grzech
Grzech pierworodny to dziedzictwo, które otrzymaliśmy po naszych przodkach. Kiedy się rodzimy, nasza karta jest już zapisana. Są na niej zarówno dobre czyny, ale i grzechy; cnoty i wady praojców, zarówno naszego ojca, matki, dziadków, pradziadków – możemy tak iść aż do pierwszego człowieka. Skutkami grzechu pierworodnego są nasze skłonności do złego – tak do pazerności jak i pychy, tak do obżarstwa jak i zazdrości, tak do alkoholizmu jak do palenia papierosów. Zaś nasze poczucie uczciwości, sprawiedliwości, czystości, świętości jest to skutek dziedziczenia cnót naszych przodków.
To w żadnym wypadku nie znaczy, że jesteśmy skazani na pójście za głosem złych czy dobrych skłonności. Chodzi o to, abyśmy się kontrolowali i nie dopuszczali do zdominowania nas przez złe skłonności, a rozbudowywali dobre.
* * *
Horyzontem prawa moralnego, które tkwi w nas, jest Bóg, nasz Stwórca, który stworzył nas na swoje podobieństwo. Stworzył nas rozumnymi, wolnymi i wrażliwymi na sprawy etyczne. Dlatego nasz każdy grzech, czyli tak zwana wina, jest wykroczeniem przeciw Bogu, który swoje prawa zakodował w naszej duszy. Grzesząc, dokonujemy zdrady. Każdy grzech jest nie tylko aktem łamania Bożego prawa, ale tym samym odchodzimy od Tego, który jest naszym Ojcem i Stwórcą. Każdy grzech jest zaprzeczaniem Bożego podobieństwa.
I, co trzeba podkreślić, każdy grzech jest wypaczaniem naszego człowieczeństwa, zniekształca je. Człowiek, który grzeszy, uważa, że wybiera korzystne wyjście z sytuacji. A tak naprawdę, wywołuje – wcześniej czy później, mniejszą lub większą – lawinę klęsk i niepowodzeń i na pewno komplikuje sobie życie. Człowiek, grzesząc, już karze sam siebie.
Tak więc wina czy grzech nie jest tylko sprawą religii czy wiary, ale sprawą naszej osobowości. Każda wina i każdy grzech jest destruktywny, niezależnie czy człowiek jest wierzący czy niewierzący, praktykujący czy nie.
Bo grzech nas niszczy. Tym bardziej, że jest nie do zmazania, pozostaje w nas. Pozostawia w nas jakby rysę. Dlatego tak łatwo wpadamy w kolejne grzechy, identyczne albo przynajmniej podobne do tego pierwszego. Ten stan pogłębia się, nasila i tworzy trwałą wadę w naszym obrazie charakterologicznym.
* * *
Czy nie ma zatem żadnej szansy, by tę rysę wyrównać, wygładzić, usunąć całkowicie tak powstałą wadę? Nie da się tego dokonać przez machnięcie ręką czy powiedzenie sobie: „to było po raz ostatni”. Pomóc może jedynie metanoia, nasza duchowa przemiana. Potrzeba zmiany naszej linii myślenia, odczuwania, wrażliwości, wprowadzenia nowej motywacji naszego postępowania.
Człowiek musi podjąć walkę ze swoim złem, które go zżera, i dokonać swojego nawrócenia. A walczyć jest o co. O swoje człowieczeństwo, o swoją godność człowieczą.
Tą nową orientacją, którą stanowi metanoia, jest miłość. Na pierwszy rzut oka nie zapowiada żadnej rewolucji, a tym bardziej nie zapowiada radości. Nic bardziej złudnego, tylko pod tym warunkiem, by nie traktować jej wyrywkowo, ale być konsekwentnym we wprowadzaniu miłości we wszystkie dziedziny swego życia.
Należy jeszcze i to podkreślić, że wyzwolenie się z grzechu, przez metanoię, przez odwrócenie się od zła i ukierunkowanie na dobro, daje człowiekowi spokój wewnętrzny.
Jak to zrobić? Po pierwsze, powiedzieć sobie prawdę w oczy. Wziąć odpowiedzialność za to, co uczyniłem. Przyznać się do swojego złego postępowania. Z kolei zadośćuczynienie jest wyrównywaniem.
* * *
Na tej drodze ważna jest osoba Jezusa. Mówi się: Chrystus wybawił nas od grzechów. Co to znaczy? Wskazał nam drogę metanoi przez miłość. Wskazał drogę przez swoje życie i przez naukę, którą głosił. Że Bóg jest miłością i my powinniśmy się stawać podobni do Niego.
KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI
Artykuł ten jest siódmym odcinkiem książki ks. Mieczysława Malińskiego
pt. „Mój alfabet”, która ukaże się w Wydawnictwie NEMROD.