19 października 2003
XXIX NIEDZIELA ZWYKŁA
MATKA TERESA w KALKUCIE
3 lutego 1986
I nagle już niedaleko podrywają się okrzyki pozdrowienia. I już widać z daleka światła wozów policyjnych. I już stercząca nad widnokręgiem ulicy szklana budka, a w niej za mgłą szyby biała postać Papieża. I już zajeżdża samochód. I nie w to miejsce, gdzie potrzeba. I nie schodzi. Odsuwa szybę i rozkłada ręce w pozdrowieniu. Spostrzega Matkę Teresę, wciąga ją do samochodziku. Tu się z nią wita, ona całuje go po rękach, on ją głaszcze po głowie. Malutka, skurczona, pochylona, teraz promieniejąca szczęściem. Wreszcie Papież natrafia na właściwą ścieżkę. Wychodzi z samochodu. Pan nakłada Ojcu świętemu sznur kwiatów, dzieci sypią kwiatki. Papież schyla się, całuje je. Już idzie na ambonkę, wciąga Matkę. Ta dobywa skądś sznur kwiatów i wkłada Ojcu świętemu. I nagle kolejna rewelacja. Ojciec święty zdejmuje z szyi swój sznur kwiatów i wkłada na szyję matki Teresy. Zamknięta w trzech ulicach za palisadami bambusowymi biedota tutejsza, której kazali siedzieć, pilnowana przez policjantów z pałkami bambusowymi w rękach, nie wytrzymuje. Nie wytrzymuje już od pojawienia się Papieża. Wszyscy stoją z wyszarpniętymi w niebo rękami i wrzeszczą. Aż do chwili, gdy Papież zaczyna mówić. A potem znowu aż dotąd, gdy znika w drzwiach Umieralni.
* * *
4 lutego 1986
Siostra prowadzi mnie po znanym od wczoraj betonie podwórka. Wskazuje na wejście do małego pomieszczenia, aby tam poczekać. Wchodzę. I widzę, że w drugich drzwiach – wiodących też na mały dziedzińczyk – stoi Matka. Otoczona przez grupę hinduskich pielgrzymów. Modli się z nimi, zwrócona w stronę figury Matki Boskiej w grocie. Ale już się z nią żegnają. Całują jej ręce, niektórzy jej stopy. Klękają przed nią ze złożonymi rękami, z pochyloną głową, prosząc o błogosławieństwo.
Matka przychodzi. Siada na krześle za stolikiem. Znowu mała, skurczona, z pooraną twarzą. Nie wiem, o co pytać. Każde pytanie, gdy mu się przyglądam, wydaje się niepotrzebne. Mogę je postawić jakiejkolwiek siostrze w tym domu albo znaleźć odpowiedź w byle jakiej książce na temat jej dzieła czy jej osoby. Ale pytam, bojąc się, że odejdzie. Ma przecież tyle do roboty. A ona odpowiada swoim grubym głosem.
– Jest sióstr dwa i pół tysiąca w domach rozrzuconych po całym świecie, łącznie z Nowym Jorkiem, w Afryce Środkowej, na Bliskim Wschodzie.
– W Nowym Jorku?
– A tak. Dwa.
– Co tam robią?
– Siostry opiekują się narkomanami i alkoholikami. Jest również dom w Polsce, pod Warszawą.
– Czy dużo powołań?
– O tak, tu w tym domu 236 nowicjuszek. W Warszawie 22, a do tego 24 postulantki.
Mówi o pobycie w Warszawie, o rozmowie z ministrem Łopatką, do spraw wyznań, który dla niej jest życzliwy. Jak to na początku spotkania z nią miał twarz poważną – palcem pokazuje prostą kreskę, jak miał usta obojętne – ale że z czasem podniosły się do uśmiechu – i robi palcem ruch półokrągły, śmiejąc się przy tym.
Ma dłonie grube i bardzo pomarszczone. Mówi o Częstochowie, o ludziach wędrujących tam. Spostrzegam dopiero teraz, że jest boso. Spod habitu wystają jej grube stopy. Choć to ciepło, ale przecież beton. Tak łatwo o reumatyzm – myślę swoim europejskim myśleniem. A ona mówi o księdzu Prymasie, jak jest dla niej przyjazny. Dopowiadam, że ksiądz Prymas mówi serdecznie o niej na kazaniach i w listach pasterskich. Obiecuje, że przyjedzie do Krakowa. Tu chce założyć dom. Również w Katowicach. Chce zbierać powołania.
– Czy do pracy w Polsce?
– Ale nie tylko, i dla całego świata.
I tak by można było rozmawiać bez końca. Ona nie zdradza żadnego pośpiechu. Jakby nie miała już nic do roboty. Jakby na emeryturze opowiada o tym, co się przydarzyło w jej życiu. Ale we mnie coraz większy narasta niepokój, że już trzeba kończyć, że nie wolno mi jej już dłużej zatrzymywać. Wobec tego jeszcze o wczorajszym spotkaniu z Ojcem świętym, na co ona rozjaśnia się jeszcze bardziej i opowiada, jaki on dla niej łaskawy. I jeszcze pytanie, które mi wczoraj ktoś podrzucił:
– W jakim języku rozmawiała Matka z Ojcem świętym, czy po kroacku?
– Nie. Po angielsku. Już tak wolę. Już jestem do tego języka przyzwyczajona. Łatwiej mi.
Mówię, że chcę jechać do Umieralni.
– Czy Matka też tam pojedzie?
– Nie, nie mogę. Muszę tu zostać. Po wczorajszej wizycie papieskiej przychodzą tu ludzie, chcą rozmawiać, ale proszę tam jechać.
– Czy pozwolą fotografować?
– Tak, ale napiszę karteczkę.
Pisze długopisem grubą, pomarszczoną ręką. Na koniec chcę jej dać płytę z polskimi pieśniami religijnymi.
– Dobrze, ale co my z nią zrobimy? Nie mamy przecież ani aparatu do płyt, ani do taśm, ani niczego takiego. Trzeba komuś ją dać.
Ks. Mieczysław Maliński, Indie z Papieżem (fragmenty),
Wydawnictwo Literackie