Biblioteka


XII  Agryppa królem całej Ziemi Świętej



 

Agryppa królem całej Ziemi Świętej

1.  Szaweł w Antiochii Syryjskiej

 Barnaba i Niger z trudem wsunęli się do synagogi wybitej do ostatniego miejsca. Na bimie szalał mówca.
 – Jesteśmy półgłówki, głąby, które nie potrafią myśleć, a tylko powtarzać! Ślepcy, którzy nie widzą, choć słońce świeci! Którym się zdaje, że nadal panuje noc! Głusi jak pnie! Choć śpiewają chóry anielskie i grają trąby serafinów! Niebo się nad nami otwarło! Prorocy zstępują na ziemię! Bóg przemawia do nas! A my śpimy! Biada nam! Zginiemy jak bezdomne psy! Zmarniejemy, jak wędrowcy zbłąkani na pustyni. I trupy nasze będą rozrywać kojoty.
 Niskiego wzrostu, z czarną wichurą włosów, ale przecież z wyraźną łysiną idącą od czoła aż do czubka głowy, z krótką energiczną brodą, w luźnej sukni ściągniętej sznurem, z szerokimi rękawami, w których migotały wciąż ramiona. Bardziej był podobny do robotnika niż do faryzeusza.
 Niger wyszeptał do Barnaby:
 – Znasz go? Kto to jest?
 Barnaba odpowiedział:
 – To Szaweł. Ale skąd on się tu wziął?
 A mówca wołał – głosem, oczami, twarzą, rękami, całym sobą:
 – Bośmy nie poznali naszego czasu. A modliliśmy się o Mesjasza! Prosiliśmy, aby Bóg Go nam zesłał. A gdy Go Bóg zesłał, nawet nie dostrzegliśmy Go! Bo chcieliśmy, aby przybył prosto z nieba na wozie ognistym. W dźwięku trąb, w chórach anielskich i majestacie. Żeby rozgromił Rzymian i zbudował królestwo Izraela.
 Urwał i z ogromnym zdziwieniem na twarzy powiedział prawie szeptem:
 – A On się narodził w stajni.
 Tu zamilkł w tym zdziwieniu. Dopiero po chwili zaczął znowu:
 – A gdy nauczał o Bogu, który jest Miłością, nie słuchaliśmy Go, ale powróciliśmy do naszej modlitwy, aby Bóg nam zesłał mesjasza. Ja też! Tak jak wy.
 Znowu przerwał, zaskoczony głupotą swoją i swojego narodu. Czyżby czekał, że ktoś podejmie to opowiadanie, zastępując go? Ale ludzie trwali nieruchomo. Nikt nie ruszył mu na pomoc. Więc wołał dalej:
 – Biada nam! Ślepym, głuchym, oczadziałym! Jeżeli nam ktoś powie, że jesteśmy narodem wybranym, to plujmy mu w twarz, zaśmiejmy się szyderczo, odwróćmy się od niego plecami i powiedzmy mu, że nie wie, co mówi. Bo być narodem wybranym, to słuchać głosu Bożego! Słuchać Jego Proroka. To iść za Nim! To wypełniać Jego polecenia! Bóg nam oznajmia: Nadszedł Syn, którego wam posłałem! Nadszedł czas mojej łaski!
 Mówca przerwał, sam nie mniej przerażony tą wizją, którą opisywał, niż słuchacze. Ale nie zrezygnował, tylko podjął swoją drogę w górę, już spokojniej:
 – A mędrzec Pański napisał: „Jest czas burzenia, jest czas budowania. Jest czas siania i jest czas zbierania. Jest czas płaczu i jest czas radości”. Ja dodam: I jest czas oczekiwania i jest czas powitania. A więc witajmy Go, bo przyszedł. A my co? A my jak kołki w płocie! Nic, obojętnie. Czy słońce świeci, czy deszcz pada. A w końcu ruszmy się! Radujmy się, że Bóg zesłał nam Mesjasza! Czemu nie krzyczycie? Przecież Bóg jest z nami.
 I nagle z tej milczącej masy ludzkiej, zaskoczonej tekstem, który im się walił na głowę, wyrwał się okrzyk:
 – Bóg jest z nami!
 Jeszcze to był okrzyk wątły, ale za drugim, trzecim razem, już za dziesiątym razem chór głosów zdawał się mury synagogi rozsadzać:
 – Bóg jest z nami!!
 Barnaba w tym krzyku i oklaskach powiedział do Nigra:
 – Wiedziałem, że Szaweł jest dobry, ale że taki dobry, tego nie przypuszczałem.
 A tymczasem mówca podniósł ręce do góry, na znak, że chce przemawiać. Fala okrzyków gwałtownie opadła, aż ucichła.
 – Wy się mnie pytacie, o czym ja mówię? O Bogu. Wciąż o Bogu. Nieznanym, zapoznanym, widzianym w fałszywym świetle. Bo ulaliśmy sobie, jak nasi przodkowie, cielca i mówimy, że to Bóg! W rękę wsadziliśmy mu pioruny, w usta ryk grzmotów, w oczy ogień, w drugą rękę wetknęliśmy mu wagę, na której odważa nasze dobre uczynki i grzechy. A to jest przez nas ulany cielec! Pogański moloch! Ulepiony naszymi rękami! Bałwan! I przed nim się kłaniamy! A to pogański Baal, a nie Bóg, który nam się objawił! To karykatura Boga. Karzeł, który usiłuje naśladować Boga. Prześmiewca, bluźnierca, szatan przebrany w Jego szaty. Szatan naśladujący Jego światło – Lucyfer.
 Przerwał. Zawisł z rozrzuconymi ramionami. Jakby potknął się o to straszne imię. Dopiero gdy przez moment ochłonął, podjął swoją kwestię:
 – I to jest naprawdę bałwochwalstwo! Oddawanie chwały nie Bogu, ale kukle! Bo tylko dobrze czytajmy Pisma, tylko dobrze ich słuchajmy. Jak to jest napisane w Pierwszej Księdze Królewskiej, w rozdziale dziewiętnastym? Pamiętacie? „Gdy Eliasz przybył do Bożej góry Horeb, do groty, gdzie przenocował”. Pamiętacie? „Wtedy Pan zwrócił się do niego i przemówił do niego słowami: Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana. A oto Pan przechodził. Gwałtowna burza rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem. Ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu”. Zrozumieliście?
 Przerwał, rozglądając się po zgromadzonych.
 – Ja was pytam, czyście zrozumieli?
 – Tak – odezwał się jakiś głos.
 A potem posypały się:
 – Tak, tak, tak.
 Coraz więcej, coraz więcej ludzi odpowiadało twierdząco na nalegania mówcy. A ten podjął przerwany wykład:
 – Bo dla nas Bóg to wicher. Taki potężny, że drzewa wyrywa z korzeniami, taki wściekły, że skały pękają, taki szalony, że góry się rozwalają. My tylko takiego Boga lubimy, tylko w takiego Boga wierzymy. Który potrząsa ziemią, że domy się walą jak zabawki. My tylko takiego Boga chcemy – który pali przed sobą stepy, lasy, który zieje ogniem z wulkanów, który mści się do siódmego pokolenia.
 Nagle nasilił głos i ze zdwojoną siłą krzyknął:
 – Bośmy są wściekłe psy, dzikie zwierzęta z zębami i pazurami! Z zemstą i mordowaniem! A to nie jest prawdziwy Bóg! Tylko moloch! Bóg nie jest taki.
 Nieoczekiwanie głos ściszył prawie do szeptu:
 – Przed prawdziwym Bogiem wieje łagodny wietrzyk pokoju, ciszy, przyjaźni, przebaczania. Bo Bóg jest miłością. Ojcem wszystkich ludzi, których stworzył i którym pomaga żyć. On jest Bogiem miłości. Tego nauczył mnie Mistrz mój i Pan, Jezus z Nazaretu. Otworzył mi Księgę Objawienia i nauczył, jak ją czytać. I odkryłem w niej Boga-Miłość. W takiego Boga uwierzyłem całym sercem. I takiego wam głoszę. Bo to jest prawdziwy Bóg Abrahama, Izaaka i Mojżesza. Takiego Boga ukazuje Pięcioksiąg Mojżesza, Prorocy, Psalmy, Księgi Mądrościowe.
 Po tym króciutkim wykładzie zaczął wybijać prawie staccatto swoje podstawowe oświadczenie, ku któremu prowadził cały wywód:
 – Tylko ten, kto w takiego Boga wierzy, jest prawdziwym Izraelitą. Ale trzeba się oczyścić z tamtego molocha, w którego dotąd wierzył. Z nienawiści, pogardy i zemsty. Żebyśmy ze sobą żyli jak bracia. Wszyscy z wszystkimi. Kto chce wierzyć w takiego Boga, niech przyjmie z moich rąk chrzest Chrystusa. Na znak, że się chce oczyścić z tamtej nienawiści, aby żyć w miłości.
 Nagle tę ciszę, która rozciągnęła się nad zgromadzonym tłumem jak wielki namiot, rozdarł krzyk:
 – Nie słuchajcie go! To wariat! On jest szalony! On zwariował!
 Przez tłum przeciskał się, wrzeszcząc i wymachując rękami, jakiś człowiek. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę, skąd głos dochodził.
 – Nie poznajecie go? To przecież Szaweł! Najżarliwszy przeciwnik Jezusa. Ukamienował Jego ucznia, Szczepana. Pozamykał dziesiątki Jego wyznawców. I odbiło mu!
 Aż wreszcie go zobaczyli. Wysoki, chudy faryzeusz już wspinał się po schodach na bimę, gdzie wciąż stał Szaweł, wpatrzony w człowieka obrzucającego go wyzwiskami. Teraz jednak nie skończyło się na wyzwiskach. Faryzeusz schwycił Szawła za ramiona i zaczął go spychać w dół.
 Niger poderwał się do działania:
 – Chodźmy tam – powiedział – bo może być źle z Szawłem.
 Ale Barnaba go powstrzymał:
 – Poczekaj, jeszcze nic się nie dzieje. Zobaczymy, jak on sobie radzi.
 A tymczasem Szaweł, zupełnie niezrażony atakiem faryzeusza, uśmiechnął się do niego, objął napastnika na przywitanie i powiedział:
 – Porozmawiajmy. Na spokojnie, jak bracia. Może ty mnie przekonasz, może ja ciebie przekonam.
 Ale tamten nie dopuszczał go do głosu, tylko gwałtownymi ruchami strząsnął z ramion jego ręce, obrócił go siłą do tyłu i zepchnął po schodach w dół.
 Ludzie patrzyli na to wszystko, co się działo, z zaskoczeniem, z przerażeniem. Najwyraźniej niektórzy dopiero teraz dowiedzieli się, że ten, którego kazania słuchali, to osławiony Szaweł. Dopiero teraz dowiedzieli się, że z nieprzyjaciela Jezusa stał się Jego wyznawcą.
 A tymczasem jego przeciwnik wołał:
 – Idź precz! Tyś jest myszygene! Tyś zwariował! Tyś się powinien leczyć u dobrego lekarza, a nie przychodzić do synagogi. Tobie się w głowie pomieszało! Tyś jest zwyczajny wariat!
 Faryzeusz jeszcze obrzucał Szawła wyzwiskami, atakował go, chyba licząc na to, że Szaweł zareaguje, ale nadaremnie. Ten, zszedłszy z ostatniego stopnia, wpadł w jakieś serdeczne ręce, jacyś ludzie skupili się wokół niego, obejmując go i przygarniając.
 – Jak widać, nie trzeba iść mu na ratunek – powiedział Barnaba do Nigra. – Ma tu swoich przyjaciół. Poczekamy.
 A tymczasem mówca zaczął swoje przemówienie:
 – Przyszliśmy tutaj, żeby świętować nasze zwycięstwo. Dlaczego ja mówię „zwycięstwo”! Bo Ziemia Święta ma króla. Bo Bóg zesłał nam mesjasza! Który odbudował królestwo Izraela. W takich granicach, jakie miał Salomon.
 Barnaba słuchał tego przemówienia tylko jednym uchem, bo całą swoją uwagę skupił na tym, co się dzieje z Szawłem. Mógł sobie pozwolić na te obserwacje, bo faryzeusz nie był wielkim mówcą. Najwyraźniej z tego sobie zdawał sprawę, bo chciał nadrobić braki siłą głosu:
 – Dlaczego ja mówię, że Szaweł zwariował? On chce, byśmy Samarytan traktowali jak braci! Nie dość na tym! Byśmy Rzymian traktowali jak braci! Rozumiecie, co oznacza słowo „bracia”?
 Tu przerwał, jakby oczekiwał, że ktoś ze słuchaczy mu pomoże. Ale nikt się nie zgłosił, więc mówił dalej:
 – Słowo „bracia” oznacza, że my mamy jedną krew! Jak to być może, że my mamy jedną krew z Rzymianami! Przecież my mamy krew od Abrahama i Dawida! Czy on jest mądry? Jacy bracia? My wierzymy w naszego Boga i w Objawienie Pisma Świętego. A oni wierzą w swoich bożków! Jacy bracia? Oni jedzą świninę, są nieobrzezani, nie składają Bogu ofiar w świątyni, w której Bóg mieszka. A jeszcze do tego on chce, żebyśmy Jezusa uważali za Mesjasza! Jaki to Mesjasz, Który został zabity przez Rzymian? Kto to jest mesjasz, to my dobrze wiemy! To jest taki, któremu Bóg błogosławi, a nie zezwala, by był przybity na krzyżu! To jest ten, który odbudował królestwo Izraela: Agryppa!
 Przemówienie trwało, ale Szaweł wytoczył się z grupką przyjaciół do wyjścia, gdzie stali Niger z Barnabą. Spostrzegł Barnabę. Objęli się serdecznie.
 – Skąd się tu wziąłeś? – zdziwił się Barnaba.
 – Ano, dobrnąłem wreszcie do was. Po drodze wstąpiłem do synagogi, żeby się pomodlić. No i dałem się skusić bimie.
 – Teraz chodź z nami.
 – Ale ja mam nowych przyjaciół, którzy, jak mówią, są zachwyceni tym, co słyszeli.
 – Oczywiście – Barnaba otworzył szeroko ręce – oni też idą z nami.

 2.  Agryppa władcą Judei

 Agryppa zapowiedział uroczyste objęcie Judei pod swoją władzę na dzień Paschy w Jerozolimie. Wcześniej jeszcze odbyła się skromna uroczystość w samej Cezarei Nadmorskiej przejęcia władzy nad Judeą i Samarią z rąk prokuratora rzymskiego. Edykt cesarski został odczytany wobec urzędników i wyższych oficerów.
 Jeszcze zostały ustalone – najwcześniejsze z możliwych – terminy ewakuacji wojsk rzymskich z terenów podlegających władzy Agryppy. I na tym sprawa się zakończyła.

 Do Jerozolimy na zapowiedziane uroczystości ściągnął „cały Izrael”. I to nie tylko z najodleglejszych zakątków Palestyny, ale można było spotkać przybyszów z różnych stron świata. Takich tłumów nie pamiętali najstarsi ludzie. Nie to zresztą było najważniejsze, ale atmosfera nadzwyczajności, czegoś niezmiernie istotnego nie tylko dla żyjących obecnie, również dla wszystkich pokoleń, które przyjdą.
 – Niech Bogu będą dzięki, żeśmy doczekali takich czasów! Że jesteśmy świadkami takich wydarzeń, takiej chwili! – powtarzane było z ust do ust. – Niech Bogu będą dzięki, że naród izraelski ma wreszcie swojego mesjasza, który zdjął z nas hańbę: już nie będzie nigdy naród wybrany rządzony przez pogan! Już święta ziemia nie będzie deptana stopami nieobrzezanych świniożerców, gojów!
 Jeszcze na szereg dni przed koronacją ulicami przeciągały pochody skandujące: „Niech żyje Agryppa, król Izraela. Oby żył wiecznie”. W miarę jak zbliżało się święto koronacji, entuzjazm rósł. We wigilię wieczór iluminowano całe miasto i świątynię. Zapalono na Dziedzińcu Pogan ogromne świeczniki. W ogrodach i ogródkach na terenie miasta zapłonęły ogniska. Ale prawdziwie nieziemski efekt dały ogniska, które zapłonęły na wzgórzach otaczających Jerozolimę. Widok był imponujący. Dziesiątki tysięcy, a nawet setki tysięcy ogni jakby połączyły się z rozgwieżdżonym niebem. Światłom towarzyszył śpiew. Ludzie przy ogniskach śpiewali psalmy określane mesjańskimi na cześć, na chwałę Boga. Śpiewy te zlewały się w jedną wielką pieśń dziękczynienia za dar mesjasza, drugiego Mojżesza, na którego czekały całe pokolenia: Pierwszy wyprowadził Izrael z niewoli egipskiej, drugi wyprowadził Izrael z okupacji rzymskiej.

 – Chłopcy, no to idziemy jutro na koronację – Piotr oświadczył.
 – A musimy? – Jakub odpowiedział zaczepnie.
 Ten się roześmiał:
 – Na pewno nie musimy. Ale ja idę, bo ciekaw jestem, co powie Agryppa. Tylko jeżeli chcemy coś zobaczyć i usłyszeć, to trzeba ruszyć jeszcze w nocy, bo inaczej się nie wciśniemy.
 – Chcesz usłyszeć, co powie na nasz temat?
 – A żebyś wiedział – potwierdził Piotr.
 – To ja ci dam dobrą radę: Nie fatyguj się do świątyni, śpij do oporu. A ja ci już powiem, co byś jutro usłyszał.
 – No to mów – odparł Piotr ze śmiechem. – A ja jutro pójdę do świątyni, żeby się przekonać, czyś się pomylił, czy też miałeś rację. A więc mów.
 – Nie będę się wysilał, bo jak sądzę, i on się też nie będzie wysilał. Powtórzy to, co mówił poprzednim razem.
 – A mianowicie?
 – Że w królestwie mesjasza, jakie on chce zbudować, nie ma miejsca na heretyków uznających Jezusa z Nazaretu za mesjasza.
 – A więc myślisz, że powracają czasy Szczepanowe?
 – Nie, o wiele gorzej. On teraz do nas się zabierze całkiem poważnie.
 – A czy ja mogłabym z wami iść na tę uroczystość? – zapytała Matka Jezusa, wprawiając wszystkich zebranych w osłupienie.
 Pierwsza opamiętała się Magdalena:
 – Ale my wychodzimy wcześnie rano, prawie po nocy.
 – To dla mnie żadna trudność. Jak wiesz, ja zazwyczaj dość wcześnie wstaję.
 – Boję się – Marta poparła siostrę – że to byłoby dla Ciebie zbyt niebezpieczne. Tam będą tłumy. A wtedy wszystko może się zdarzyć. Jakaś panika, jakiś popłoch, nie mówiąc o prowokacji. I wtedy może dojść do tragedii. Tłum niechcący zadusi, zatratuje. Ja bym Ci bardzo odradzała. Jak wrócimy, to opowiemy wszystko dokładnie.
 – A powiedz tak naprawdę – spytał Piotr – dlaczego chciałabyś tam iść! Przecież chyba nie dla Agryppy.
 – Dla was – odpowiedziała nieśmiało. – Ja chcę być wciąż z wami. W waszych sprawach. Radosnych czy smutnych. Ale razem. Przecież jesteście mi najbliżsi. Jak moje dzieci.

 
3. Zamieszki w Antiochii Syryjskiej

Jeszcze mieli daleko do synagogi, ale już było widoczne, że tam coś ważnego się dzieje. Ludzie biegli jak do pożaru. Coraz, jak grzmoty nadciągającej burzy, przypływały fale okrzyków dużej masy ludzkiej. Barnaba i Niger przyspieszyli kroku.
– Mananhem miał rację, że czegoś takiego jeszcze nasza stara Antiochia nie przeżywała – powiedział Niger.
Barnaba nie dał się ponieść nastrojowi:
– Przecież już to braliśmy. Gdy Agryppa został mianowany królem Batanei i Trachonii.
Mówiłby dalej, ale właśnie wypadli na plac okalający synagogę. W tym samym momencie gdy wkraczali na plac, wybuchnął taki ryk zgromadzonego tam tłumu, że prawie wepchnął ich z powrotem w uliczkę, z której wychodzili. Ryk i ten las wyciągniętych rąk. Zabrzmiał kolejny huragan głosów:
– Niech żyje Agryppa! Niech żyje Agryppa!
Plac wypełniał zbity tłum. Tylko po bokach, tam skąd trudno było widzieć bimę i słyszeć przemówienie, ludzi było niewielu.
– Popatrz, nawet bimę przynieśli na plac – powiedział Niger do Barnaby.
– No, nie – przyznał Barnaba. – Czegoś takiego to jednak nie było.
A na bimie mówca wrzeszczał:
– Jeżeli głupie ludzie mówią, że cezar rzymski uczynił Agryppę królem, to ja powiem, to nie są mądre te ludzie. One są całkiem głupie! To nie cezar go mianował! To Bóg go mianował rękami cezara! Bo to jest król Izraela!
Plac powtórzył:
– Król Izraela! Król Izraela!
Wołaliby dłużej, ale mówca przerwał im:
– Ale nie zapominajcie, że on panuje nie tylko w Ziemi Świętej. To nie jest król, który rządzi tylko krajem darowanym nam przez Boga! On rządzi wszystkimi Izraelitami! Czy ja dobrze mówię? Sami rozsądźcie. Bo ja myślę, że ja dobrze mówię. Agryppa to jest nasz król! Również i nas, Izraelitów, którzy żyjemy w Antiochii, w Aleksandrii i gdziekolwiek bądź, nawet w najmniejszym mieście, gdzie jest getto żydowskie. To jest nasz król! Ja tak uważam! I chyba wy też!
Plac odpowiedział rykiem:
– Nasz król!
– Tylko patrz, co się dzieje – Niger nachylony ku Barnabie szeptał mu prosto w ucho.
Rozglądnęli się obaj. Na plac z obu stron, gdzie jeszcze świeciły łysiny wolne od ludzi, nadciągały grupy młodych Syryjczyków, którzy byli nie tylko zainteresowani tym przemówieniem, ale najwyraźniej nastawieni agresywnie. Również obok Barnaby i Nigra przeciskali się młodzi poganie. Mówca na bimie zdawał się tego nie zauważać.
– Czy wy sobie zdajecie sprawę, że my, Izraelici, jesteśmy wszędzie? We wszystkich wielkich miastach imperium rzymskiego, we wszystkich małych miastach, a nawet po wioskach. Czy was to dziwi? Mnie to nie dziwi. Ja czytam Pisma Święte. A w nich stoi: Pan Bóg obiecał Abrahamowi, iż potomstwo jego będzie tak liczne, jak gwiazdy na niebie, jak piasek morski. Czy wy sobie zdajecie sprawę, że w Egipcie żyje nas milion. A w samej Aleksandrii jest nas dziesiątki tysięcy. Więcej niż w całej Jerozolimie! I jest nas coraz więcej. Dlaczego nas jest coraz więcej? To jest proste: bo Pan Bóg nam błogosławi. Wy się temu dziwicie? Ja się temu nie dziwię. Dziwiłbym się ja, gdyby było inaczej. Przecież jesteśmy Jego narodem wybranym. A jeżeli jesteśmy narodem wybranym, to nie są puste słowa, one coś znaczą. Co one znaczą? One znaczą, że my przejmiemy władzę nad światem! My będziemy rządzić światem. A Agryppa będzie królem świata!
– Czy on oszalał? – Barnaba mówił trochę do siebie, trochę do Nigra. – Do czego on prowadzi?
– Dobrze, że to słyszysz na własne uszy. Bo byś w to nie uwierzył – odpowiedział spokojnie Niger. – U was w Jerozolimie takich głupstw chyba nie opowiadają. Ale tak to tu jest. On nie jest pierwszy, który to mówi. I nie tylko u nas ta gadka.
– Ale to doprowadzi do bijatyki. Syryjczyków coraz więcej.
– Widzę, widzę, jeszcze chwila i będziemy stąd wiać.
A tymczasem plac huczał:
– Król świata! Agryppa królem świata! – krzyk rozlegał się z podwójną siłą.
Zdawało się, że ludzie będą tak bez końca krzyczeć. Wrzask nie ustawał, aż wreszcie mówca podniósł rękę na znak, że chce mówić dalej:
– My przejmiemy władzę nad światem. I skończy się wreszcie ta nieprawość, że Bożym światem rządzą goje, świniożercy, nieobrzezańcy, bałwochwalcy rzymscy!
Oklaski i wołanie nie pozwoliły mówcy kontynuować.
I nagle z bimy przez ogólny hałas wystrzeliło wykrzyczane zdanie:
– Precz z Rzymianami!
Plac jakby oszalał:
– Precz z Rzymianami!
Znowu nie wiadomo, jak długo trwałyby te okrzyki, tylko mówca znowu podniósł ręce do góry, na znak, żeby się uciszyli. Ale teraz dały się słyszeć gwizdy, klaskania ze strony Syryjczyków i ich narastające gwałtownie okrzyki:
– Zejdź z trybuny!
W odpowiedzi wybuchła wściekła reakcja izraelskiego tłumu:
– Zamknijcie gęby! Dajcie mu mówić! Wolno mu!
I znowu posypały się oklaski pogan, chcące zagłuszyć wołania strony izraelskiej. Ale mówca, nie zważając na przeszkody, jeszcze bardziej głos nasilił i krzyczał:
– I Agryppa będzie królem świata! Światem będzie rządził człowiek Boży, bogobojny, wielbiący Boga! Bo czy jest to w porządku, że na czele świata stoi taki goj, taki nieobrzezaniec, który jeszcze do tego bezczelnie oświadcza, że jest bogiem? Czy jest to w porządku, że my nic na to? On domaga się, by jego posąg stanął w świątyni jerozolimskiej! A my nic na to? Co się z nami stało? Z wielkim, potężnym, mądrym narodem izraelskim? Czy już nie ma wśród nas mądrych ani odważnych? Nasi święci przodkowie dali się w ognisty piec wrzucić, gdy żądano od nich, aby zjedli kawałek świniny! A naszym światem rządzi świnia, bluźnierca i my nic na to! Jeżeli wy nic na to, to ja się odważę i zawołam: Precz z cezarem!
Plac rzucił się w to wezwanie i zawołał:
– Precz z cezarem!
Ale to był już koniec. Rozpętały się takie gwizdy i takie okrzyki ze strony przeciwnej, że teraz, choć mówca krzyczał pełnym głosem, nikt go już nie słyszał. Nagle Barnaba spostrzegł, jak chłopiec syryjski stojący obok niego schyla się i wyszarpuje spory kamień z bruku, którym był wyłożony plac. Szepnął do Nigra:
– Nic tu po nas, zwiewamy.
Wypchnął go pierwszego. Ten nigdy w podobnych wypadkach nie miał trudności. Parł do przodu. Nikt go nie miał za Żyda, dla jego czarnej skóry. Torował sobie śmiało drogę, za nim jak cień wysuwał się z tłumu Barnaba. Faktycznie to już był najwyższy czas. Rozległy się krzyki:
– Bij Żyda!
– Bij goja!
Jeszcze moment i poleciały kamienie z obu stron.

 
4.  Spisek Antypasa

W Rzymie Herod Antypas ucztował. Ci, którzy go znali, mówili, że robił to jeszcze wspanialej, rozrzutniej niż w Tyberiadzie i Jerozolimie. Nie było dla nikogo tajemnicą, że potrafił przerzucić z Palestyny dostateczną ilość pieniędzy, aby tak się bawić.
A on w rzeczy samej ucztował i czekał. A to na audiencję u Claudiusza – choć już wiedział, że się nie doczeka. A to na śmierć Claudiusza – choć wątpił, czy ona nastąpi przed ostatecznym wyrokiem sądu w jego sprawie. A to na wynik kolejnego odwołania – bo odwołał się od wyroku banicji. W tym celu angażował zresztą najlepszych prawników, jakich Rzym posiadał.
Ale nie wszyscy wiedzieli, że czekał jeszcze na jedno: na spełnienie swojej zemsty. Wiedziała o tym tylko Herodiada. I dlatego przy nadarzającej się okazji, gdy widziała, że jej małżonek jest w dobrym nastroju, odważyła się spytać o to, na co mogła sobie tylko w takiej atmosferze pozwolić:
– Jak się ludziom żyje w Galilei i Perei pod rządami miłościwie panującego króla Agryppy?
– Ano, jak dochodzą mnie słuchy – odpowiedział Antypas, wpatrzony wciąż w salę, gdzie wrzało od muzyki, śmiechów, śpiewów – jak dotąd, pszenica się rodzi taka, jak się rodziła, a nie taka jak w raju: z kłosem od samej ziemi, czego po mesjaszu wszyscy się spodziewali. Podobnie mleko nie płynie rzekami ani miód. Bo krowy nie dają dziesięć razy więcej mleka, jak w raju, ani pszczoły miodu. W sumie wygląda na to, że ludzie się mają gorzej niż za moich czasów.
– Dlaczego gorzej?
– Po pierwsze, trzeba być gospodarzem. A po drugie, Agryppa potrzebuje bardzo dużo pieniędzy. Chociażby na to, żeby utrzymać swoje wojsko.
– A jak mu prorokujesz? Długo pożyje? Bo człowiek niestary. I zdrowy. Tacy mogą dociągnąć nawet do dziewięćdziesiątki, jak nie do setki. Chociaż oprócz trzech córek ma i piętnastoletniego następcę tronu, przygotowującego się do funkcji rządcy państwem.
W tym miejscu Herod spuścił oczy. Żeby coś zrobić, wziął kielich do ręki.
– Chcesz pić jego zdrowie? – spytała złośliwie.
– Nie, śmierć – powiedział spokojnie Antypas.
– A myślisz, że twój toast się spełni? – miała wyraźne wątpliwości. Ale przecież wzięła swój kielich w ręce. – Wobec tego pij – Herodiada uderzyła swoim pucharem o jego puchar.
Antypas popatrzył na nią wymownie i powiedział:
– Zapomniałaś, że to twój brat? Bo ja nie.
– Możemy spokojnie pić. Nienawidzę go jak rzadko kogo na świecie.
– Za co? – Antypas trwał z pucharem podniesionym w górę.
– Za wszystko.
– To zazdrość?
Herodiada drgnęła jak ugodzona. Antypas mówił dalej:
– Za to, że mu się życie udało, a tobie nie bardzo?
Popatrzyła na niego jak przyłapana mysz i odpowiedziała pospiesznie:
– Może też. Ale nie tylko. A więc pijmy – przynagliła Antypasa – za jego śmierć.
– To już jest kwestia miesięcy. Może nawet tygodni. Zresztą stanie się tak, kiedy tylko zechcę.
– Zdążyłeś umieścić swojego człowieka na jego dworze?
– Tak – powiedział po chwili ociągania się.
– Co ci to pomoże?
– Po pierwsze, on nie będzie żył. Nie będzie żył ten, który wyrządził mi krzywdę, usuwając mnie z Galilei i Perei. Czyli będą rachunki wyrównane.
– No to na co czekasz? Skoro możesz zabić, to zabijaj.
– Zabić nietrudno. Trzeba jednak najpierw ustalić dokładnie datę.
– Ustaliłeś?
– Tak. Wtedy gdy do Claudiusza dojdzie wiadomość, że Agryppa buduje nowe mury wokół Jerozolimy. Na to, aby Rzymianie jej nigdy nie zdobyli.
– A buduje?
– Oczywiście.
– Ma zezwolenie cezara? – Herodiada pytała zdumiona.
– Nie ma – Antypas odpowiedział.
– Czy on zwariował?
– Moi ludzie go do tego namówili. I moi ludzie wytłumaczą Claudiuszowi, że te mury są nie w obawie przed Partami, ale w obawie przed Rzymianami.
Herodiada umilkła i wpatrywała się w męża, jakby go po raz pierwszy w życiu zobaczyła. Po chwili odezwała się z podziwem w głosie:
– Zawsze cię uważałam za genialnego polityka. Ale żeś ty aż tak genialny, tego nie przypuszczałam.
Antypas nie odpowiedział, tylko nie przestawał bawić się kielichem. Po chwili Herodiada poprosiła z pokorą w głosie:
– Już się pogubiłam. Wytłumacz mi to.
– To wszystko jest bardzo proste. Gdybym go zabił od razu, wtedy następcą zostanie jego syn, a nie ja. Najpierw więc Claudiusz musi się zrazić do Agryppy, do całego jego domu. A dopiero wtedy zginie Agryppa. A królem Palestyny zostanę ja.
– Źle ci tu?
– Dobrze. Ale nie chcę być na emeryturze. Na to jeszcze mam czas. To mnie się należała korona, a nie jemu. Dostał ją dzięki Caliguli. Teraz ja spróbuję Claudiusza przekonać do siebie. Są ludzie w jego otoczeniu, którzy mi sprzyjają. Choć za późno się do tego zabrałem.
– Wobec tego, jak zginie Agryppa?
– Jedzenie mu zaszkodzi. A to się zdarza każdemu, zwłaszcza temu, który za bardzo uważa na to, żeby mu nie szkodziło. A on, jako chasyd, bardzo o to dba.
– A jeżeli proces przegrasz? Claudiusz cię nie uratuje?
– Po pierwsze, Claudiusz też nie jest wieczny.
– Kogo widzisz jako następcę?
– Wszystko wskazuje na to, że będzie nim pierworodny Messaliny.
– Masz z nią dobry kontakt?
– Jak najlepszy.
– A z jej synem?
– To jeszcze szczenię. Nie on będzie rządził imperium, ale ona.
– A jeżeli nie zdążysz?
– Wtedy pójdziemy na wygnanie. Odpoczniemy. W eleganckim towarzystwie. Nie na darmo się mówi, że kwiat inteligencji rzymskiej znajduje się nie w Rzymie, a w Galii, na wygnaniu. Dołączymy do nich. Wszędzie można żyć. Pałac w Rzymie zatrzymam, bo jeszcze nic nie wiadomo. Może się taki trafi, że odwoła z banicji i zaprosi do Rzymu. Albo do Galilei i Judei. Póki żyjemy, nic nie jest stracone.

 
5.  Szaweł w oczach Jerozolimy

– To, co mówicie o Szawle, jest prawda. Ale mnie co innego niepokoi u niego – Kuba przerwał ich rozmowę.
– A mianowicie? – Janek wyskoczył. – No co, powiedz. Co cię niepokoi? A powiem, co cię niepokoi. Boś zazdrosny o niego, boście wszyscy zazdrośni o niego. A tymczasem jest wreszcie ktoś, kto coś robi, a nie siedzi w tej Jerozolimie nie wiadomo po co.
– Janek, nie denerwuj się – Kuba nie dał się wytrącić z równowagi. – Ja tak całkiem poważnie. A z Jerozolimą to nie masz w pełni racji. To dobre miejsce na to, żeby wiedzieć, co się dzieje w całym imperium, a nawet poza nim. Przecież przez to miasto przetacza się cały świat. Tu można wysłyszeć wszystko od ludzi, którzy tu przyjeżdżają, aby się modlić, załatwiać interesy czy z nami się spotykać.
– No już dobrze, już dobrze, nie gniewaj się. Ale tylko mów: co cię niepokoi? – Janek napierał się.
– Nadsłuchuję tego, czego Szaweł naucza – Kuba podjął przerwaną kwestię – i zaczyna mnie ogarniać coraz większy niepokój, co on wyplata.
– A coś takiego usłyszał, co on wyplata?
– Niestety, wiele rzeczy.
– No to powiedz, no powiedz, choćby coś jednego. Coś najważniejszego – Janek dopominał się.
– Proszę cię bardzo. On głosi, że Jezus umarł na krzyżu na to, aby zadośćuczynić sprawiedliwości Bożej za grzechy Adama i wszystkich ludzi na świecie.
W Wieczerniku już się wyciszyło, wszyscy słuchali Kuby z największym zainteresowaniem.
– Powtórz, coś powiedział, bo nie rozumiem – Janek patrzył na niego wytrzeszczonymi oczami, zamieniając się cały w słuch.
– Szaweł mówi, że Jezus został przysłany przez Boga na świat po to, aby swoją męką i śmiercią zapłacić za nasze grzechy.
– A skąd on to wziął? – Bartłomiej się zdumiał.
– Otóż to. Faryzeusze i kapłani uczą, że Bogu trzeba płacić za nasze grzechy, składając ofiary w świątyni. A nawet nie Bogu, tylko sprawiedliwości Bożej. Bo musi być szala wyrównana! Szala sprawiedliwości! Zrozumiałeś?! – Kuba był skierowany na tłumaczenie Jankowi. – I gdy się nie wyrówna, to idziesz do piekła.
– Ale tak to jakoś jest – Maciej zdetonowany potwierdził.
– Nie, człowieku. Tak to nie jest. Tylko tak nas uczą choćby kapłani. I myśmy, zgodnie z tą nauką, też przychodzili do świątyni z ofiarami.
– A Jezus co? A Jezus co? – Janek się denerwował.
– A Jezus powiedział, że trzeba Boga kochać i tyle.
– A jak człowiek zgrzeszy?
– To przeprosić i kochać jeszcze bardziej – Kuba tłumaczył.
– A Szaweł co? – Janek czekał niecierpliwie.
– A Szaweł mówi, że nie trzeba składać ofiar, bo Jezusa śmierć zastąpiła wszystkie ofiary.
– No i co? – spytał Janek, wciąż nie rozumiejąc do końca, o co chodzi.
– Szaweł uczy, że świątynia jest niepotrzebna – Kuba powtórzył.
– No to tak jak Szczepan – Jankowi coś się przypomniało.
– Ale z innego powodu – upomniał go Kuba. – Wcale nie tak jak Szczepan. Świątynia jest niepotrzebna, zdaniem Szawła, do składania ofiar, ponieważ Jezus złożył ofiarę z siebie, za nas wszystkich. A my już nie musimy.
– A nie jest to logiczne? – poparł Janka Bartłomiej.
– Otóż nie jest to w ogóle logiczne. Bo Bóg jest Miłością i nie potrzebuje żadnych ofiar, żeby przebaczyć człowiekowi. Stać Go na to, żeby odpuścić człowiekowi grzechy, jeśli ten od nich się odwraca. Bez żadnych ofiar! – Tu przerwał, jakby czekał na sprzeciw. Ale ponieważ nikt się nie odezwał, mówił dalej: – Jeżeli kto potrzebuje ofiar, to my sami! A ta ofiara nazywa się życie w miłości.
– A właśnie. I wyszło na moje. I wyście się cieszyli nawróceniem Szawła jak kto głupi – Tomasz mówił głosem pełnym tryumfu, co mu się nierzadko zdarzało, po swojemu, przeciągając niektóre zgłoski i skracając inne, co świadczyło, że jest zdenerwowany. – Żebyśmy sobie tylko biedy nie napytali. Mnie się to od razu nie podobało, kiedy on bez żadnego pozwolenia nazwał siebie apostołem. Jakim apostołem? Ja się pytam, jaki on apostoł? – wpatrywał się w Janka swoimi wyłupiastymi oczami, wychylony ku jego twarzy, z narastającym oburzeniem. – Kogo Jezus nazwał apostołem, tego nazwał. I koniec. Zrozumiałeś? Dwunastu i więcej ani jednego.
– Bo ty mu zazdrościsz! – Janek parsknął jak kot Tomaszowi w twarz.
Innym razem Tomasz by się na pewno obraził. Ale sprawa była zbyt poważna, by sobie można było pozwalać na obrażanie się.
– Bo tyś się przyczepił do tego, że on się tak nazwał – Janek powtórzył.
– Wyobraź sobie, że nie. Wyobraź sobie, że mnie już nie o nazwę chodzi. Mnie tylko o to chodzi, żeby się trzymał tego, czego Jezus nauczał, a my powtarzamy. Nie może tu do nas przychodzić czy nie chce, jego sprawa, przecież wie, co głosimy, bo ludzie powtarzają. A nawet niektórzy notują to, co mówimy. Może sobie więc przeczytać.
– Nie zapominaj, że on taka poetycka dusza. Słyszałeś o tym hymnie o miłości, który wygłosił w Damaszku. Ludzie o nim wszędzie mówią – Bartłomiej usiłował go bronić.
– No i bardzo dobrze – Tomasz wcale nie był zachwycony. – Niech mówi hymny o miłości. Ale to, co opowiada, to już nie jest hymn. To jest oparta na nauce faryzeuszów koncepcja teologiczna, której nie znajduję u Jezusa.
– Na ile ja słyszałem – Kuba podawał nowe elementy – on tę myśl rozbudowuje. Nazywa Jezusa nowym Adamem, chrzest – zanurzeniem w śmierć Jezusa. No i bez przerwy o tym, że nie przez Prawo będziemy zbawieni, ale przez wiarę w Jezusa.
– No, co do tego ostatniego – Andrzej zabrał głos – to ja osobiście bym się z tym zgodził. Uwierzyć w Jezusa, to przecież nie powiedzieć ustami: „Jezus jest Panem” czy „Jezus jest Słowem Bożym”, ale przyjąć to całym sobą i wyrażać to swoim życiem, że Jezus jest Słowem Boga, który jest Miłością. Krótko mówiąc: ten, kto wierzy w Jezusa, ten kocha. Ten, kto kocha, ten wierzy w Jezusa.
– Tak, masz rację – Kuba się zgodził. – Tu jest Szaweł w porządku. Niemniej, jego błąd można zamknąć w jednym zdaniu: Jezus przyszedł na świat po to, żeby umrzeć.
– Co ty takie rzeczy? – Szymek, do którego wreszcie doszło, o co chodzi, zdenerwował się. – Przecież On nie chciał umrzeć. Uciekaliśmy z Wieczernika do Ogrojca, aby się tam schować. I tak było zawsze przedtem. No jak było w Nazarecie? A jak było w świątyni? Chcieli Go zepchnąć ze skały w Nazarecie? No chcieli? Ale jakoś się Mu udało uwolnić. Chcieli Go ukamienować w świątyni? No chcieli! Aleśmy Go osłonili i uciekliśmy wszyscy.
– Ciągle byliśmy w drodze, bośmy uciekali – Tadek poświadczył. – A dlaczego się przeniósł do Kafarnaum? Bo by Go w Nazarecie zabili.
– Robił, co mógł, żeby Go nie zabili. Na koniec Mu się nie udało – sypały się głosy.
– Nie chcę wam nic wypominać, ale dopadli Go dzięki naszemu tchórzostwu. Bośmy stchórzyli – naskoczył Szymek.
– A co byś zrobił? Związali nas jak barany. Ilu nas było? A ilu ich było?
– Zostaw, nie mówmy o tym. Zabili Jezusa, bo Go zabili. Ale to, co powiedział, to powiedział. Na to przyszedł na świat. Teraz chodzi o Szawła – Bartłomiej przyprowadzał ich na właściwą drogę.
– No i co? I co teraz zrobimy z Szawłem? – Janek się dopytywał.
– Ale jak on na to przyszedł? Tego nie rozumiem – pytał Filip.
– No, to jest faryzeusz. To jest po prostu inne myślenie – Kuba pozostał przy swoim. – Co się dziwisz? Dla niego najważniejszą sprawą jest, żeby sprawiedliwość Boża była wyrównana. Co to znaczy, że się nawrócił na Jezusa Chrystusa? Czy on w swojej mentalności nie został taki, jaki był? Myślisz, że to tak łatwo zmienić. Przecież to nie jest dziecko. Ani nie taki prostak jak my. Owszem, myśmy tak samo myśleli jak Szaweł, ale Jezus nam z łatwością wyprostował nasze ścieżki myślenia. W przypadku Szawła jest inaczej, on skończył szkołę. I to nie bądź gdzie się uczył. U Gamaliela. A któż to jest Gamaliel? Jeden z najwybitniejszych faryzeuszy – powiedział powoli, akcentując każdą sylabę. – Uformował mu dobrze głowę.
– Nie róbmy tragedii. Nie panikujmy – Andrzej lał oliwę na rozhukane morze. – Istota Ewangelii polega na tym, że Bóg jest Miłością. Jeżeli Szaweł tego naucza i dalej nauczać będzie, to wystarczy. Nawet gdyby ktoś zaplątał się w jego faryzejskie dywagacje teologiczne, to i tak się uratuje. A zresztą  powinniśmy się z nim spotykać i na takie tematy po prostu rozmawiać.
– Myślisz, że z nim pogadasz? Powie ci, że on swoje wie. Bo ma za sobą szkołę, a ty jesteś prostakiem – Szymek odwarknął.
– No nie, to już takich rzeczy mi nie opowiadaj. Jeżeli jest człowiekiem Chrystusowym, to ma i pokorę, i prostotę, i umie przyjąć krytykę.

 
6.  Agryppa nieprzyjacielem chrześcijan

Gdy majordomus zawiadomił Agryppę, że najwyżsi kapłani – Annasz wraz ze swym synem Jonathanem – jak również faryzeusz Gamaliel, czekają na audiencję w sali przyjęć, nie wyszedł do nich od razu, ale odpowiedział:
– Niech poczekają.
I, nie zwracając uwagi na to, że również majordomus czeka, nadal karmił ryby w sadzawce. To był sposób okazywania swojej niełaski: czym dłużej nie wychodził do czekających, tym bardziej czekający powinni być przerażeni jego zagniewaniem. Tym razem długo czekali. Gdy wreszcie do nich wyszedł i zajął miejsce na tronie, zaczął mówić, nie odpowiadając na ich pozdrowienia:
– Wezwałem was, abyście mi się wytłumaczyli jako gospodarze świątyni z waszego postępowania względem wyznawców Jezusa.
– Wasza królewska mość – Jonathan zdecydował się sam dać odpowiedź – my im możemy zakazać, ale czy to rozwiązuje problem? Jeżeli zakażemy nauczać im w Krużganku Salomona, to pójdą gdzie indziej.
Agryppa nie mógł już na niego patrzeć. Słuchał go z przymkniętymi oczami i pozwalał, by rosła w nim złość. Zaczął mówić, hamując wzbierające oburzenie:
– Ludzie mówią: Jeżeli mamy królem mesjasza, jeżeli Agryppa jest wyczekiwanym mesjaszem – a jest, bo pod swoje panowanie zgromadził wszystkie ziemie dwunastu rodów Izraela, to dlaczego nasz kraj nie opływa mlekiem i miodem. Dlaczego nasze krowy nie dają dziesięć razy więcej mleka, dlaczego kłosy pszenicy nie rodzą dziesięć razy więcej ziarna, dlaczego nie zbieramy winogron dziesięć razy do roku. A teraz ja się was pytam: dlaczego Bóg ma nam tak błogosławić, jeżeli w Jego świętym domu rozpanoszyło się zgorszenie: grzech i bluźnierstwo? I ty, najwyższy kapłan Izraela, śmiesz to mówić, że nie widzisz sposobu, jak ten problem rozwiązać?! – teraz Agryppa już wrzeszczał. – To ja się ciebie pytam, czy ty masz prawo piastować tę godność?!
– Zostałem powołany na to stanowisko przez ówczesnego legata Syrii Viteliusza – odpowiedział spokojnie Jonathan.
– Ale teraz nie Viteliusz tylko ja jestem władcą tej ziemi i mam prawo odwołać cię natychmiast z tego stanowiska!
– Wiem o tym i do tego zmierzam. Jeżeli uważasz, że się nie nadaję, składam urząd w twoje ręce – Jonathan nie dawał się zastraszyć.
Tego Agryppa się nie spodziewał. Zamilkł. I dopiero po chwili podjął temat:
– Nie odwołuję cię, pod warunkiem, że załatwisz tę sprawę.
– Założyliśmy, że będziemy postępować wobec wyznawców Jezusa z całkowitą tolerancją – Annasz zaczął mówić, widząc, że zaciął się w swoim uporze tak syn, jak król. – Spodziewaliśmy się, że oni prawie niepostrzeżenie powrócą do prawdziwej religii mojżeszowej. Wyglądało to całkiem dobrze. Niestety, złamaliśmy tę zasadę na skutek nalegania poprzedniego najwyższego kapłana a mojego zięcia, Kajfasza. I zostali uwięzieni dwaj apostołowie Jezusa: Piotr i Jan. I doszło do ukamienowania Szczepana. Uznałem to za błąd, bo wyznawcy Jezusa rozpierzchli się po całym świecie, roznosząc tę zgubną naukę.
Król nie chciał tego dalej słuchać i brutalnie mu przerwał:
– Trzeba ich przekonać, że się skończyła nasza cierpliwość, że dość bezkarności. Jezus został skazany na śmierć jako anarchista i buntownik tak przez Sanhedryn, jak przez ówczesną władzę świecką. Kto naucza tego samego, powinien być tak samo ukarany.
– Chcesz krzyżować jak Rzymianie?- spytał z oburzeniem w głosie Jonathan.
– Niekoniecznie ukrzyżowaniem, ale śmiercią. To im powinno dać do zrozumienia. Przypomnijcie sobie, jak zareagowali na ukrzyżowanie Jezusa Jego zwolennicy, a nawet Jego uczniowie. Odstąpili od Niego. Moja propozycja jest następująca: zaaresztować najważniejszego z tak zwanych apostołów Jezusa.
– Myślisz o Piotrze? – spytał Annasz.
– Na ile się orientuję, Piotr w Jerozolimie nie odgrywa wielkiej roli. On jest w rozjazdach. A tak zwanym starszym Jerozolimy jest Jakub, brat Jana.
– Co dalej zamierzasz? – Jonathan zapytał surowo.
– A więc, jak mówię, zaaresztować Jakuba – Agryppa powtórzył – i odczekać, jaka będzie reakcja.
– Dalej?
– Skazać na śmierć Jakuba i odczekać, jaka będzie reakcja. Ściąć go na stadionie wobec wszystkich mieszkańców Jerozolimy i odczekać, jaka będzie reakcja. Ściąć następnego…
Jonathan się zniecierpliwił:
– Co rozumiesz pod słowem: i odczekać, jaka będzie reakcja?
– Bardzo proste: czy ludzie zbuntują się przeciwko takiemu postępowaniu, wybuchną jakieś manifestacje i protesty, czy też ludzie zaczną odchodzić od Jezusa, widząc, że Bóg odstąpił od Niego. Bo przecież mógłby do tego nie dopuścić, jak uczą faryzeusze. A poza tym, ciekaw jestem, czy ludzie Jezusowi zaczną uciekać z miasta, czy też pozostaną w Jerozolimie. Taki jest mój plan i to będę realizował.
– To już wszystko? – spytał Jonathan oschle, najwyraźniej dając do zrozumienia, że chce odejść.
– I na koniec sprawa Szawła. To twój uczeń, Gamalielu? Czy się mylę? – zwrócił się w innym tonie do trzeciego gościa.
– Tak, to mój były uczeń. Od dawna już nie mój. Poszedł swoją ścieżką.
– Wykręcasz się! Nie chcesz brać odpowiedzialności za niego! – Agryppa podniósł głos, ale napotkał tylko pełen wyrozumiałości uśmiech.
– Nawet za dziecko trudno brać odpowiedzialność, a cóż dopiero za uczonego w Piśmie – Gamaliel odrzekł spokojnie.
– Ale słyszałeś, co on głosi?
– Słyszałem również, co głosił tu, w Jerozolimie, jak walczył z wyznawcami Chrystusa.
– Teraz zmienił poglądy o sto osiemdziesiąt stopni. Co ty na to?
– Chętnie bym z nim przedyskutował parę kwestii.
– To go tu zaproś – Agryppa domagał się działania.
– Nie zaproszę, bo go zabijesz – Gamaliel odpowiedział z godnością.
– To ty jesteś przeciwko mnie? – Agryppa wybuchnął.
– Nie, tylko przeciwko takim sposobom rozstrzygania sporów. Teologia to walka na argumenty, a nie na miecze. A poza tym, nie wiem, gdzie on teraz przebywa.
– Przecież uciekł z Damaszku, bo gorliwi ludzie chcieli go zamordować za to, co głosił.
– Nie muszę ci powtarzać, jakie jest moje zdanie na temat rozstrzygania sporów teologicznych – Gamaliel odpowiedział z niezmąconym spokojem.
– Pozwolisz, że ja pozostanę przy moich metodach likwidacji uczniów Jezusa, dobrze? – Agryppa popatrzył groźnie w oczy Gamaliela, ale napotkał w odpowiedzi łagodny uśmiech mędrca.

7.  Aresztowanie Jakuba Starszego

Jak zwykle, jak co dzień, Jakub prowadził „nabożeństwo” w Krużganku Salomona. Już nie było tłumów w porównaniu z czasami, gdy Jezus zajmował to miejsce. Ani nawet takich, kiedy po Jego wniebowstąpieniu Piotr prowadził spotkania. Nie to było powodem, jakoby on, Jakub, był gorszym mówcą niż Piotr. Po prostu, teraz ludzie się bali Agryppy. Jeszcze niby nic się nie działo, ale wszędzie obecny był strach. Wyznawcy Jezusa spodziewali się uderzenia. Jakiego? Trudno powiedzieć. Ale tak było. Myślał to sobie, gdy padło z ust któregoś ze słuchaczy pytanie, zresztą nie po raz pierwszy:
– A kiedy Pan przyjdzie, tak jak obiecał?
Było to pytanie już inne niż na początku. Wtedy z radością, że już wkrótce Go zobaczą. Teraz w nim słyszał strach, że On nie zdąży, że oni nie dotrwają. Odpowiedział tak, jak odpowiadał dopiero od pewnego czasu: gdy z rosnącym przerażeniem sam zrozumiał tę tajemnicę:
– To my Go mamy sprowadzić na ziemię. To my mamy zbudować Jego królestwo własnymi rękami: swoją miłością.
Nagle zobaczył, że z grupy jego słuchaczy odrywa się człowiek. Powstał, pozorując spokój i nonszalancję, ale po paru krokach, gdy się tylko wysunął z tłumku, rzucił się pędem do ucieczki. Za moment uczynił to drugi, trzeci. Coś musieli zobaczyć. Tylko co? Teraz Jakub sam rozejrzał się.
Skosem przez Dziedziniec Pogan maszerował w ich stronę oddziałek żołnierzy. Tak, szli do nich. Jego słuchacze poszli za jego wzrokiem. W panice kilku poderwało się do ucieczki. W końcu cała reszta. I tak nagle pozostał sam z Jankiem, który patrzył z przerażeniem na zbliżających się żołnierzy. Ci jakby nie widzieli rozbiegających się ludzi, jakby się nimi nie interesowali.
Janek szarpnął brata za rękaw i wrzasnął z obłędem w oczach:
– Jakub, uciekajmy, to po nas!
Jakubowi to ostrzeżenie nie było potrzebne. Zdawał sobie doskonale sprawę od dawna, że do tego musi dojść, wcześniej niż się ktokolwiek spodziewa. Przecież wciąż Piotr go ostrzegał. Radził mu, żeby zawiesił przynajmniej na jakiś czas nauczanie w świątyni. Ale się bronił. Mówił mu, że nie można się poddawać panice. Że jeżeli tak zrobi, to ludzie odczytają ten fakt jednoznacznie. A przecież nie należy rezygnować z inicjatywy, którą Jezus wypracował, z ofensywy, którą On rozpoczął. Bo jeżeli raz „oddadzą pole”, trudno będzie na nie powrócić, odzyskać je.
A ci już byli blisko. Widział prawie każdą sprzączkę przy zbroi, twarze kamienne, wyłaniające się z cienia hełmów. Tak, to nie dawna straż świątynna ani nie wojsko rzymskie. „Będę uwięziony przez regularne wojsko Izraela” – myślał z ironią. Trybun był tuż. Zatrzymał oddział podniesieniem ręki.
– Czy ty jesteś Jakub syn Zebedeusza?
– Tak – odpowiedział, czując suchość w gardle.
– Pójdziesz z nami.
– Dlaczego? – zdobył się jeszcze na to pytanie.
– Jesteś oskarżony o głoszenie nauki potępionej przez Sanhedryn.
Podniósł się bez słowa, żeby spełnić polecenie, gdy nagle usłyszał wrzask:
– Nie! Nie pozwolę! – Janek, krzycząc, wskoczył między trybuna a swojego brata. – Nie tylko on nauczał, ale my wszyscy. Jak tak, to bierz i mnie!
Ale trybun jakby go nie dostrzegł, jednym ruchem ręki odrzucił go i przepuścił Jakuba do wnętrza oddziału, który natychmiast ruszył. Janek jeszcze krzyczał coś, nie dawał za wygraną, biegł obok, ale nic nie pomogło.