– Mam problem z Robertem.
– Jaki znowu?
– Nie chce mi chodzić do kościoła.
– O, to coś nowego. Bo, jak pamiętam, nie było z nim problemu pod tym względem.
– No właśnie. Zbuntował się po Pierwszej Komunii Świętej.
– A dlaczego nie chce chodzić?
– Nie wiem.
– Pytałaś?
– Tak, i to na rozmaite sposoby. I milczy. Nie wiem, jak sobie z tym poradzić. A na dodatek, całkiem od niedawna przestał odmawiać pacierz. Co mi radzisz?
– Po pierwsze, muszę ci powiedzieć, co mi przychodziło do głowy nie raz, ale jakoś nie miałam odwagi mówić na ten temat. Ja chyba rozumiem Roberta.
– Wyjaśnij. O czym myślisz?
– Byłam u ciebie w domu przy rozmaitych okazjach. Również i wtedy, kiedy przychodził Staszek. Kiedy dochodziło między wami do awantur. O rozmaite sprawy. O godziny odwiedzin, o zabieranie Roberta na spacer. Właściwie o wszystko. Czasem naprawdę o głupstwa. Ale nie potrafiło ustąpić jedno drugiemu. Upór na każdym kroku, wykłócanie się o najmniejszy drobiazg. Stawianie na swoim. I o pieniądze, o rzeczy. Takie wydzieranie sobie: to moje, to twoje.
– A co, mam milczeć? Zgodzić się na wszystko, czego on żąda? Że mi płaci niskie alimenty…
– Dobrze. Ale idzie o formę. O sposób. O przekleństwa, wyzwiska, o wrzask. Przecież o mało nie dochodziło do rękoczynów. Zachowujecie się tak, jakbyście byli sami. Jakby przy was nie było dziecka. A to jest okrucieństwo.
– No no, nie przesadzaj.
– Nie przesadzam. Zwróciłaś uwagę jak on wtedy reaguje?
– No jak?
– Zatyka sobie uszy rękami i woła: „Nie kłóćcie się”. Czy wiesz, co to znaczy? Dziecko przywołuje was do porządku. Dziecko chce was wychować.
– Ja cię przepraszam, ale ja się pytam o Roberta, który nie chce chodzić do kościoła i nie chce mówić pacierza. Co to ma jedno z drugim wspólnego?
– Właśnie wszystko.
– A mianowicie?
– Wiesz, to było w jakieś święta, Robert uroczyście ubrany siedział przy stole, kiedy między wami wybuchła awantura. I pamiętasz, co wtedy powiedział?
– Nie zwróciłam na to uwagi.
– Ja zapamiętałam jego twarz, z oczami pełnymi łez, gdy was prosił: „Przynajmniej w to święto się nie kłóćcie”. On znakomicie wyczuwa tę nieprzystawalność waszej religijności do waszego życia. I w ten sposób protestuje. Bo jak on ma mówić w pacierzu, którego wyście go nauczyli: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, jeżeli wy sobie nie odpuszczacie. Ja go rozumiem. On tego przełknąć nie może. A to inteligentne dziecko. I wrażliwe. Jak on ma chodzić z tobą do kościoła i słuchać Ewangelii, gdzie Jezus naucza o miłości nawet nieprzyjaciół, a Robert widzi, że ty nie potrafisz za grosz przebaczyć Staszkowi. No to jak się ma to, co słyszy w kościele, do tego, na co patrzy w domu, jak postępują jego najbardziej ukochani ludzie: ty, jego matka i jego ojciec.
– To co mam robić?
– To już twoja rzecz. Ja ci tylko mówię to, co siedzi mi na żołądku od dłuższego czasu. A ty zrobisz tak, jak uważasz. Jestem spokojna, że zachowasz się trafnie, bo wiem, jak kochasz swoje dziecko. A gdy Robert zobaczy, że jedno z drugim się zgadza, to jestem pewna, że będzie mówił pacierz i będzie chodził do kościoła.
* * *
Tak to jest, że chrześcijaństwo dąży do wychowania pełnego człowieka. Tak to jest, że szczególną jego troską są tak zwane wartości człowiecze, takie jak miłość, bezinteresowność, mądrość. Ale tu należy również przebaczanie, darowanie, kultura bycia. Bez tego nie ma chrześcijaństwa. Jest tylko atrapa. Celebrowanie. Śpiewanie, recytowanie tekstów, które nie przekładają się na codzienne życie. Z których nic nie wynika. Które wobec tego powinny być odrzucone, bo są bez sensu.
Wychować dziecko po chrześcijańsku można tylko sobą, swoim przykładem, a nie deklaracjami. Bo inaczej dziecko odrzuci tę atrapę z pogardą.
KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI