– Jeśli mogę zaproponować, to wyjedźmy na taras i tam porozmawiamy.
– Tu jest taras? – spytał jeden z dziennikarzy.
– Tak. Tym bardziej, że Karol Wojtyła lubił spacery i rozmowy na tym tarasie.
Wyjeżdżamy.
– Śliczny widok. Te wasze cyprysy, te pinie w ogrodach sąsiedzkich.
– Tam w pobliżu: termy Caracalli, dalej na lewo Św. Jan na Lateranie, a jeszcze bardziej na lewo: bazylika Św. Piotra.
– Ale do rzeczy. Kiedy ksiądz został wyświęcony?
– 24 lipca 1949 przez kardynała Sapiehę, na Wawelu i dostałem aplikatę wikarego w Rabce.
– Gdzie miał ksiądz prymicję?
– U Św. Stanisława Kostki na Dębnikach.
– Karol Wojtyła był?
– Mówił kazanie.
– Co ksiądz robił w Rabce?
– Uczyłem dzieci religii w szkołach podstawowych w Rdzawce i Ponicach, i na Słonem.
– Jak się księdzu uczyło?
– Dobrze. Nawet bardzo dobrze. Na Słonem, gdzie szkoła na końcu dzielnicy, po skończeniu ostatniej lekcji szedłem środkiem drogi z całą klasą i śpiewaliśmy na całe gardło.
– Co?
– Rozmaicie. Najchętniej:
„Idzie sobie żołnierz i piosenkę śpiewa.
Raz, dwa, trzy, cztery. Lewa. Lewa. Lewa.
W dole szumi potok, w górze gwiżdże ptak.
A on sobie idzie i śpiewa sobie tak”.
Gromada powoli zmniejszała się, nikła, dzieci skręcały do domu.
Tak było, w miarę sielsko anielsko, przez rok. Potem zaczęły się schody. Władze komunistyczne wszystko robiły, żeby nas wpędzić do przysłowiowej zakrystii. W tym celu zakazały wszelkich stowarzyszeń, związków, bractw, kółek nawet ministrantów. W tym samym celu zlikwidowały w 1950 roku naukę religii w szkołach. Dążyły również do skłócenia księży z biskupami. Utworzyli organizację „księży patriotów” i chcieli nas zmusić, żebyśmy się do niej dołączali. Obiecywali, że będziemy mogli uczyć nadal religii w szkołach.
– A jak nie, to w salkach katechetycznych? A jak ich nie było?
– Właśnie. Ich w ogóle nie było.
– Co w takim razie?
– Pozostawał kościół.
– Jak kościół? Gdzie tablica? Gdzie pulpity na książki, zeszyty. Gdzie dzieci? Jeszcze młodzież to pół biedy, ale dzieci w kościelnych ławach-klęcznikach?
– A do tego co w zimie? Przecież kościoły nasze były z reguły nieogrzewane – dorzucam w ramach uzupełnienia.
– No to jedyne rozwiązanie to zbudowanie salek katechetycznych.
– Sęk w tym, że partia tego też pilnowała. I proboszczowie nie dostawali zezwoleń na budowanie takich obiektów. Mało z tego: nie dostawali pozwoleń nawet na zbudowanie w kościele ogrzewania.
– No to jakie wyjście?
– Jednak kościół. A oprócz tego wynajmowanie w prywatnych domach większych izb. Ale z tym ostrożnie, bo wynajmujący byli narażani na złośliwości władz.
– No to mieliście trudne życie.
– Bo do tego należy dodać organizację katechez. Trzeba było zgrać nasze godziny z zajęciami szkolnymi dzieci, żeby ze sobą nie kolidowały. A bywało, że dyrekcje szkół nie tylko nie szły na rękę, ale wręcz utrudniały. A nawet – zwłaszcza to było aktualne w internatach – uniemożliwiały wyjście młodzieży na katechezę. To była katorga dla księży i dla dzieci, a czasem nawet heroizm.
– Co Karol Wojtyła w tym czasie robił?
– Pracował nad swoją habilitacją o Maxie Schellerze, mieszkał na Kanoniczej u profesora Ignacego Różyckiego i był penitencjarzem u Św. Katarzyny i w kościele Mariackim.
– To był poza kręgiem tych problemów?
– I tak, i nie. Choćby dlatego, że przyjeżdżał do mnie i szliśmy w góry we dwójkę. Najpierw dzwonił, czy mogę się urwać na na przykład dwa dni. I szliśmy. Okazja do długich rozmów i do długich ciszy, do wspólnych i indywidualnych modlitw.
KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI