STRONA GŁÓWNA / ARTYKUŁY / Dziennik Polski


14 stycznia 2005

WIELKA FALA

 
     Są dni zwyczajne, powszednie, podobne do siebie na wzór dwóch kropli wody, kiedy – jak to mówimy – nic się nie dzieje: zwyczajne wstawanie ranne, zwyczajne posiłki, zwyczajna praca, zwyczajni wokół nas ludzie, zwyczajne obowiązki.
     Ale są dni, które wstrząsają nami. To są katastrofy, tragedie, kataklizmy, śmierci, nieszczęścia, to są dnie szczególnego naszego powołania.


* * *


     W czasie trzęsienia ziemi na Oceanie Indyjskim byli tacy, którzy jakimś sposobem uratowali się – i natychmiast wyjechali. Nie chcieli widzieć tego, co się stało wokół nich – tego zniszczenia, zgniecionych domów, wyrzuconych na brzeg ciał ludzkich. Nie chcieli widzieć, nie chcieli czuć, nie chcieli oddychać tym powietrzem zgrozy, płaczu, rozpaczy tych, którzy zostali, którzy potracili swoich bliskich. Uciekali jak najdalej od tej katastrofy. Dość horroru. Dość obrazów nie z tej ziemi. Straszliwych, okropnych. Tragedii ludzkich, cierpień, śmierci, zniszczenia. Uciekali do normalnego życia. Wyjechali natychmiast.


* * *


     Byli i inni – którzy nie wyjechali. Którzy jakimś sposobem uratowali się od tej okropności. Którzy widzieli swoich znajomych, jak tonęli, ginęli porywani przez fale. Wrócili – i włamywali się do ich mieszkań. I rabowali, co się tylko dało. Uważając, że „tym, którzy odeszli, umarli, zginęli, którzy zostali zgnieceni falą, na nic to się już nie przyda. A mnie się może przydać – pieniądz, przedmiot wartościowy. Zresztą, jeżeli ja tego nie zabiorę, to ktoś inny przyjdzie i weźmie”. I rabowali wszystkie rzeczy, które nadawały się jeszcze do użytku. Byli jak hieny.


* * *


     Byli jeszcze inni. Którzy jakimś sposobem się uratowali od zagłady i rzucili się w wir służby sanitarnej. Żeby podnosić, ratować, opatrywać rany, towarzyszyć przy śmierci tym, którzy umierali. Żeby karmić głodnych, zajmować się dziećmi, które zostały bez rodziców. Żeby opiekować się, leczyć, pomagać – w jakikolwiek sposób się tylko da, po ludzku, żeby zniszczonemu człowiekowi fizycznie i psychicznie nieść pomoc, chociażby najmniejszą, ulżyć mu.
     To byli ci, którzy włączali się do pracy za darmo, na zasadzie wolontariatu. Poświęcali swój czas i siły, ryzykując zarażeniem się chorobami zakaźnymi.


* * *


     Ale byli jeszcze inni. Ci, którzy jakimś sposobem uratowali się od śmierci, poszli na plażę, aby się opalać.
     Przyznam, że to mnie najbardziej zbulwersowało. Bardziej niż informacja o rabunkach. W pierwszej chwili pomyślałem, że to zdjęcia z innych stron świata, że to materiał tylko przez pomyłkę zamieszczony w relacjach z Oceanu Indyjskiego. Ale gdy się okazało, że to jednak należy do tamtej całości, poczułem się jak porażony.
     Starałem się potem zrozumieć, wytłumaczyć to postępowanie. Bo przecież nie była do przyjęcia taka interpretacja: „Co mnie to wszystko obchodzi. Niech inni tym się zajmują. To nie mój biznes”. Ale nie byłem w stanie znaleźć sensownego wytłumaczenia.


* * *


     A jakbyś ty się zachował, gdybyś się znalazł w tej sytuacji?


KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI