13 marca 2005
5. NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU
„Wyszedł z grobu”
Był taki dzień jak wszystkie dotychczasowe. Wyprowadzili go niewidomego, żeby żebrał. To było jego zajęcie. Wiedział, że tak będzie do końca jego życia. Nic się nie zmieni.
Aż nagle posłyszał głosy. Zatrzymały się przy nim. Inne głosy niż wszystkie dotychczasowe. Poczuł szorstki dotyk błota na swoich powiekach. I usłyszał polecenie: „Idź, obmyj się w sadzawce Siloe”. Jeszcze nie dowierzał. Nie chciał spłoszyć tego przeczucia, które się w nim narodziło – że coś się może stać. Zaprowadzony do sadzawki, zrobił tak, jak ten głos nakazał – obmył się. I przejrzał. I zobaczył niebieskie niebo, zobaczył wokół siebie ludzi i krzyknął: „Ja widzę!” Może poczytali go za niespełna rozumu. Że zwariował, że oszalał. A on biegł ulicami Jerozolimy do miejsca, gdzie zawsze go sadzano – że może spotka tego człowieka, który mu to uczynił. Biegł i wrzeszczał: „Ja widzę! Ja widzę! Ja widzę!” Aż zobaczył Jezusa. Może tak było.
* * *
To wydarzenie nas dotyczy. To my nie w pełni widzimy. I jeszcze nam się zdaje, że nic w naszym życiu się nie zmieni, że tak pozostanie do śmierci. Aż niespodziewanie Bóg się przy nas zatrzymuje. I sprawia, że nagle widzimy Jego Syna lepiej – głębiej, ostrzej, wyraźniej.
I czas po temu najwyższy. Bo historia Jezusa nabiera przyspieszenia. Jezus wskrzesza zmarłego przyjaciela – Łazarza. Jerozolima jest tym wydarzeniem poruszona do granic wytrzymałości. Starszyzna żydowska wpada w panikę. Decyduje się zgładzić Jezusa. Poleca każdemu, kto wie o Jego miejscu pobytu zawiadomić Sanhedryn.
Czas najwyższy, żeby dobrze widzieć. Żeby nie przeoczyć żadnego szczegółu. Żeby nie stracić głowy, żeby nie uciec z pola walki. Żeby zostać wierny Jezusowi. Tak jak Józef z Arymatei, Nikodem, jak Maria Magdalena. A na to trzeba dobrze widzieć, precyzyjnie rozróżniać. Żeby nie popełnić błędu.
KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI