Castel Gandolfo rozpalone i puste, gdy Papież tu nie przebywa. Siedzimy w małej ristorante na obiedzie i rozmawiamy.
– Za czasów Karola archidiecezja krakowska przeżywała swoje najwspanialsze lata. Czegoś podobnego – na ile mogę tak powiedzieć – nie było w jej historii.
– Na czym polegała ta nadzwyczajność?
– Wciąż coś się działo, czego dotąd nie było. Centrum stanowiła rezydencja arcybiskupów krakowskich, a człowiekiem, który tym wszystkim sterował, był Karol.
Karola metoda – jeżeli tu to słowo jest odpowiednie – polegała na tym, że on na wszystkich i na wszystko był otwarty, ale nie był totumfacki, czyli nie chciał wszystkiego robić wyłącznie własnymi rękami. Popierał inicjatywy, które ocenił jako trafne, ale pozostawiał je ich twórcom, uczestnicząc duchowo w tych nowych pomysłach.
– Ale przecież wszelakiego typu stowarzyszenia i organizacje były zakazane przez władze komunistyczne.
– Ani oazy, ani sacrosong, ani kongresy naukowców, ani składanie sobie życzeń świątecznych, o czym mówimy, nie miały nic wspólnego z pojęciem organizacji. Tam nie było prezesa, skarbnika czy sekretarza ani comiesięcznych składek. Karol się od tego odżegnywał, uważał te formy jakoś za przebrzmiałe. Lubił to, co mieści się pod słowem „ruch”. W nim widział przyszłość.
– Ksiądz powiedział: „oazy”.
– Profesor KUL-u, ksiądz Franciszek Blachnicki, wymyślił właśnie „oazy”. W pewien sposób wzorowane na włoskim „focolari”, „citta nuova”, ale o charakterze polskim, odpowiadające naszym potrzebom. Organizował dwutygodniowe kursy dla młodzieży. Można by je nazwać kursami formacyjnymi. Ale sposób był zupełnie nowy. Obok wykładów były śpiewy nowych piosenek przy akompaniamencie gitar, poza tym ogniska i rozmaite gry i zabawy.
– Gdzie się to odbywało?
– Upatrzył sobie na miejsce spotkań Niedzicę, Czorsztyn. Potem uczestnicy tych kursów kontynuowali tę pracę formacyjną w swojej parafii, na comiesięcznych spotkaniach prowadzonych przez księży przygotowanych do tej pracy.
– A co na to władze partyjne i państwowe?
– Władze zorientowały się natychmiast, jaką siłę stanowi ta nowa forma. Robiły wszystko na to, żeby zastraszyć, rozbić, nie dopuścić do rozszerzania się oaz.
– Czy oazy przyjęły się w całej Polsce?
– Tak! Runęła w Polskę młodzież z gitarami. Odważna, wolna, myśląca. Chłopcy i dziewczęta grali i śpiewali na przykład w czasie młodzieżowych Mszy świętych niedzielnych. Dla jednych to było odkrycie, rewelacja. Dla drugich to był szok, zaskoczenie, „żeby coś podobnego”.
– A hierarchia kościelna?
– Część biskupów i księży uznało ten nowy ruch za niezgodny ze stylem katolickiego Kościoła. Karol natychmiast zrozumiał koncepcję księdza Blachnickiego i całą siłą swojego autorytetu poparł go. Nie tylko teoretycznie, nie tylko formalnie. Jeździł na spotkania oazowe, palił ogniska, śpiewał piosenki. To tu narodziła się „Barka”, „Czarna Madonna” i dziesiątki podobnych piosenek.
– Ksiądz powiedział: „sacrosong”.
– Czyli festiwale muzyki religijnej w stylu rocka, były jeszcze bardziej kontrowersyjne. Organizował je ksiądz Palusiński, swoisty geniusz w tej dziedzinie, który znalazł w Karolu swojego poplecznika. Dla części katolików świeckich i dla niektórych księży to było bezczeszczeniem miejsca świętego, jakim jest kościół. A ten rozbrzmiewał ostrą muzyką i głośnym śpiewem zespołów estradowych, przy akompaniamencie krzyków, oklasków młodzieży szczelnie wypełniającej wnętrze. To było coś zupełnie nowego, nowatorskiego. Karol poparł sacrosong tak formalnie jak i osobiście, uczestnicząc w tych koncertach.
– Co więcej się działo?
– Dużo by tu mówić. Była jeszcze jedna nietypowa forma kontaktów Karola ze środowiskiem świeckich. To sympozja, kongresy, zjazdy naukowców określonego kierunku. To byli tak historycy, prawnicy, fizycy, jak poloniści.
– Gdzie się to odbywało?
– W rezydencji biskupów krakowskich.
– Ot tak?
– Z okazji jakiejś rocznicy, a nawet i bez okazji zapraszał z referatami najwybitniejsze osoby w danej dziedzinie z wyższych uczelni Krakowa, a nawet również z terenu całej Polski. Te zjazdy trwały jeden dzień albo parę dni. Trzeba powiedzieć, że nie wszyscy zaproszeni naukowcy przyjeżdżali. Tylko ci odważniejsi, którzy nie bali się konsekwencji, jakie mogły być wobec nich stosowane przez władze uczelniane czy państwowe.
– Jakieś nazwiska?
– Choćby profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Vetulani – prawnik, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Janik – fizyk. Partia chciała za wszelką cenę storpedować te akcje. Karol uczestniczył w tych spotkaniach. Słuchał. Zabierał głos z reguły dopiero na końcu. W pracy organizacyjnej był mu pomocny ksiądz profesor Marian Jaworski, późniejszy arcybiskup Lwowa.
Jeszcze jedna forma, którą należy wymienić, to łamanie się opłatkiem w okresie Świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocne dzielenie się jajkiem. Spotykał się w przeddzień tych świąt, ale i po świętach z określonymi grupami społeczeństwa krakowskiego. Oczywiście w pierwszym rzędzie z księżmi, zakonnicami. Ale również tak z naukowcami jak artystami. Tak z dziećmi jak pensjonariuszami domów starców. Przychodzili na Franciszkańską albo on szedł do nich.
– Czy spotkał ksiądz kiedyś księdza Blachnickiego?
– Przyjaźniłem się z nim. Nawet kiedyś mnie zaprosił do Carlsbergu pod Frankfurtem, mówiąc: „Przyjedź. Opowiem ci, jak to było z oazami. Nagrasz to wszystko na magnetofon i ewentualnie napiszesz książkę”. Ale nie zdążyłem. Umarł.
– To ksiądz Blachnicki nie mieszkał w Polsce?
– W Polsce. Ale potem władze komunistyczne tak mu dokuczyły, że musiał wyjechać.
– Czy znał ksiądz księdza Palusińskiego?
– Jak najbardziej. To prawdziwy salezjanin, przejęty duchem założyciela salezjanów, świętego Jana Bosco. Otwarty na młodzież, zwłaszcza młodzież trudną. I na tym gruncie narodził się w nim pomysł sacrosongu, do którego potrafił zapalić wielu księży, a nawet biskupów. Karola w pierwszym rzędzie. Młodzieży nie trzeba było zapalać. Ona na to czekała.
KS. MIECZYSŁAW MALIŃSKI