ład – tym bardziej będą wierzgać. Matka będzie miała przeciwko sobie również te, które dotąd sprawowały funkcję wychowawczyń w internacie, a teraz przejdą do grona profesorek itd.
     – No to co, najpierw mnie namawiasz, a teraz odmawiasz – zaśmiała się. – Z dziewczętami sobie poradzę – z pomocą Bożą. Najgorzej z urzędnikami. Ale zobaczymy. Porozmawiam o tym na kapitule. Spytam o to Ojca świętego – mam być właśnie na audiencji prywatnej w sprawie Konstytucji, to przy okazji poruszę tę sprawę. Wreszcie porozmawiam z moim bratem, Włodkiem, który tam w Rzymie pracuje w Kurii Generalnej Jezuitów. Jest asystentem generała: ojca Franciszka Werenza i wygląda na to, że go zrobią kiedyś generałem, no i z wujem: kardynałem Mieczysławem Ledóchowskim, który jest prefektem Kongregacji Propaganda Fide. Pożyjemy – zobaczymy.