Biblioteka


8. Poszukiwanie Zmartwychwstałego




Poszukiwanie Zmartwychwstałego

 1.  – Zbieraj się! Jedziemy – Annasz stał we drzwiach i wołał na wpół rozkazującym tonem.
 – Dokąd znowu jedziemy? – Kajfasz najwyraźniej nie miał ochoty na podporządkowywanie się takim rozkazom ani na jazdę dokądkolwiek.
 – Tym razem do Piłata.
 – Znowu do tego Piłata – zadreptał nogami ze złości. – Ty wiesz, że tego drania nie cierpię i nie chcę go widzieć na oczy, a ty mnie ciągle do niego wleczesz. Po co do Piłata?
 – Pogadać – Annasz uciął.
 – Jak chcesz pogadać, to jedź sam. Ja nie mam ochoty.
 – Jak dotąd, jesteś najwyższym kapłanem – Annasz znowu go dźgnął tym powiedzeniem, którego Kajfasz nie znosił. – I jeżeli nim chcesz być nadal, to lepiej będzie, jeśli mnie posłuchasz.
 – Ale po co  ja tam mam iść? – Kajfasz skrzeczał wciąż ze złością.
 – Lepiej jeżeli pierwszy pójdziesz, niż gdy będziesz przez niego wezwany.
 – No już dobrze, dobrze. Tylko powiedz, o czym mamy rozmawiać – Kajfasz miękł.
 Już wychodził, biorąc z ręki służącego płaszcz. Szli przykładnie, w zgodzie schodami w dół.
 – O Jezusie, o Jezusie, jak powinieneś się domyślać.
 Kajfasz przystanął, zamrugał oczkami, zadreptał w miejscu. Ale Annasz, jakby na to przygotowany, wyciągnął rękę, zagarnął go i ruszyli do lektyki.
 – A co ty chcesz mówić do Piłata o Jezusie?
 – Tylko tyle, ile ludzie mówią na rynku. Nic więcej. Tylko tyle, ile on sam wie od swoich donosicieli.
 – A co ludzie mówią, „twoim zdaniem”? – zaskrzeczał Kajfasz.
 – Nie wiesz, co mówią? To taki z ciebie najwyższy kapłan? Nie wiesz, co ludzie mówią na rynku? – Annasz ironizował.
 – Ja wiem, co mówią, ale nie wiem, co mówią twoim zdaniem – Kajfasz już się zdążył odgiąć.
 – Skąd ty od rana taki przemądrzały – Annasz poczuł się zaskoczony ripostą Kajfasza.
 – Możeś tego na starość nie zauważył, ale ja zawsze jestem przemądrzały. Inaczej nie byłbym najwyższym kapłanem.
 – Ludzie mówią – Annasz wreszcie ustąpił – że Jezus się pokazuje apostołom. I nie tylko apostołom.
 – To czemu od razu o tym nie mówisz. Ja też to wszystko słyszę.
 – Nie dziw się więc, że chcę z tym iść do Piłata.
 – Ja się dziwię, że ty dopiero dzisiaj z tym się do niego wybierasz – teraz Kajfasz atakował.
 Umilkli obaj jak na komendę, wstydząc się przed sobą tej słownej bijatyki, w której jeden chciał być lepszy od drugiego za wszelką cenę, ale i tak w końcu wyszli na remis. Dopiero po chwili Annasz odezwał się ugodowo:
 – Przekonasz się, że ta dzisiejsza wizyta będzie owocna.
 – Zgadzam się, zgadzam się. – Kajfasz był za bardzo rozwścieczony, aby się udobruchać, i wybuchnął: – Ja na wszystko się zgadzam, co ty mówisz i co ty robisz – popiskiwał. – Tylko potem tego żałuję. Tak ja, jak ty – nie omieszkał mu dociąć.
 Ale Annasz już nie był nastawiony na sprzeczki, pominął złośliwość milczeniem i przyglądał się obojętnie ulicy.
 – Dokąd jedziemy? – zapytał Kajfasz po chwili, żeby coś powiedzieć. – Do pałacu Heroda Wielkiego czy do Antonii?
 – Do pałacu. Do pałacu. Miasto spokojne, to i namiestnik w pałacu. Ale do czasu. Bo miasto może przestać być spokojne, chociaż jak znam Piłata, to by go najbardziej ucieszyło. Jego, ale nie nas – Annasz prowokował do rozmowy, jednak Kajfasz, najwyraźniej chcąc dokuczyć Annaszowi, okazał zupełny brak zainteresowania tą uwagą.

 2.  Za chwilę wchodzili w bramy pałacu Heroda Wielkiego. Straż oddawała honory najwyższym kapłanom i wprowadzała do wnętrza. W sali audiencjonalnej jeszcze nikogo nie było. Przyzwyczajeni do tutejszych zwyczajów, prawie liczyli sekundy oczekiwania. Jeżeli będą się wydłużały w minuty, a nawet kwadranse, to znaczy, że namiestnik jest na nich zagniewany. Jeżeli pojawi się wkrótce, to znaczy, że jest ustosunkowany pozytywnie. Pojawił się prędzej niż przypuszczali. Był wyraźnie rozluźniony albo takiego udawał. Szedł prawie że z uśmiechem, co mu się rzadko zdarzało. Powitał ich uprzejmie i przystąpił do rzeczy:
 – Co was do mnie sprowadza?
 – Jak chyba się domyślasz – sprawa Jezusa.
 Weszła Claudia. Nie spodziewali się jej ani najwyżsi kapłani, ani sam Piłat. Niemniej usiłowali nie okazywać zdziwienia.
 – Czy pozwolisz, że będę obecna przy tej rozmowie? – zapytała męża.
 – Przed tobą nie mam żadnych tajemnic. Ani nawet państwowych – Piłat usiłował niewygodną sytuację obrócić w żart. – Siadaj, proszę. Tak sobie też myślałem – powiedział, zwracając się do swoich gości – że i was niepokoi to, co się słyszy w mieście. Co do was dotarło? – Piłat zgrabnie ich uprzedził, zmuszając, by się pierwsi wypowiedzieli.
 – O czym myślisz? – Annasz wolał, żeby Piłat pierwszy się wypowiedział.
 – O tym – Piłat zaczął spacerować szerokimi krokami przed swoimi gośćmi – że Jezus, którego ukrzyżowaliśmy, przychodzi do swoich uczniów. Co wy macie na ten temat do powiedzenia?
 – Stało się to, co przewidywaliśmy – Kajfasz wyskoczył. – Uczniowie wykradli ciało Jezusa, a teraz rozgłaszają, że do nich przychodzi.
 – I tu jest chyba błąd pierwszy – Annasz wtrącił prawie przypadkiem.
 – Uważasz, że należało ich wyciąć do nogi we czwartek przy Ogrodzie Oliwnym? – Piłat wysnuł nieoczekiwany wniosek.
 – Tak z tego wynika – Annasz natychmiast zareagował. – Nie byłoby dzisiejszego kłopotu.
 – A myślisz, że kłopot może uróść? – Piłat znowu zmuszał ich do odpowiedzi.
 – Ale i tym razem Annasz wolał, ażeby namiestnik określił swoje stanowisko:
 – Ty wiesz lepiej, do czego takie mówienie może doprowadzić.
 – Uważasz, że może dojść do rozruchów? – nie wiadomo było czy Piłat żartuje, czy mówi poważnie.
 Annasz znowu nie śpieszył się z odpowiedzią. Za to Kajfasz nie wytrzymał tej słownej gry:
 – Czemu tak dziwnie pytasz? Jezus został skazany przez ciebie na śmierć jako król żydowski. Ty sam to poleciłeś wypisać na tablicy. Jeżeli teraz uczniowie Jego rozpowiadają, że ten król żydowski został wskrzeszony przez Boga do życia, to chyba nie trzeba obszernych komentarzy, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, czego możemy się spodziewać. Dobrze mówię?
 – Proponujesz – Piłat przerwał swoje wędrówki, przystanął przed Kajfaszem: wielki, spokojny jastrząb przed roztrzęsionym kurczęciem – aby aresztować wszystkich Jego uczniów i powiesić na krzyżach? – znowu nie było wiadome czy Piłat kpi, czy mówi serio.
 – Czemu nas pytasz? – Kajfasz zaczął się denerwować. – To już nie nasza sprawa, tylko twoja. My tylko, jako lojalni przyjaciele Rzymu, przyszliśmy, by omówić problem.
 – Decyzja pozostaje w twoich rękach – Annasz potwierdził z całą powagą.
 – Ilu jest tych uczniów Jezusa? – spytał, jakby nic na ten temat nie wiedział.
 – Przecież wiesz dobrze – Kajfasz zaczynał podskakiwać na sztywnych nóżkach. – Dwunastu apostołów – książęta dwunastu rodów izraelskich i siedemdziesięciu dwóch nowego Sanhedrynu. Te cyfry też mówią za siebie, że Jezus przygotowywał zamach stanu.
 – Czy mogę się wtrącić – niespodziewanie odezwała się Claudia, zwracając się do męża, chyba po to, żeby przerwać tę groteskową rozmowę.
 – Ależ proszę cię bardzo – Piłat odezwał się szarmancko, nie przestając przemierzać sali tam i z powrotem.
 – Skorzystam z okazji, żeby się dowiedzieć od najbardziej kompetentnych ludzi w tej sprawie – mówiła swoim spokojnym, trochę śpiewnym głosem – jak jest z tym pustym grobem? Mogę prosić o wyjaśnienie?
 Nastąpiła konsternacja.
 – Z jakim pustym grobem – Kajfasz wyskoczył pierwszy. – Z jakim pustym grobem?
 – Bo, jeżeli się nie mylę, w grobie nie ma ciała Jezusa.
 – Bo ukradli. Ukradli uczniowie – tym razem odpowiadali razem Annasz i Kajfasz. – Mówiliśmy już o tym.
 – Czy zostali o to oskarżeni? Wytoczono im proces? Zostali skazani? Nie znam się na waszych przepisach – tłumaczyła się poważnie, tylko ogniki w oczach świadczyły, że podkpiwa z obu najwyższych kapłanów i chyba z męża. – Nie znam się na tym, ale chyba to jest naruszenie prawa rzymskiego i żydowskiego.
 – Jeszcze nie. Jeszcze nie, ale to wszystko w odpowiednim czasie się odbędzie – Kajfasz zapewniał. – Myśmy tu dzisiaj przyszli, aby z jego wysokością namiestnikiem cesarza, a twoim mężem, naradzić się, jak to należy przeprowadzić, aby nie wywołać niepotrzebnych emocji w narodzie, a winnych ukarać. – Choć wiadomo było, że on w to nie wierzy, a mówi tylko, aby mówić i zepchnąć zarzuty, które tak niespodziewanie zwaliły się na niego.
 Nie wierzyła również Claudia, bo ni z tego, ni z owego spytała:
 – Jak to „ukradli”? Bez prześcieradeł?
 I tu nagle okazało się, że Claudia wie więcej na ten temat niż by sobie tego życzyli trzej panowie. A przynajmniej nie byli przygotowani na takie pytanie, bo Kajfasz się zacukał. Popatrzył bezradnie na Annasza:
 – Bez jakich prześcieradeł? – spytał go.
 – O ile rozumiem, to bez prześcieradeł pogrzebowych – Annasz, zawsze pewny siebie, teraz nie wiedział, co odpowiedzieć.
 – No i co z tego, że bez prześcieradeł? – Kajfasz wyglądał na zupełnie zdezorientowanego. Wreszcie się zezłościł i wybuchnął:
 – Nie, nie widziałem żadnych prześcieradeł i nie mam zamiaru. Nasze przepisy religijne zakazują nam jakiegokolwiek kontaktu tak z ciałem zmarłego, jak i z grobem.
 – A, to nie mamy o czym mówić. Przepraszam, że się wtrąciłam. Kontynuujcie, proszę, waszą przerwaną rozmowę.
 Tu jednak Piłat, który dotąd przysłuchiwał się biernie dialogowi, zaprotestował, udając, że nie wie, w czym rzecz:
 – O jakie prześcieradła chodzi, nic nie rozumiem.
 – I ja nie rozumiem, o co twoja czcigodna małżonka się dopytuje – potwierdził Annasz.
 Piłat przystanął w swoim wędrowaniu po sali i zwrócił się ostrym tonem do Claudii:
 – Możesz mi to wyjaśnić? Bo wprowadziłaś, widzę, niejakie zamieszanie.
 – Ach, drobiazg. W grobie pozostały po Jezusie nienaruszone prześcieradła i taśmy, którymi był okręcony.
 – Jak to „nienaruszone”? – Piłat wciąż nie podejmował spaceru, tylko stał i wpatrywał się uporczywie w swoją żonę.
 – Tak po prostu, jest kokon, tylko nie ma motyla, jak to ktoś powiedział, i nie wiadomo, jakim sposobem ten motyl mógł się z kokonu wydostać. I chyba nad tym problemem powinniście się zastanowić.
 – Nad jakim problemem? – Kajfasz chyba liczył jeszcze, że Claudia się gdzieś zaplącze.
 Ale ta szła jak po sznurku.
 – Miałam cię za inteligentniejszego – powiedziała, prawie obrażając go. – Przecież to chyba nie jest trudne do zrozumienia. Jak możecie oskarżyć ich, że ukradli ciało Jezusa, jeżeli chusty są nienaruszone. Myślę, że jasno się wyrażam i nie ma żadnych wątpliwości.
 Tu zatrzymała się, czekając na jakąś reakcję ze strony Kajfasza. Ale gdy się nie doczekała, mówiła dalej:
 – A gdyby ci, Kajfaszu, jeszcze było trudno zrozumieć, to ci powiem wyraźnie: Jeżeliby ciało ukradli, to chyba z prześcieradłami. Sam przyznasz, po co mieliby ciało odkręcać z prześcieradeł. A gdyby odkręcili – już nie wiem z jakich powodów – to by były odkręcone. A są nienaruszone.
 Teraz już zamilkli wszyscy. Piłat spoglądał na obu najwyższych kapłanów. Ci spoglądali na siebie, też jakby nic nie rozumiejąc.
 – Co ty chcesz przez to powiedzieć? – Piłat jakby nie słyszał jej eksplikacyjnego wywodu.
 – Nic. Ja tylko referuję moją opinię na temat ukarania uczniów za kradzież ciała Jezusa. A interpretacja należy do każdego z nas.
 – A co ty myślisz o tym? – Piłat wciąż nad nią stał jak sęp.
 – Ja myślę, że Bóg Go naprawdę wskrzesił, ale w jakiś sposób inny niż Jezus wskrzesił Łazarza. Bóg Go po prostu już zabrał z tego parszywego świata, na którym ludzie zabijają niewinnego, dobrego, świętego człowieka, jakim On przecież był – kierowała te słowa nie do męża, bo z nim na ten temat przecież już rozmawiała, ale do najwyższych kapłanów.
 – Jeżeli mówisz, że Bóg Go zabrał, to jak się może ukazywać? – Piłat podjął poruszony problem, jakby Claudia do niego się z nim zwracała.
 – To już są sprawy, które wykraczają poza nasze możliwości rozumienia. Ale ja tak sądzę, że jeżeli Bóg sprawił, żeby Jezus przychodził do swoich uczniów, to dlatego, że w Niego zwątpili i bez tego przyjścia chyba zrezygnowaliby z głoszenia Ewangelii Jezusa.
 – Jak ty to mówisz? – przerwał jej Piłat. – Oni mieliby głosić Ewangelię Jezusa? Ty chyba żartujesz – wybuchnął śmiechem.
 – Nie, nie. Oni są do tego przeznaczeni – Claudia tłumaczyła.
 – Jeżeli ta banda tchórzów i prostaków zechce się zabrać do pracy nauczycielskiej, to ja jestem faraonem egipskim – upierał się Piłat. – Ale powróćmy do tych nieszczęsnych prześcieradeł. Skąd ty o nich wiesz? Czy możesz mi to zdradzić?
 – Byłam tam i widziałam – odpowiedziała tak po prostu, jakby to chodziło o spacer po ogrodzie.
 – Tyś tam była?! – Piłat wykrzyknął. – W parku Józefa z Arymatei, gdzie się znajduje grób, w którym był Jezus pochowany?
 – Tak, to całkiem niedaleko. Dlaczego cię to tak dziwi? – Claudia zachowywała się prawie tak, jak dziecko bawiące się u stóp lecącej lawiny. – Ja tylko tak na marginesie tego, co proponujecie, żeby poprzybijać na krzyżach apostołów i uczniów. Pewnie że można. Tylko pozostaje pytanie: Za co? A tak już całkiem na marginesie: tu obecni Annasz i Kajfasz powinni być ostatnimi, którzy oskarżają uczniów Jezusa o kradzież Jego ciała.
 – A to dlaczego? – zainteresował się Piłat.
 – Bo chyba sami byliście w grobie – podjęła Claudia – i oglądaliście nienaruszone prześcieradła.
 – My w grobie Jezusa?! – Annasz i Kajfasz wykrzyknęli prawie jednocześnie.
 – Ktoś mi mówił, że was widział, gdy tam wchodziliście czy wychodziliście. A może ja sama nawet was widziałam. Już nie pamiętam. Tyle ludzi tam przychodzi… – nieoczekiwanie przerwała, podniosła się i oświadczyła: – No to ja już swoje powiedziałam i odchodzę – tu Claudia z całą niefrasobliwością wstała, wykręciła się na pięcie i odeszła, jak zwykle zwiewna, wolna, niezależna, niewiele sobie robiąca z tego, z jaką nienawiścią żegnali ją najwyżsi kapłani, choć przecież tego w pełni świadoma.

 3.  – Co macie mi jeszcze do powiedzenia – Piłat wydawał się być niezorientowany, po co naprawdę przyszli jego goście – i zaczął swój marsz po sali.
 – Jest jeszcze jedna ewentualność, która choć bardzo mało prawdopodobna, to jednak istnieje. Powtarzam: prawie nieprawdopodobna, ale której nie sposób nie uwzględnić – zaczął Annasz.
 – O czym myślisz? – zapytał Piłat na pozór z największą obojętnością, prawie ze znudzeniem.
 – Właśnie ta, o której małżonka waszej wysokości była łaskawa wspomnieć.
 Tutaj Kajfasz, jak zwykle w gorącej wodzie kąpany, wypalił:
 – Mój czcigodny teść wciąż się boi, że Jezus zmartwychwstał i boi się, co będzie dalej.
 – Będzie to, co być musi – skwitował Piłat. – Jako skazany za bunt przeciwko cesarzowi zostanie stracony, tym razem dokładniej. Może przez ścięcie. Zobaczymy – mówił to wszystko tak beznamiętnie, jakby opowiadał o przeszłorocznej pogodzie.
 – No właśnie. My w sprawie schwytania Jezusa.
 – Nie widzę problemu. Schwytajcie Go, a ja wykonam wyrok. Chyba macie dość ludzi do tego. Wasza straż świątynna to cała armia dobrze wyszkolonych żołnierzy. Toleruję to i wy sobie z tego zdajecie sprawę, ale tak to jest.
 – Niewiasty, które twierdzą, że spotkały Jezusa – Annasz pominął milczeniem temat strażników świątynnych – oświadczyły apostołom, że Jezus wyznaczył im spotkanie w Galilei.
 – A, to coś nowego. Galilea to nie mój teren tylko Heroda Antypasa. Będziecie musieli udać się do niego w tej sprawie.
 – My coraz trudniej umiemy się z nim dogadywać – zaprotestował Annasz.
 – No, ja na to nic nie poradzę – oświadczył Piłat.
 – Gdy tylko zechcesz, będziesz mógł nam pomóc – Annasz nie rezygnował.
 – W jaki sposób?
 – Jezus przyjdzie z pewnością na to spotkanie do Kafarnaum. Bo tam cały czas przebywał w gościnie u Piotra. A w Kafarnaum stacjonuje garnizon rzymski.
 – Zgadza się. Tam są moi żołnierze.
 – A więc oni mogliby nam pomóc w schwytaniu Jezusa. Bo jak inaczej? Przecież nie możemy do Kafarnaum przerzucić straży świątynnej.
 – Ten garnizon ma zakaz jakiegokolwiek mieszania się w sprawy kraju.
 – Oczywiście, ale są wyjątki od reguły. Choćby na przykład groźny przestępca, jakim jest Jezus, którego trzeba ująć.
 – Niestety, ja takiego rozkazu nie mogę wydać oficjalnie.
 – Nieoficjalnie można zalecić – nalegał Annasz. – My wyślemy naszych ludzi, aby pomogli w zlokalizowaniu miejsca ukrywania się przestępcy czy miejsca spotkania z apostołami.
 – Pomyślę nad tym. Tylko nie zapominajcie, że każda operacja wojskowa, zwłaszcza takiej dużej grupy żołnierzy, jest kosztowna – Piłat ju ż bardziej wyraźnie nie mógł powiedzieć, o co mu chodzi.
 I doczekał się na odpowiedź. Annasz zrozumiał aluzję i odrzekł:
 – Jesteśmy na to przygotowani, aby partycypować w kosztach tej operacji. Choć to jest przestępca w oczach rzymskiego prawa, to również jest przestępcą wobec narodu żydowskiego.
 – Jeżeli tak, to macie moją zgodę – odparł Piłat, zamykając sprawę. – Wyście wspominali o apostołach Jezusa. Czy chcecie ich śmierci?
 – Nie – odparł Annasz. – Bez Jezusa są jak stado baranów pozbawione pasterza. To widać po ich obecnym zachowaniu. Szkoda na nich siły i krzyży. No i po co ludzi denerwować.
 Gdy już w lektyce wracali do domu, powiedział Kajfasz do Annasza:
 – Wiesz, co ci powiem? Ja ci powiem, że miałeś rację. Nie żałuję, że pojechałem z tobą do Piłata.
 – A jak ty do tego wniosku doszedłeś? Dlatego że załatwiliśmy interwencję żołnierzy rzymskich w Kafarnaum?
 – Wyobraź sobie, że nie. Claudia mi zwróciła uwagę na sprawę, której dotąd jakbym zupełnie nie widział.
 – Myślisz o tych nauczycielach Ewangelii Jezusa?
 – Zgadłeś.
 – To muszę cię zmartwić. Jestem tego samego zdania co Piłat. Możesz naprawdę o tym zapomnieć. Groźny jest tylko Jezus. Apostołami nie musisz się zajmować. Strata czasu.
 – Co ja ci odpowiem? Ja ci odpowiem, że zachowuję stanowisko przeciwne. I że jeszcze powrócę do tego tematu.

 4.  – W jakiej sprawie mnie wezwałeś? – zapytał obcesowo Szymon Trędowaty po wejściu do Kajfasza.
 – Zajmij, proszę, miejsce – powiedział Kajfasz – i nie obraź się, że ja nie będę przy tobie siedział, bo ja po prostu bardzo nie lubię siedzieć.
 – Nie krępuj się, mnie to nie przeszkadza – odrzekł Szymon.
 – Ja ciebie bardzo przepraszam, ale ja ciebie nie wzywałem, ja ciebie prosiłem, żebyś łaskawie raczył do mnie przyjść. I ja ci bardzo dziękuję za to, że byłeś tak dobry i wysłuchałeś mojej prośby.
 – To zaproszenie trochę inaczej zabrzmiało w ustach twojego posłańca. Ale to w końcu nieważne. Za długo się znamy, żebyśmy mieli potrzebę wszystko sobie tłumaczyć. To tylko strata czasu. Mów, o co ci chodzi.
 – Chyba służący przekazał ci moją prośbę – Kajfasz nie śpieszył się do wyjaśnienia celu wizyty Szymona – abyś ani o zaproszeniu, ani o rozmowie nikomu nie opowiadał. Na wszelki wypadek ja przypominam: żebyś nikomu nie powtarzał tego, co będzie treścią naszej rozmowy.
 – Tak, słyszałem i słyszę. Możesz na mnie liczyć. My, faryzeusze, dotrzymujemy słowa. A więc przystępuj do rzeczy.
 – Czy ja się nie mylę? Ty byłeś wyznaczony z ramienia partii faryzeuszów do śledzenia Jezusa i zbierania materiału dowodowego przeciwko Niemu. Dobrze mówię?
 – Po co te wstępy. Ty wiesz dobrze i ja wiem dobrze. Przystępuj do rzeczy – Szymon stawał się coraz bardziej nerwowy.
 Kajfaszowi jakby zależało na tym, by zezłościć Szymona i nadal szedł tym samym torem:
 – Tak się przypadkowo złożyło, że jesteś sąsiadem Łazarza. A ten, już całkiem nieprzypadkowo, jest najbliższym przyjacielem Jezusa. Przepraszam, nie jest, ale był. Bo Jezus zmarł jako zbrodniarz, a Łazarz umarł, bo umarł.
 – To wszystko też wiemy – Szymon był na granicy wytrzymałości. – Powiedz, o co ci chodzi.
 Ale Kajfasz w tym dniu był nie do pokonania. Spokojnie, swoim skrzeczącym głosem punktował przeciwnika:
 – Co ja ci powiem? Ja ci to powiem, że ja do ciebie jeszcze jak dotąd nie zostałem zaproszony. Nie byłeś łaskaw. A ja bardzo u ciebie chciałem być. Czy wiesz dlaczego? Bo doszło do mnie, ty bodaj sam to mi powiedziałeś, że z twojej posiadłości – podkreślił słowo „posiadłość” – można widzieć, przy niejakim staraniu, to, co się na dziedzińcu Łazarza dzieje. Dobrze mówię?
 – Dobrze mówisz – odparł, teraz już zaintrygowany, Szymon.
 – Bo może usłyszałeś, co niektórzy głupi ludzie opowiadają, jakoby widzieli Jezusa. Że On zmartwychwstał.
 – Tak, są tacy, którzy to opowiadają. A ci nazywają się apostołami i uczniami Jezusa – Szymon odpowiedział, jeszcze nie wiedząc, o co chodzi Kajfaszowi.
 – A ty widziałeś Jezusa?
 Pytanie to padło jak uderzenie. Ale Szymon, choć zdekoncentrowany, potrafił złapać równowagę. Odpowiedział ciosem na cios:
 – Dotąd nie zostałem uczniem Jezusa. Jak to uczynił mój, niegdyś brat, Nikodem. Wobec tego nie widziałem Jezusa.
 – A Nikodem widział?
 – Nie rozmawiałem z nim na te tematy, ale myślę, że jeżeli wszystkim uczniom się ukazuje, to i jemu też się ukaże.
 Właściwie było po rozmowie. Tak to odebrał Szymon i dźwignął się do pożegnania.
 – To wszystko, jeżeli dobrze rozumiem.
 – Tak, ty masz rację, to w zasadzie byłoby wszystko – Kajfasz odpowiedział jakby nieco skonsternowany. – Ale pozwól, że zapytam jeszcze o jedno. Tylko przypominam moją prośbę: nikomu na ten temat ani słowa, o czym rozmawiamy.
 – Dobrze już, dobrze. Słucham.
 – Bo wy, faryzeusze, nas nie kochacie. I dlatego tak się zastrzegam.
 – Wy, kapłani, tez nas nie kochacie. Ale jak powiedziałem raz słowo, to dotrzymam. O co ci chodzi?
 – A czyś ty Jezusa przypadkiem nie zauważył? – Kajfasz zaczął ostrożnie. Podreptał do niego i patrząc mu w oczy, pytał dalej: – Przecież wchodzisz do domu, wychodzisz z domu. Czyś Go nie zauważył w ogrodzie Łazarza czy na podwórku Łazarza. A jak nie ty, to może twoi słudzy. Nie pytałeś ich o to?
 Kajfasz wciąż mówił tak, jakby stał na rozżarzonych węglach. Ale Szymon, bez żadnych oporów, powiedział wprost:
 – Mój sługa, który wcześniej widywał Jezusa i zna Go, siedzi z mojego polecenia dzień w dzień na drzewie, skąd najlepiej wszystko widać, i wypatruje Go. I ja przesiaduję, na ile tylko się da, w miejscu, skąd również widać podwórzec Łazarza, i czekam. A nuż Go zobaczę.
 – I widziałeś Go?
 – Jeszcze nie widziałem. Choć muszę przyznać, że rozmaite rzeczy do mnie dochodziły. Mam ucho zawodowo wyostrzone i nadsłuchuję pilnie.
 – I co? – Kajfasz nalegał.
 – Bywały krzyki takie, że zdawało się, jakby poszaleli z radości.
 – A więc jednak – Kajfasz powiedział jakby do siebie. – Tylko co?
 – Trudno powiedzieć. Zbyt daleka odległość mnie dzieli.
 – A co ty o tym myślisz?
 – Może cię zmartwię, ale wszystko, co obserwuję, to nie jest udawane. Tam się rzeczywiście coś dzieje. Co? Nie śmiem przypuszczać.
 – Ja cię tylko o jedno proszę – powiedział Kajfasz ugodowo – gdybyś Go zobaczył albo przynajmniej upewnił się, że On jest na terenie posiadłości Łazarza, to daj mi znać. Będziemy na miejscu jak najszybciej, i to z wszystkimi moimi ludźmi, którymi dysponuje straż świątynna. Otoczymy dom, żeby nam nie umknął jakąś szparą i spróbujemy Go ująć. W razie potrzeby zawsze mogę liczyć na żołnierzy Piłata. Jezus to przecież rzymski przestępca.
 – A jeżeli Go nie złapiemy? – Szymon miał wątpliwości.
 – Co to znaczy nie złapiemy? – zaperzył się Kajfasz. – Jeżeli żyje, to wcześniej czy później musi wpaść. Co to znaczy nie złapiemy? Złapiemy na pewno. To tylko kwestia czasu. Oczywiście, zależy nam na tym, żeby to było jak najszybciej. Chyba że nie żyje. Chyba, że wszystko wymyślili Jego apostołowie.
– W pierwszej chwili i ja to podejrzewałem. Ale im dłużej ich obserwuję, tym bardziej nabieram przeświadczenia, że On do nich przychodzi. Jak to się dzieje, że nie zdążyłem Go dotąd zobaczyć, tego sam nie wiem.

5.  Dowódcę straży świątynnej, ubranego po cywilnemu, Kajfasz napotkał na dziedzińcu pałacu.
– Nie mogę się ciebie doczekać. Wszystko gotowe?
– Gotowe – ten odpowiedział. – Ruszamy?
– Zaczekaj – Kajfasz złapał go za ramię. – Żeby tylko nie było nieporozumienia. Żeby tylko potem nie było na mnie. Żebyś mi nie wmawiał, że inaczej mówiłem. Wobec tego powiedz mi: idą wszyscy?
– Wszyscy oprócz tych, którzy zostać muszą – odparł dowódca.
– Zarządziłem: nie brać ciężkiej broni. Mamy być przygotowani do schwytania uczniów Jezusa, a nie do zabijania. Sznury, a nie dzidy. Zabijać w ostateczności.
– Takie rozkazy wydałem.
– Zaczynacie o północy. Ale najpierw cały dwór Łazarza zostanie otoczony. Nie palić pochodni. Noc będzie jasna, a nas dostatecznie dużo.
– Tak poleciłem – potwierdził dowódca.
– W razie ostateczności zabić można każdego. Ale Łazarza w żadnym wypadku. Jego nie ma. On dawno umarł. Kto go zabije albo będzie pomagał w tym, straci głowę.
– To wszyscy wiedzą na pamięć.
– Na nogach lekkie sandały. Tak, żeby biegli czy szli bezszelestnie.
– Tego sam dopilnowałem.
– Kto schwyta Jezusa, będzie bogaty do końca życia, otrzymuje dom i pole.
– Wszyscy za to ci dziękują.
– Kto zabije Jezusa, zginie sam i cała jego rodzina do drugiego pokolenia.
– Wszyscy są poinformowani.
– No to ruszaj do swoich ludzi. Przypilnuj, żeby nic nie przeoczyli. Ja do Betanii udam się lektyką za wami. Ze świątyni wychodźcie dopiero jak się ściemni. Po trzech, czterech, różnymi drogami. Przed północą macie zamknąć pierścień wokół posiadłości Łazarza.
Odwrócił się, żeby wejść do wnętrza pałacu, gdy o mało co nie wpadł na Annasza, który stał za nim i teraz z udawanym uśmiechem zapytywał:
– Ty, jak widzę, jakąś wyprawę wojenną szykujesz?
– Taki nocny spacer, nie żadna wyprawa wojenna – Kajfasz zapiszczał jak przydeptany szczur.
Równocześnie usiłował sobie uprzytomnić, jak długo Annasz mógł się przysłuchiwać tej rozmowie.
– Nie jest to znowu taki spacer, skoro wysyłasz całą straż świątynną. Tylko zachodzę w głowę, dlaczego ty mi o tym nic nie powiedziałeś.
– Tyle masz spraw na tej głowie. Nie chciałem cię niepokoić. To w starszym wieku niedobrze robi na serce – powiedział z wyraźną złośliwością.
– Jak uważasz. Życzę ci, żeby się wszystko udało, przebiegło po twojej myśli.
– Jak się uda, będziesz miał niespodziankę – Kajfasz nie wytrzymał. – Największy prezent ode mnie.
– Przyznam, że dawno nic od ciebie nie otrzymałem. Tym bardziej jestem ciekawy, co by to mogło być – Annasz wciąż zachowywał się z pobłażliwością.
– Jak wszystko pójdzie po mojej myśli, dzisiaj w nocy będziesz sądził Jezusa z Nazaretu po raz drugi. Dobrze mówię? – wymknął mu się ze zdenerwowania ten ulubiony zwrot zupełnie niepotrzebnie.
Annasz chyba tego nie zauważył, bo odwrócił się i chciał już odejść, ale jeszcze przystanął i patrząc pogardliwie na swojego zięcia, powiedział, podnosząc palec do góry:
– Przypominam, żeś nie dotrzymał słowa.
– Jakiego znowu słowa – Kajfasz ze wściekłości zaczął podskakiwać na swoich sztywnych nóżkach.
– Przyrzekłeś włożyć worek pokutny i głowę posypać popiołem.
– Ale On nie zmartwychwstał! – Kajfasz zaczął wrzeszczeć jak oszalały. – On nie zmartwychwstał! On po prostu uciekł z grobu!
Annasz też się wściekł. Jednak spokojnie podszedł do niego, popatrzył mu w oczy i powiedział:
– Są rozmaite głupoty na świecie, ale chyba największa jest ta, gdy ktoś uwierzy w to, co sobie wyssał ze swojego palca.
Dopiero wtedy odszedł.

6.  Wieczorem na kolacji nie było Łazarza. Na pytanie Piotra Marta nie umiała nic powiedzieć, również i Magda nie orientowała się.
– Miał być przed wieczerzą. Nie wiem, co się stało.
Piotr się denerwował. Wyszedł przed dom i czekał. Wreszcie się doczekał. Łazarz wpadł zmęczony jak rzadko. Weszli do wnętrza. Zastali wszystkich jeszcze przy stole. Łazarz przywitał się ze zgromadzonymi z uśmiechem, choć tym razem widać było, że się zmusił do niego. Potem rozglądnął się, jakby chciał sprawdzić, czy nie ma kogoś obcego, ale nikogo takiego nie było. Dopiero wtedy zaczął mówić:
– Dzisiaj w nocy przyjdą po was.
W sali zapanowała cisza jak makiem siał.
– Spodziewają się, że razem z wami zgarną Jezusa. Osądzą i rano powieszą na krzyżu. Albo zetną Mu głowę jak Janowi.
– No to zwijamy się – oświadczył zdenerwowany Piotr.
– Oczywiście, trzeba stąd wyjść – potwierdził Andrzej.
– Dokąd myślicie?
– Do siebie, do Kafarnaum – Piotr tylko taką możliwość brał pod uwagę.
– Nie traćmy czasu na gadanie. W drodze będzie dość do tego okazji – żołądkował się Szymek.
– Może jeszcze jedno – Łazarz był jak zwykle najbardziej opanowany. – Oni wychodzą ze świątyni, skoro zmrok zapadnie. A wkroczą do naszego domu o północy.
– Skąd to wiesz? – zdziwił się Filip.
Ale Tadek go przygasił:
– Nie pyta się nigdy o takie rzeczy.
– Mamy jeszcze chwilę. Co nam chcesz powiedzieć, to mów – Piotr zwrócił się do Łazarza.
– Wychodźcie nie wszyscy naraz, ale grupami, po kilku. I nie główną bramą, ale furtką od tyłu. I nie zaraz, ale dopiero jak się ściemni.
– Stracimy trochę czasu – Tadek się zmartwił. – Czy to jest konieczne?
– Wygląda na to, że jesteśmy wciąż obserwowani z domu Szymona Trędowatego, mojego sąsiada, albo z jego ogrodu. To dość duża odległość, ale przy odrobinie wysiłku można stamtąd wiele wypatrzyć, co się u nas dzieje.
– Że mi to do głowy nie przyszło – Szymek trzasnął się pięścią w czoło. – Jak tak, to oczywiście. Można by nawet powiedzieć, że na pewno na jednym z drzew siedzi jego człowiek i przygląda się, co my tu robimy. Szkoda, że nie mamy więcej czasu, bo ja bym chętnie wylazł do niego i wytłumaczył mu, że to nie wypada podglądać sąsiadów – zaśmiał się.
Ale nikt mu nie wtórował.
– Z tego wynika – kontynuował Szymek – trzeba będzie zgrabnie to zrobić, żeby się prześlizgnąć do tej furtki, nie wychodzić na otwartą przestrzeń, tylko w cieniu drzew.
– A ty idziesz z nami? – Piotr zwrócił się do Łazarza.
– Nie, ja tu zostanę i poczekam na gości.
– Jak uważasz – zabrał głos znowu Piotr – ale ja bym ci radził, chodź z nami. Bo gdy nas nie zastaną, mogą się zdenerwować i zrobić ci krzywdę.
– Mają zakaz, nie wolno mnie zabić. Myślę, że to będą respektować. A nie chciałbym sióstr zostawić samych w czasie tej awantury, która tu się rozpęta.
Wbrew pozorom czasu pozostało niewiele, bo słońce już stało nisko nad horyzontem. Piotr polecił kolegom spakować się jak najszybciej i schodzić na dół. Gdy tylko zapadł zmierzch, zaczęli opuszczać dom. Grupa po grupie, aż na koniec wyszedł Piotr pełen troski o Łazarza.
Dopiero gdy wszyscy udali się w drogę, Łazarz polecił zwołać służbę. Opowiedział im tyle, ile uznał za konieczne. Ale ci nie zdziwili się. I natychmiast podjęli zabawę, którą zaproponował Łazarz całemu domowi.
– Wyprawiam wielką ucztę – oznajmił Łazarz – którą przygotujecie tak, by skończyła się o północy. Po pierwsze, dużo światła. Niech będzie widno jak w dzień. Pochodnie wokoło, a na środku podwórca rozpalimy ognisko.
– Jak znam życie – powiedziała Marta – na mnie spadnie obowiązek przygotowania tej uczty.
– Otóż nie – odpowiedział Łazarz. – Nie chcemy cię obciążać. Będziemy piec barany. I będziemy śpiewać, pić wino i jeść po kolei to, co się upiecze.
– A gdy oni przyjdą? – ktoś zapytał.
– A gdy przyjdą, to ich poczęstujemy, czym chata bogata.
Zabrzmiały oklaski i okrzyki radości.
I tak też potoczyło się to spotkanie. Wszystko było tak, jak to zaplanował Łazarz. Płonęły pochodnie. Na środku piekły się barany na ogniskach. A temu towarzyszyły śpiewy i tańce. Aż do północy. Ale wtedy zabawa się skończyła, chociaż niektórzy na nią w dalszym ciągu liczyli. Ucztujący zostali napadnięci przez żołnierzy świątyni. Mężczyzn mimo oporu związano. I zaczęły się przesłuchania. Dopiero wtedy okazało się, do jakiego to nieporozumienia doszło.
Na szczęście nikt nie zginął ani nawet nie został ranny, choć niektórych poturbowano. W czasie śledztwa ujawniła się cała farsa tego napadu. Przesłuchujący: dowódca straży najpierw bez końca poszukiwał wśród związanych Jezusa. Potem nie dał wiary, że to służba Łazarza. Upierał się, że to uczniowie Jezusa, którzy nie chcą się przyznać do tego, podając się za służących. Nie uwierzył nawet swoim ludziom, którzy zeznali, że spośród tych, którzy zostali powiązani, ani jeden nie jest uczniem Jezusa, że ani jeden nie jest Galilejczykiem. Nie uwierzył też Łazarzowi, który potwierdzał ich zeznania. Nie było wyjścia, trzeba było wysłuchać tego, którego zaproponował Łazarz. Sprowadzono z sąsiedztwa Szymona Trędowatego i dopiero jemu uwierzył przesłuchujący. O Jezusa już nie zagadnął, bo chyba nie chciał się ośmieszać.
– A co się stało z uczniami? – jeszcze padło pytanie.
Łazarz z Marią, Martą i ze swoją służbą jednozgodnie oświadczyli, że wieczorem poszli w drogę. Dokąd – trudno powiedzieć.
I tak się skończyła nocna wyprawa. Kajfasz się nie pokazał.

7.  Szymon Trędowaty wpadł do pałacu Kajfasza wściekły jak pies. Gdy go tylko dopadł, wrzasnął na niego, nie licząc się z niczym:
– No i coś narobił?! Dlaczegoś nie czekał, aż ci dam sygnał?! A teraz szukaj wiatru w polu! To najpierw się umawiasz, a potem nie dotrzymujesz słowa! Spłoszyłeś Go! I co teraz?! Leć za Nim do Galilei! A mogliśmy Go mieć tu na miejscu, w Jerozolimie! – umilkł, żeby złapać oddech.
A wtedy Kajfasz zapiszczał niepewnie:
– O czym ty mówisz? Czego się tak denerwujesz?
– Nie pytaj się głupio, wiesz, o co chodzi.
Szymon nawet nie zauważył tego uprzejmego tonu, z jakim Kajfasz się zwracał do niego. Roznosiła go wściekłość i z trudem panował nad sobą, żeby nie wywołać karczemnej awantury.
– Co się takiego wielkiego stało? – Kajfasz w dalszym ciągu był uprzejmy, ale usiłował zbagatelizować sprawę. – Nic się takiego wielkiego nie stało. Przebywał w Jerozolimie, teraz jest w Kafarnaum. Potem będzie znowu w Jerozolimie. O co ci chodzi?
– O co mi chodzi? Apostołowie wynieśli się do Galilei. I to wszystko wskutek niezręczności twoich ludzi!
– Nie przesadzaj, nie przesadzaj – Kajfasz zaskrzeczał.
Ale to już był kres wytrzymałości Szymona i wybuchnął:
– Jak to chcesz inaczej nazwać, to ci pomogę. Może dzięki ich głupocie. Jeżeli już ja zauważyłem, że służba świątynna przygotowuje skok na dom Łazarza, to on tym bardziej. Tak nawiasem mówiąc, wymagasz ode mnie, ażebym cię informował o tym, co wiem. I ja to robię. Ale ty nie byłeś łaskaw poinformować mnie, co wymyśliłeś. No więc powiedz, co zamierzałeś?
– Chciałem ich wszystkich zgarnąć – odskrzeczał Kajfasz szczerze.
– Ale po co?! – wykrzyknął Szymon. – No po co?! Wytłumacz mi! – powtórzył wściekły.
– Po pierwsze, może by się udało i Jezusa w tę sieć złapać – Kajfasz odpowiedział prawie jak naiwne dziecko.
– A gdyby nie? – Szymon zapytał, wpatrując się intensywnie w swego rozmówcę.
– A nawet gdyby nie udało się złapać Jezusa – Kajfasz mówił powoli, ociągając się, z wyraźnymi oporami – nawet gdyby mi się nie udało złapać Jezusa, to wymyśliłem sobie – przechodził do staccato, prawie się jąkał i zaczął spacerować przed Szymonem, wgapiając się w podłogę, żeby uniknąć patrzenia mu w oczy czy też ażeby bardziej skupić się na tym, co chciał powiedzieć – że gdy ja ich wsadzę do więzienia, wtedy On się włączy w tę sprawę.
– Kto On?
– Sam Jezus osobiście.
– Jak się włączy? – Szymon dopytywał się już z zainteresowaniem. – No jak?
– Kto to wie? A przynajmniej ja sam tego dokładnie nie wiedziałem. Ale jakoś stanie w ich obronie. Będzie usiłował ich uwolnić. W każdym razie nie pozostawi ich obojętnie w naszych rękach. I wtedy Go złapiemy. Dobrze mówię?
W miarę jak Kajfasz to mówił, Szymon patrzył na niego z coraz większym podziwem. Aż wreszcie mu oświadczył:
– Powiem ci, tego się po tobie nie spodziewałem. Przepraszam, że tak to nazywam po imieniu.
– Nie, nie dziwię się. Annasz się też po mnie tego nie spodziewał – Kajfasz zapiszczał, wywołując rodzaj uśmiechu na ustach.
– Jak ci to wszystko przyszło do głowy?
– Jezus jest do nich bardzo przywiązany, z nimi zaprzyjaźniony czy jak to nazwiemy. A jak już jesteś taki ciekawy, to ja ci mogę powiedzieć, kiedy mi to przyszło do głowy. Mnie to przyszło do głowy w rozmowie z Claudią, żoną Piłata. A nawet mnie nie tylko przyszło do głowy. To ona sama mi to powiedziała.
– No faktycznie, to jest prawda. On jest do nich bardzo przywiązany – Szymon potwierdził.
– Chociaż ja na Jego miejscu nigdy bym się już na nich nie popatrzył. Przecież jeden z nich Go zdradził, najważniejszy się Go zaparł, a zresztą wszyscy pouciekali. A, jak słyszałem, On wciąż nazywa ich braćmi. No, ale w związku z tym moja prośba do ciebie – Kajfasz wreszcie przeszedł do sprawy, którą miał do Szymona.
– Jaka prośba? – Szymon poczuł się zaskoczony.
– Mógłbyś pojechać do Kafarnaum? – Kajfasz zapytał i już dodawał objaśnienia: – Oczywiście wszystkie koszty pokrywamy. Oprócz tego, jeśli zechcesz przyjąć jakąś drobną sumę na twoje potrzeby albo na potrzeby twoich braci faryzeuszów, to weź ten drobiazg – tu Kajfasz podsunął mu skórzany pękaty mieszek.
– Ale po co ja do Kafarnaum? – Szymon usiłował się bronić.
– Jak pamiętasz, Jezus tam obiecał spotkać się z apostołami.
– Tak, pamiętam. Ale co ja miałbym tam do roboty?
– Trzeba ten moment wyśledzić. I Go schwytać – Kajfasz prawie podskoczył z napięcia na sztywnych nogach.
– Jak ty sobie wyobrażasz to „schwytać”? – Szymon nie rozumiał.
– Natychmiast wezwać do akcji garnizon rzymski.
– Co ty takie rzeczy? – Szymon usiłował przywrócić go do przytomności. – Garnizon rzymski? Przecież im nie wolno mieszać się do spraw galilejskich. To kraj pod rządami Antypasa.
– Uzyskałem na to zezwolenie od Piłata – Kajfasz wycedził przez zęby z triumfem w głosie.
– No, wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie tego. Jesteś genialny. Jeżeli tak, to oczywiście, idę do Kafarnaum. Aby sobie odmówić satysfakcji schwytania osobiście Jezusa, na to mnie nie stać – powiedział. – A co będzie, jeżeli mi się uda złapać Jezusa? Co ja będę miał z tego? – zapytał ni stąd ni zowąd.
– Jak złapiesz Jezusa – Kajfasz podreptał do Szymona, stanął przed nim i trzymając go za suknię pod szyją, wymruczał poufałym tonem: – możesz sobie wybrać w Jerozolimie parcelę na dom z ogrodem jaką chcesz. A dom ci postawimy. Świątynia ma pieniędzy dość dla takich, którzy jej wiernie służą.
– Jeżeli tak – Szymon zatrzymał się i powiedział z namysłem – to ja jeszcze wpadnę do Nikodema.
– Po co do Nikodema? – wyskrzeczał zaskoczony Kajfasz.
– A nuż – mówił powoli – u niego właśnie zamelinował się Jezus?
– Skąd ci coś podobnego przyszło do głowy?
– Jakoś mi Nikodem zniknął. Nigdzie się nie pokazuje. Ani u nas, ani w Betanii u Łazarza, ani w Wieczerniku. Tak jakby go nie było.
– Może chory. On zawsze był taki delikatny.
– Może chory, a może nie chory. Ja wolę sprawdzić. Wejdę, rozejrzę się. Może coś dostrzegę. Oko mam.

8.  Nikodem nie był chory. Siedział w swoim domu na tarasie w cieniu rozłożystej pinii i czytał Pismo Święte rozciągnięte na stole. Tak go zastał Szymon, gdy nieoczekiwany wpadł do niego. Przeprosił, że się nie zapowiedział, tłumacząc się jakimś wybiegiem. Ale Jezusa nie było. Przynajmniej na tarasie. I najdrobniejszego śladu Jego obecności. Rozmowa się tak potoczyła, jak się mogła potoczyć. Oczywiście o zdrowiu gospodarza, o które to zdrowie, jak relacjonował Szymon, zatroskany jest nawet najwyższy kapłan, i co się dzieje, że jego – gospodarza – nigdzie nie widać. Nikodem przyznał, że jest zmęczony przejściami ostatnich tygodni i chce odpocząć. A więc faktycznie słuszne były domysły Kajfasza. Ale obiecywał, że pokaże się w Sanhedrynie, gdy tylko dostanie wiadomość o zebraniu. Wreszcie rozmowa zeszła na plotki, które obiegają miasto, jakoby Jezus przychodził do rozmaitych bliskich Mu ludzi. W tym miejscu Szymon pozwolił sobie nawet zażartować:
– Można by przypuścić, że i ciebie Jezus odwiedził?
– To złośliwość czy pytanie? – Nikodem spokojnie ale stanowczo odparł, najwyraźniej dając do zrozumienia, że na te tematy nie uznaje żartów.
Szymon, zwykle pewny siebie, zmieszał się i odpowiedział poważnie:
– Zapytuję, nie żartuję.
– A więc nie przyszedł do mnie. Lecz gdyby przyszedł, przyjąłbym Go z najwyższą radością. I gdyby jeszcze kiedyś w przyszłości to zrobił, może liczyć na moją gościnę.
Szymon nie odważył się przypomnieć mu polecenia najwyższych kapłanów, którzy zobowiązywali każdego, kto by wiedział o miejscu pobytu Jezusa, do zawiadomienia Sanhedrynu. Odpowiedział wymijająco:
– A czy nie byłby najwyższy czas, aby zapomnieć o tym drobnym epizodzie z życia naszego narodu, który nazywa się Jezus?
– Widzę, że jesteś dzisiaj nastawiony na żartowanie – skonstatował Nikodem. – Zapomnieć o epizodzie? – tu podkreślił słowo „epizodzie”. To, po pierwsze, nie epizod, a epokowe wydarzenie w życiu naszego narodu.
Gdyby to Nikodem wypowiedział ciut innym tonem, głosem podniesionym czy zagniewanym, upominającym czy pouczającym, Szymon miał już odpowiedź gotową: „Widzę, że sobie dzisiaj nie pogadamy” i już by stał na nogach w drodze do drzwi. Ale głos był poważny. Bez urazy czy obrazy. Głos prawdziwego filozofa, zachęcającego do rozmowy. Wobec tego nie zerwał się na równe nogi i nie odwarknął, ale zdziwił się:
– I ty to mówisz? Ty, faryzeusz, o człowieku, który był największym wrogiem nas, faryzeuszów?
– Mamy czas i możemy sobie spokojnie porozmawiać. Otóż powiem ci całkiem po prostu: Jezus to największy faryzeusz, jakiego Ziemia Święta wydała.
Szymon spojrzał na Nikodema jak na człowieka, który postradał zmysły. Już miał na końcu języka okrzyk: „Czyś ty zwariował!” Ale na szczęście opanował się w ostatniej chwili i wyjąkał:
– Przepraszam, może ty miałeś na myśli Hillela albo Gamaliela.
– Zostaw – odpowiedział Nikodem pobłażliwie. – To płotki. Nie godzi się ich przy Nim wymieniać. Dopiero On jest faryzeuszem z prawdziwego zdarzenia.
– Możesz mi to wyjaśnić?
– Proszę cię bardzo. Ale najpierw odpowiedz mi na pytanie, na czym polega istota faryzeizmu? Co myśmy wnieśli istotnego w historię naszego narodu i naszej religii. No proszę, odpowiedz, jaka była zasługa naszych braci sprzed około stu pięćdziesięciu – dwustu lat?
– Wróciliśmy do Pisma Świętego.
– Dodaj: nie ograniczyliśmy się do czytania Pisma Świętego, ale komentowaliśmy je. I dotąd było dobrze, dopóki to był komentarz. Ale odkąd zaczęliśmy być mądrzejsi od Pisma Świętego, odtąd zaczęła się nasza klęska.
– Dlaczego?
– Nie rozumiesz? – zdziwił się Nikodem. – Na tym polega Talmud: wmawiamy Pismu Świętemu to, czego w nim nie ma. Wszystkie te nieprzeliczone przepisy, które narzucamy ludziom, są jedną wielką naszą arogancją wobec świętego tekstu, a jeszcze do tego mamy czelność powoływać się na ustne przekazy Mojżesza. Zagalopowaliśmy się. I tu jest pies pogrzebany. Patrz, do czegośmy doszli.
– No do czego? – Szymon nie ustępował.
– A do tego, że są tacy nasi bracia faryzeusze, którzy twierdzą, że Talmud jest ważniejszy niż Pismo Święte. Jest tak?
– No, bywa tak – Szymon odpowiedział z ociąganiem.
– To mi wystarczy.
– No, ale jak powiedziałeś, Talmud zawiera Objawienie Boże, którego Mojżesz nie napisał, ale przekazał ustnie.
– Na ten temat możemy sobie porozmawiać innym razem – Nikodem zniecierpliwił się, że Szymon chyba złośliwie udaje niezrozumienie – ale najpierw powiedzmy, że są faryzeusze, którzy głoszą, powołując się na Pismo Święte, że nie wolno w szabat zabić wszy ani napisać jednej litery.
– Owszem, bywają tacy.
– A więc, co to jest Talmud, to my obaj dobrze wiemy. Są trafne uwagi, ale jest opętana ilość przepisów naprawdę chorych, niemających nic wspólnego z duchem Pisma Świętego. Przepisów wprost szkodliwych.
– No, ale mieliśmy mówić o Jezusie – Szymon usiłował zmienić temat rozmowy.
– Cały czas mówimy o Nim. Bo na takim tle uwidacznia się Jego wielkość.
– A mianowicie?
– Nie wiem, czy doszło do ciebie to, co On mówił, że przyszedł nie na to, aby Pismo zmienić, ale wypełniać. Że ani jedna kreska, ani jedna jota nie może być w nim zmieniona. A więc wyrażał szacunek dla Pisma Świętego, tak jak najlepszy faryzeusz z dawnych czasów. Już żaden z nas tak poważnie nie traktuje Pisma Świętego jak On.
– Ale odrzuca Talmud.
– Bądź dokładny. Odrzuca nasz Talmud. A właściwie nie nasz, tylko wasz, bo ja się z nim nigdy nie identyfikowałem. A podaje swój komentarz, który jest najbardziej genialnym komentarzem z wszystkich, jakie znam. Odkrył myśl przewodnią, główną ideę czy prawdę, która pozwala wszystko zrozumieć, co to Pismo zawiera. Ten komentarz nazywa się Ewangelia, można go zamknąć w jednym zdaniu: że Bóg jest Miłością. Tak konsekwentnie zbudowanej konstrukcji myślowej ja jeszcze nigdy nigdzie nie spotkałem.
– A to nieprawda – Szymon nie wytrzymał. – Bo Bóg jest również sprawiedliwością: za dobre wynagradza, a za złe karze aż do siódmego pokolenia. Bóg jest zemstą. Mści się na grzesznikach i na poganach.
– A więc tak nie jest. Byli u mnie w jakiejś tam sprawie Kleofas z Józefem, którym, jak wiesz, towarzyszył Jezus, zresztą nierozpoznany, w drodze do Emaus. Wypytywałem się, o czym rozmawiali. Relacjonowali mi, jak Jezus cytował im poszczególne fragmenty Pisma Świętego, na których się opierał, mówiąc, że Bóg jest Miłością.
– I co? Na ile rozumiem, ty teraz wyszukujesz te teksty i przyglądasz się im.
– Dokładnie tak. Gdy masz cierpliwość i masz czas, to możemy przejść parę takich miejsc, które Jezus wskazywał.
– Chcesz mnie przekonać, że Jezus miał rację? – Szymon zapytał ironicznie.
– Przepraszam, ale ty wciąż traktujesz niepoważnie albo mnie, albo siebie.
Szymon kolejny raz poczuł się skarcony przez Nikodema. Ale musiał przyznać, że zasłużenie, wobec tego nie miał wyjścia i odpowiedział:
– Faktycznie, żartuję i przepraszam za to. Ale powiedz mi jeszcze jedno. Czy Bóg nie jest zemstą? Bo jeżeli ty za Jezusem twierdzisz, że Bóg jest Miłością, to znaczy: pełna swoboda dla grzeszników. Hulaj dusza, piekła nie ma. Mogę robić, co tylko dusza zapragnie, bo On jest miłosierny i na wszystko patrzy przez palce. A na koniec wszystko przebaczy.
Nikodem słuchał tego z uwagą, wpatrując się w niego spod nastroszonych brwi, nie przerywając mu nie tylko słowem, ale nawet drgnieniem warg. Dopiero gdy Szymon skończył swoje zarzuty, znowu go upomniał, ale bez cienia ironii czy lekceważenia:
– Gdyby mi to powiedział pierwszy lepszy faryzeusz z ulicy, to bym się nie zdziwił. Ale ty? Ty któryś został wyznaczony do śledzenia nauki Jezusa? Przecież chodziłeś za Nim krok w krok i słuchałeś Go. I wiesz, że Jezus nie wygłosił jednego kazania, tylko nauczał trzy lata. To znaczy, że miał jeszcze coś do przekazania. No powiedz.
Mimo spokojnego tonu, w jakim to było powiedziane, Szymon się zezłościł:
– To ja ciebie pytam i ty mi daj odpowiedź, jeżeli masz taką.
W tym momencie mógł się Nikodem obrazić, ale on jakby nie dostrzegł zdenerwowania Szymona i odpowiedział spokojnie:
– Prawdę o Bogu-Miłości należy zobaczyć również w kontekście nauki Jezusa na temat osoby ludzkiej. A ta brzmi: Bóg tak kocha człowieka, że wyposażył go w wolność. Człowiek odpowiada za siebie. Bóg nie tylko kocha, ale czeka na miłość. Jezus nie odrzucił Dekalogu. Z pewnością pamiętasz, jak to jeden z naszych zapytał Go, niewątpliwie zaniepokojony jak ty tą samą sprawą: Jakie jest najważniejsze przykazanie? A On co odpowiedział? – Nikodem czekał na odpowiedź Szymona.
– Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca swego – odpowiedział Szymon pokornie.
– I jeszcze jedno? – Nikodem nie bał się egzaminować Szymona.
– A bliźniego swego jak siebie samego.
– I Jezus był konsekwentny – mówił dalej Nikodem. – Przebaczał grzesznikom, gdy widział ich skruchę. Gdy uratował Magdalenę od kamienowania, jak ją ostrzegł?
– Idź i nie grzesz więcej – Szymon dopowiedział.
– A paralityka gdy uzdrowił w sadzawce Betesda, co mu oświadczył?
– Podobnie – Szymon przyznał.
– Tu ukazuje się koncepcja Jezusa – tłumaczył Nikodem. – To człowiek sam decyduje o swoim zbawieniu, jak i swoim potępieniu. Teraz mnie kusi, by powiedzieć, co zabrzmi bluźnierczo: Bóg jest bezsilny wobec decyzji człowieka. Albo powiedzmy bardziej bezpiecznie: Wbrew woli człowieka Bóg nie może go zbawić. Albo jeszcze inaczej: Bóg nie może zbawić człowieka na siłę. I tu masz głębię Ewangelii. To nie Bóg potępia człowieka. To człowiek sam się potępia. To nie Bóg skazuje człowieka na potępienie. To człowiek sam siebie skazuje na nie. Pamiętasz przypowieść o bogaczu i Łazarzu?
– Pamiętam.
– Co Abraham powiedział do bogacza, który chciał, aby ostrzec braci, żeby i oni nie poszli do piekła?
– „Mają Mojżesza i proroków. Niech ich słuchają” – wyrecytował posłusznie Szymon.
– No to nie muszę ci już nic dodawać. A przypowieść o zaproszonych na ucztę pamiętasz, którzy po kolei od niej się wymówili?
– Pamiętam.
– A przypowieść o pannach mądrych i głupich, które nie wzięły oliwy do swych lamp? A o siewcy, którego ziarno pada na opokę, między ciernie albo na glebę żyzną? Wciąż to samo. My odpowiadamy na miłość Boga albo nie odpowiadamy. Ale Jezus nie musiał tego wszystkiego wymyślać, kto chce, może takie teksty znaleźć w Piśmie Świętym.
Nikodem przestał mówić i powrócił do rozłożonego na stole Pisma Świętego:
– W tej rozmowie Jezusa z Kleofasem i Józefem takie teksty cytował. Mam tu niektóre z nich. Choćby z Izajasza w pięćdziesiątym piątym rozdziale: „Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć. Wzywajcie Go, dopóki jest blisko. Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje. I do Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu”. Albo popatrz tutaj – Nikodem sprawnie przekręcił rulon – te zdania u Ozeasza, którego Jezus wyraźnie lubił, z rozdziału szóstego: „Dołóżmy starań, aby poznać Pana. Jego przyjście jest pewne jak świt poranka. Jak wczesny deszcz przychodzi On do nas. I jak deszcz późny, co nasyca ziemię. Cóż ci mogę uczynić, Efraimie, co pocznę z tobą, Judo? Miłość wasza podobna do chmur na świtaniu albo do rosy, która prędko znika”. O, czytaj to zwłaszcza, kolejne zdanie: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary. Poznania Boga niż całopaleń”. Albo ten tekst – Nikodem znowu przekręcił rulon, znalazł Księgę Powtórzonego Prawa, wskazał na jedenasty rozdział: – Mojżesz powiedział do ludu: Weźcie sobie te moje słowa do serca i do duszy, przywiążcie je sobie jako znak na ręku, niech one wam będą ozdobą między oczami (…). Widzicie, ja kładę dzisiaj przed wami błogosławieństwo albo przekleństwo. Błogosławieństwo, jeśli usłuchacie poleceń waszego Pana Boga, które ja wam dzisiaj daję. Przekleństwo, jeśli nie usłuchacie poleceń Pana Boga. Jeśli odstąpicie od drogi, którą ja wam dzisiaj wskazuję”. Byleśmy byli świadomi, że jesteśmy wyposażeni w ten drugi dar najwyższy oprócz rozumu, jakim jest wolna wola.
W kilka dni później Szymon wstąpił do Kajfasza, mówiąc:
– Jezusa u Nikodema nie ma. Mogę sobie głowę dać uciąć. Ale, niestety, jego musimy spisać na straty. On jest uczniem Jezusa bardziej niż sam Piotr.