Biblioteka




ORZEŁ



 

ORZEŁ

 
Był orzeł odważny, dumny, silny, z fantazją, który lubił przygody, niebezpieczeństwa. Uchodził tysiąc razy z zasadzek i sideł na niego zastawianych. Aż wpadł w pułapkę. Złapano go i, mimo że się bronił, wsadzono do klatki, wołając:
– Mamy go wreszcie, tego co śmiał się z nas i drwił z naszej przebiegłości. Teraz nam się już nie wyrwie, a że jest piękny – niech go ludzie oglądają.
 Przywieziono go do ogrodu zoologicznego. Chciał się wydostać z klatki za wszelką cenę. Walił skrzydłami w jej ściany, szarpał jej pręty pazurami i dziobem. Kompletnie wyczerpany, potłuczony i poraniony opadł na podłogę klatki. Ale nie dał za wygraną. Po chwili, gdy tylko powrócił do sił, znowu przystąpił do ataku na pręty klatki. Nadaremnie.
 – A dobrze ci tak! – posłyszał wrzask sroki. – Boś był zawsze taki dumny. Teraz będziesz taki sam, jak każdy z nas. Nie próbuj rozbić tej klatki, bo i tak nie potrafisz.
 Orzeł nie odpowiadał na te zaczepki.
 – Nie słuchaj, nie słuchaj tej zazdrośnicy – zawołał do niego skowronek. – My wszyscy bardzo ci współczujemy. I prosimy, abyś nie czuł się samotny wśród nas. Musimy się wzajemnie wspierać i sobie pomagać.
 – Nikogo nie mam zamiaru wspierać ani nikomu nie będę pomagać, a już na pewno nie orłowi! – wrzeszczała sroka.
 W odpowiedzi na to zabrzmiał śpiew skowronka, do niego dołączył się słowik, dzwoniec, sikorka, dzierlatka, a nawet kos. I rozbrzmiał chór ptasi hymnem wolności na cześć orła.
 Ale to do niego prawie nie dochodziło. Chciał odzyskać wolność. Nic więcej dla niego nie było ważne. Nie jadł, nie pił – gardził tym, co mu podtykano. Wolał umrzeć niż się poniżyć i przyjąć pokarm od wrogów. Ptaki zamknięte w sąsiednich klatkach widziały, co się z nim dzieje, i szczerze mu współczuły. Skowronek podjął się zadania, aby go przekonać:
 – Przecież masz dzieci. Musisz przeżyć i powrócić do nich.
 Orzeł jakiś czas opierał się wszelkim perswazjom, ale w końcu uległ. Przyczołgał się do miski z pożywieniem i zaczął na siłę jeść. Wśród ptaków zapanowała wielka radość, tylko sroka wrzeszczała:
 – A niechby nie jadł, a niechby nie jadł!
 Czasem spadali jak pociski z góry jego dawni przyjaciele, aby go swoim krzykiem i obecnością pobudzić do odwagi, przynieść mu otuchę, zachęcić do wytrwania. Ale to było wszystko, co mogli mu dać. Za moment znowu wznosili się w górę i niknęli w przestworzach. Wtedy orzeł jakby się budził, z nowymi siłami walił w ściany klatki, chcąc je rozerwać i polecieć, ale nadaremnie. Po chwili zmęczony, obolały, potłuczony, zakrwawiony przysiadał na podłodze klatki i wydychał swoje wyczerpanie.
 Czasem przychodził przed klatkę ten, który go schwytał, bezwzględny dyrektor ogrodu.
 – No i jak się mamy? Zdrowie dopisuje? Jedzenie odpowiada? No powiedz coś.
 Orzeł milczał, udając że śpi.
 – Co, nie chcesz na mnie nawet spojrzeć? Jeszcześ nie spokorniał. No, zobaczymy, zobaczymy, jak będzie dalej.
 Orzeł nie rezygnował z wolności. Gdy go nikt nie kontrolował, najczęściej nocami, sprawdzał każdy pręt, jak jest osadzony, czy go potrafi obruszać, a potem wyrwać. Badał deski w podłodze, czy nie ustąpią. Ale przekonywał się, że klatka jest solidnie zbudowana, nie do pokonania. Oklapł, załamał się. Całymi dniami spał albo pióra czyścił. Przyglądał się z tęsknotą przelatującym orłom żyjącym na wolności i wspominał stare dzieje. Przymykał oczy. Nad głową miał błękitne niebo, pod skrzydłami czuł chłodny wiatr, w dole rozciągały się skaliste turnie, w żlebach leżał śnieg, zbocza gór pokrywała ciemna zieleń kosodrzewiny, jeszcze niżej szumiały lasy, tu i ówdzie pobłyskiwały czarne oka jezior, a on wracał do gniazda z pożywieniem w dziobie. Czekały na niego dopiero co opierzone pisklęta, wyciągając ku niemu główki na długich, chudych szyjkach, piszcząc z radości. Drgnął, jakby się chciał zerwać do lotu – ale przypomniał sobie, że jest przecież w klatce. „Kto się teraz małymi opiekuje? Matka orlica. Jeżeli żyje. Jeżeli jej nie zdążyli schwytać”.
 W ciągu dnia do ogrodu przychodzili rozmaici ludzie, żeby oglądać zwierzęta i ptaki.
 – O, popatrz, to orzeł – mówiła jakaś mama do swojego dziecka. – Rzadki okaz. Przyjrzyj się mu, jakie ma potężne szpony, jak zakrzywiony dziób.
 – A jemu tu jest dobrze?
 – Na pewno karmią go obficie, opiekują się nim troskliwie.
 – A on woli być tutaj niż a górach? – pytało dziecko.
 Ale matka na to nic nie odpowiedziała.
 Czasem pojawiały się grupy niedobrych dzieci, które drażniły się z nim, wrzucały mu do wnętrza klatki jakieś jedzenie, śmieci, straszyły go uderzając w pręty klatki albo nawet szturchały go patykami. 
 Leć, leć, czemu tu siedzisz. Rozbij klatkę i uciekaj w góry!
 – Ale popatrz, on płacze!
 – Niemożliwe. On jest zbyt dumny.
 – Tak, płacze, łza mu spływa z oka!
 Czas mijał. Płynęły dni, miesiące, lata. Ptak przywykał. Jedyne, co go budziło do życia, to był skowronek, który śpiewał dla niego. Przypominał mu wysokie loty w letnim słońcu świecącym nad kolorową ziemią, pokrytą ciemnozielonymi lasami, kwitnącymi łąkami, dojrzewającymi łanami zbóż. Przypominał mu, jak pachnie w południe ziemia, jak lekko niosą wiatry wstępujące w górę aż po same białe chmury. Śpiewał mu o wolności, o swobodzie. Orzeł nie chciał tego słuchać.
 – Po co mi o tym przypominasz? Po co mi serce ranisz?
 – Bo jeszcze kiedyś wrócimy na wolność.
 – Nieprawda. Już nigdy stąd się nie wyrwiemy.
 – A widzisz, wreszcie zmądrzałeś! – darła się sroka.
 Otępiał. Buntował się jeszcze wtedy, gdy dawali mu pożywienie zbyt nieświeże i stęchłą wodę albo gdy jednego i drugiego było za mało. Nawet mu się nie chciało podnosić głowy w górę, by przyglądać się swoim braciom latającym na wysokościach. Również one już nie przylatywały w jego pobliże, by go pocieszać. Albo oddaliły się w inne strony, albo zrezygnowały, widząc, że sytuacja jest beznadziejna – może dlatego, że więzień się załamał i poddał się. Już nawet o swoje pióra nie dbał. Był brudny, nastroszony. Siedział w kącie klatki i drzemał, bardziej podobny do kury niż do orła. Nawet już nie reagował na śpiewa skowronka i jego upominania.
 Czasem przychodził dyrektor, by się nacieszyć tym widokiem.
 – No widzisz, jakiś malutki. Przecież podobny jesteś do zmokłej kury, a nie do orła. Nawet ludzie już nie zatrzymują się przed twoją klatką. Wkrótce będę cię stąd musiał wyrzucić, bo mi wstyd mieć takiego orła.
 Nie słuchał go. Nie przejmował się tym, co dochodziło do niego.
 – Tak, wygląda jak zdechła kura! – słabym głosem usiłowała wrzeszczeć sroka.
 To już nie był jej dawny skrzekliwy głos. Osłabła z głodu nie tylko ona. Inne ptaki pozamykane w klatkach także zbiedniały. Z dnia na dzień otrzymywały coraz to mniej jedzenia.
 – Dyrektorowi brakuje pieniędzy – objaśniała sowa.
 – To wszystko przez orła – wściekała się sroka. – Zrobił się jak kura i ludzie przestali przychodzić do naszego ogrodu!
 Aż nagle wszystko się zmieniło. Okrutny dyrektor ogrodu zoologicznego zdecydował się zlikwidować ogród i wypuścić ptaki. Wyfrunęły radosną gromadą, pokrzykując do siebie. Ale orzeł nawet tego nie dosłyszał, pogrążony w drzemce. Dopiero się obudził, gdy drzwiczki klatki zostały gwałtownie otwarte i rozległ się głos dyrektora:
 – Jesteś wolny. Wylatuj!
 Orzeł obudził się, otworzył z niedowierzaniem oczy.
 – Wolny?- zdziwił się. – Na wolność?
 Nie chciało mu się w głowie pomieścić, że ktoś mu to proponuje.
 – No wylatuj! Przecież chciałeś być wolny. Tyle razy o to walczyłeś.
 Orzeł prawie wbrew sobie przespacerował się jak kura po podłodze klatki. Dotarł do drzwiczek, stanął w nich.
 – No zabieraj się! Będziesz sobie mógł założyć gniazdo.
 Orzeł niepewnie rozciągnął skrzydła. W klatce nigdy tego nie mógł zrobić, była za mała. Pomachał nimi z trudem. Zwinął je znowu.
 – Leć, będziesz pił wodę z czystych źródeł! Nasza ci nie smakowała.
 Orzeł znowu rozwinął skrzydła, zamachał nimi leniwie.
– Prawda, jak przyjemnie? Za chwilę będziesz miał świeże pożywienie.
 Ale orzeł nie był przekonany. Odwrócił głowę w stronę klatki. „A może by zostać w klatce? Jak było, tak było, ale miałem gdzie mieszkać. Jedzenie stęchłe i jednostajne, ale było. Woda nieświeża, ale też była. A teraz? Budować gniazdo, szukać pożywienia? Czy ja jeszcze potrafię? Przecież oduczyłem się tego wszystkiego – oduczyli mnie. Może by zostać?”
 – Jak chcesz, to zostań. My cię nie wyganiamy. Może nawet wymalujemy ci klatkę – dyrektor niespodziewanie zmienił zdanie – odkarmimy cię. Wypiękniejesz. Znowu ludzie będą przychodzić, żeby cię podziwiać. No zdecyduj się!
 Orzeł znowu spojrzał to na klatkę, to na dalekie góry.
 „Tam już nikogo znajomego nie ma. Po co tam polecę? Czy starczy mi sił, aby się tam dostać? Nie lepiej zostać w tej klatce?”
– Czy już wszystkie ptaki odleciały? – spytał orzeł.
 – Tak, już wszystkie.
 – A skowronek też odleciał?
 – Skowronek?
 – Czekam na ciebie, czekam – usłyszał nagle głos swojego małego, niepozornego przyjaciela. – Jak mógłbym cię zostawić? Polecimy razem. Nie opuszczę cię. Zgadzasz się?
 Orzeł rozpostarł skrzydła i za swoim przyjacielem wzbił się w górę.