– Podejdźmy do tego przykazania od strony pozytywnej.
– O. To chyba coś nowego.
– Bo cudzołóstwo jest wynikiem czegoś, co zostało zaniedbane, niedopatrzone. Jakieś staranie zostało pominięte. Jakaś praca nad sobą została odłożona.
– Z tego wynika, że trzeba by inaczej sformułować to szóste przykazanie.
– Słuszna uwaga.
– Wtedy jak ono będzie brzmiało?
– Wtedy będzie ono brzmiało: „Kochaj swojego męża. Kochaj swoją żonę”.
– Co to znaczy kochaj? To słowo jest tak często nadużywane, że potrzebuje uściśleń, dodatkowych określeń.
– Po pierwsze, małżonkowie powinni stanowić jedność osobową. To nie może być dwoje ludzi związanych określonymi obowiązkami – dla przykładu: „Ty starasz się o to, żeby był porządek w domu, żeby było co zjeść, na czystym spać, a ja się staram o pieniądze”. Aby zbudować jedność, potrzeba serdecznego współodczuwania siebie nawzajem: „To nie są moje interesy, moje osobiste sprawy, ale twoje też, czyli nasze. My nie stanowimy dwóch zamkniętych obiektów – jak obwarowane twierdze – tylko stanowimy jedną twierdzę, która się nazywa: my. I to, co się dzieje w tobie, ja odczuwam natychmiast jak sejsmograf. To, co się dzieje we mnie, ty również odczuwasz. I chcę ci pomóc, chcę się cieszyć tym, czym ty się cieszysz, chcę się martwić tym, czym ty się martwisz, bo to są nasze wspólne sprawy.
– Dobrze. Miłość to budowanie jedności. A inna cecha miłości małżeńskiej?
– To przyjaźń. On spotkał interesującą dziewczynę. Ona spotkała interesującego mężczyznę. Interesującego! My jesteśmy bardziej intelektualni niż nam się zdaje, bardziej ciekawi niż się tego spodziewaliśmy, rozbudowani umysłowo niż nam przychodzi do głowy. My szukamy – ludzi ciekawych, interesujących, z bogatym wnętrzem, którzy mają coś do powiedzenia, jakieś prawdy do przekazania, jakieś wartości, które realizują w swoim życiu.
– To druga cecha prawdziwej miłości: przyjaźń. A trzecia?
– Wierność. Polega na tym, że wpatrujemy się w pozytywy człowieka, którego kochamy. Nie damy sobie odebrać obrazu, który uzyskaliśmy wtedy, kiedy go pokochaliśmy po raz pierwszy. Kiedy się tak nim zachwyciliśmy, że chodziliśmy jak oczarowani. I on jest taki w dalszym ciągu! A nawet dzieje się coś więcej: odkrywamy ze zdumieniem, że ta cecha, która nas tak zauroczyła, jest głębsza niż nam się wydawało, że ma drugie i trzecie dno. A przy tym rzutuje na całość jego osobowości. Stąd też tęsknię za nim. Lubię na niego patrzeć, lubię go słuchać. Lubię przebywać w jego towarzystwie. Lubię z nim rozmawiać. Wtedy jego chwasty – bo przecież każdy człowiek jakieś wady posiada – nie zagłuszą tej piękności. Jego wady nie przykryją jego wartości. Na tym polega umiejętność wierności.
– To wszystko?
– Niech będzie na razie tyle. Choć jeszcze coś należy dodać. Takie nastawienie, patrzenie na ukochanego człowieka rzutuje na nas samych. Nie tylko ja chcę widzieć w nim – moim człowieku – wartości, które ma, których nie stracił, ale chcę swoje wartości, dla których on mnie pokochał, uwyraźnić – uwyraźniać swoim życiem.
– To jest taka gra?
– Nie. To nie jest aktorstwo. To nie jest udawanie. Ale to jest wydobywanie z siebie tego, co najpiękniejsze, abym był kochany.
– A gdy się tego nie realizuje?
– Jeżeli tego nie ma, to wtedy się nie trzeba dziwić, że dochodzi do katastrof – do rozejść, do rozwodów. Jego nawet drobne wady w moich oczach puchną, olbrzymieją. Widzę tylko zakłamanie. Tylko małość mojego człowieka. I wewnętrznie odchodzę. Bo mi obrzydł. Jego głupota mnie razi, denerwuje mnie, doprowadza mnie do pasji. Uciekam z domu, uciekam od niego, od jego towarzystwa. I czuję, że to samo dzieje się w moim człowieku: on ucieka ode mnie. Nie chce mnie widzieć. Nie chce mnie słyszeć. Nie chce mnie słuchać. Ma mnie dość!
I tutaj jest katastrofa. Nie dopiero w cudzołóstwie – w akcie jakimś fizycznym.
KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI