UCZTA W BETANII
UCZTA W BETANII
Gdy wyszli sami w pola, żeby spokojnie porozmawiać, już przy blasku księżyca, Łazarz Go zapytał:
– Co zadecydowałeś?
– Zachowywać się bez zmian, tak jakbym nie wiedział, co Sanhedryn postanowił. Dopiero gdy ogłoszą, podadzą do wiadomości swoją decyzję, zobaczymy, jak ludzie zareagują i wtedy dostosujemy się do tego.
– Można przewidzieć, co zrobią: jeżeli Cię nawet nie zdradzą, to odsuną się od Ciebie, żeby nie narazić się Sanhedrynowi. Naród będzie wystawiony na próbę: zostać wiernym Tobie czy dostosować się do rozkazu Sanhedrynu. Myślę o Twoich sympatykach, łącznie z Twoimi uczniami.
– Co więc radzisz?
– Na kilka dni przed Paschą urządzam Ci dziękczynne przyjęcie za wskrzeszenie mnie z martwych. Będą wszyscy najznaczniejsi z Jerozolimy i nie tylko – kto przyjdzie, ten przyjdzie, a ten kto nie przyjdzie, niech wie, że coś takiego się odbywa.
– A jeżeli nikt nie przyjdzie?
– A jeżeli nikt nie przyjdzie – powtórzył Łazarz powoli, jakby Go chciał przygotować na przykrą wiadomość – to źle. To nawet bardzo źle. I dla mnie, ale zwłaszcza dla Ciebie.
– Wiem. No zobaczymy. Ale myślę, że nikt nie przyjdzie. Co dalej?
– Bezpośrednio po tym urządzimy Ci uroczysty wjazd do Jerozolimy. Trzeba to będzie zgrać z terminem przybywania Galilejczyków na Święta, którzy są Tobie oddani. Wjedziesz, stwarzając wszelkie pozory, że chcesz przejąć władzę nad Izraelem, bo wjedziesz na czele swojej Dwunastki i swojej Siedemdziesiątki Dwójki, a więc Twoich książąt i Twojego Sanhedrynu. I tak to powinni odczuć Kajfasz, Annasz i wszyscy nasi dostojnicy, jak również Piłat. Że jesteś w stanie dokonać tego przewrotu.
– I co dalej? – pytał coraz bardziej zafascynowany tym obrazem.
– A Ty po prostu pójdziesz, jak zwykle, do portyku Salomona i będziesz, jak zwykle, nauczał ludzi. I ten szok powinien zrobić swoje. Jeżeli Sanhedryn uzna, że brakło Ci wyobraźni, konsekwencji czy odwagi, aby zagarnąć władzę, to Bóg z nimi. Trudno. Ale uważam, że przynajmniej Piłat to zrozumie. Zgoda?
– Zgoda! – wykrzyknął z radością. – Genialny plan.
Wiadomość o tym, że chce uroczyście wjechać do miasta świętego, dotarła do Jego chłopców i ci zrozumieli sprawę jednoznacznie: że to ma być marsz na Jerozolimę. Tłumaczył, że idą na razie do Betanii, a Jerozolima będzie potem. Ale i tak to niewiele pomogło. Ich głowy zaczęły płonąć. Zrozumieli, że zbliża się chwila budowania królestwa Bożego na ziemi. Że wreszcie Jezus sięga po władzę i dokona obalenia starego porządku. Jeszcze nikt nie potrafił skonkretyzować, jak do tego dojdzie. Ale wszyscy mieli bezgraniczne zaufanie, że On, Jezus, na wszystko znajdzie sposób.
Na siedem dni przed Paschą ruszył z Efraim do Betanii. Nie spiesząc się, spokojnie. Panowały buńczuczne nastroje. Ze względu na to, iż stanowili dużą grupę, zdecydował się iść nie na skróty, górami, tylko wybrał wygodną drogę na Jerycho, żeby dopiero stamtąd skręcić na Betanię. Spotykali po drodze pielgrzymów udających się do Jerozolimy. Wielu rozpoznawało Go. Witali się z Nim serdecznie. Nie czuł żadnych z ich strony zahamowań. „Jeszcze nie wiedzą nic o decyzji Sanhedrynu”.
Niepostrzeżenie, ale równie szybko rósł tłum wokół Niego. To już coraz częściej byli ludzie, którzy słuchali Jego nauk, widzieli cuda, którzy sami doznali łask Bożych przez Jego ręce uczynionych. Mógł to z łatwością słyszeć, gdy wołali, gdy podchodzili do Niego, obejmując Go, całując Jego szaty albo wprost upadając Mu do stóp. Przeważnie biedni, bezdomni, ale przecież nie tylko. Odpowiadał pozdrowieniem na pozdrowienie, powitaniem na powitanie, pocałunkiem na pocałunek, uściskiem na uścisk. Tłum rósł.
Uczta okazała się zupełnym niewypałem. Nie przyszedł nikt. Miała być „cała Jerozolima”, a nie przybył ani jeden człowiek z tych znacznych, o których chodziło.
Jeszcze nikt nic nie powiedział, ale wszystkim było wiadome, że Łazarz poniósł klęskę. Łazarz, no i On, Jezus. Wzgardzono zaproszeniem na wieczerzę – mówiąc dokładnie na ucztę – z powodu przywrócenia do życia Łazarza i z powodu Jezusa – cudotwórcy. Nawet było to coś więcej – jak wieść gminna niosła – nie uznano powrotu Łazarza do życia. A więc w przekonaniu najwyższych kół społeczeństwa jerozolimskiego był nadal martwy.
– No to rozpoczynamy – powiedział Łazarz. – Zajmujcie proszę miejsca. Ty, Jezu, przewodnicz temu posiłkowi i zajmij to, proszę, miejsce – wskazał Mu honorowe miejsce za stołem.
Tak się zaczęła ta uczta dziękczynna. Po krótkim błogosławieństwie przystąpili do spożywania posiłku.
I choć Janek paplał jak najęty, i choć w swoim kącie perorował Tomasz, nic nie pomagało. Nic nie zdołało przełamać atmosfery nawet nie klęski, tylko zagrożenia. Wszyscy to tak odebrali.
Rozmowę przerwało wejście Magdaleny. W pierwszej chwili prawie jej nie poznał. Tak był już przyzwyczajony ostatnio do jej zgrzebnego wyglądu. Teraz przypomniała Mu tę Magdalenę, którą zobaczył u Szymona Trędowatego. W pewien tylko sposób, bo tym razem bez woalki na twarzy i w innej, choć nie mniej wspaniałej sukni. Rozgadana sala cichła. Kto na nią spojrzał, prawie zamierał z podziwu. Była urzekająco piękna w swej kolorowej sukni, przetykanej złotymi nićmi, w delikatnym szalu spływającym aż do ziemi, we wspaniale upiętej fryzurze, ściągniętej nad czołem złotym diademem, w naszyjniku z drogich kamieni, z bransoletami na rękach i w nausznicach. Wszyscy patrzyli w ciszy, co zrobi, bo w rękach trzymała alabastrowe naczyńko. A ona szła, płynęła, w Jego stronę. Ale nie doszła. Skręciła obok Łazarza, wzdłuż ściany. Stanęła za Nim, za Jego plecami. Posłyszał łagodny trzask łamanego alabastru. Jeszcze chwila, poczuł chłodny olejek wylewany na głowę. „Olejek nardowy” – poznał po intensywnym zapachu, który doszedł do Niego.
Wrażenie wywołane przez ten na pozór drobny gest było ogromne: ona – siostra dziękuje tym obrzędem za brata, przywróconego jej i całemu domowi do życia. Tak jakby wszyscy na to czekali. I już nie było ważne, że nie przyszedł na tę uroczystość żaden z dostojników jerozolimskich. Co więcej, ich obecność byłaby jakąś profanacją tego domowego wydarzenia, tej intymnej ceremonii.
Nagle rozległ się z drugiego końca stołu głos Judasza, pełen oburzenia:
– Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?
Nastrój ciepła, życzliwości, serdeczności pękł jak bańka na wodzie. Po sali powiał zimny wiatr. Po raz któryś w tym dniu zaniepokoił Go Judasz. To nie był głos człowieka oburzonego, ale prawodawcy, nauczyciela, który wygłasza nowe zasady życia, do których wszyscy mają obowiązek się dostosowywać. Nowe prawo, w opozycji do tego, czego nauczał On – Jezus. Zamilczeć? Zlekceważyć? Uznać za niebyłe? Nie, nie mógł tak postąpić. Zbyt ważna chwila.
– O czym on mówi – szeptał do Niego Łazarz. – Przecież nie za jego ani za wasze pieniądze zostało to kupione.
– Nie w tym rzecz – mruknął Piotr. – On chce głosić lepszą ewangelię niż Jezus.
– Jezu, jaki bezczelny – posłyszał szept Janka. – Judasz to złodziej, wykrada nasze pieniądze dla siebie, a wciąż udaje ubogiego. Bierze z naszych pieniędzy i płaci swoim ludziom, którzy są na jego usługi, a mówi, że to biedni.
Gdyby o Niego chodziło, to mógłby to przemilczeć. Ale to przecież Magdalena została niesłusznie skarcona. Podjął temat, odpowiadając Judaszowi łagodnie:
– Zostaw ją. Przechowała to, aby mnie namaścić na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze mieć będziecie u siebie, ale mnie nie zawsze.
Do Łazarza podszedł odźwierny:
– Znowu przyszli ludzie, żeby Cię widzieć. Ale tym razem domagają się, żeby przyszedł i Jezus.
– O co tu chodzi? – zapytał Łazarza.
– To już tak jest, odkąd mnie wskrzesiłeś z martwych. W każdym dniu przynajmniej parę razy muszę wychodzić do bramy, żeby się ludzie przekonali, że naprawdę znowu żyję. Tym razem proszą, żebyś i Ty się im pokazał. Jak pozwolisz, to chodźmy. Nie potrwa to długo.
Przed bramą było naprawdę dużo ludzi. Gdy tylko się pojawili, Łazarz i On, natychmiast uciszyło się, tak jakby pojawił się człowiek z zaświatów. Jakby ludzie nie dowierzali własnym oczom.
– Oto mój Zbawca, oto Jezus z Nazaretu – Łazarz zawołał do wpatrzonych w niego.
Teraz dopiero, gdy przemówił, ożywiły się twarze i rozległy się oklaski, najpierw jeszcze słabe, jak drobny deszcz, ale tuż zaraz narosły burzą, okrzykami. Usłyszał i takie słowa:
– Chodź z nami do Jerozolimy! Nie bój się, my Cię obronimy!
„Skąd oni to wiedzą?” – pomyślał zaskoczony. Odkrzyknął z radością:
– Jutro tam będę!
Jeszcze późnym wieczorem wszystko omówił z Łazarzem i Magdaleną. Ta upierała się, że powinien jechać na ośle, jeżeli nie na koniu.
– Przecież to nie dla Twojej chwały. Ale niechże ludzie Cię widzą. Gdy będziesz szedł w tłumie, po prostu znikniesz.
Ustąpił pod warunkiem, że taka potrzeba zaistnieje. A więc na pewno z Betanii wyjdzie pieszo, a potem zależnie od sytuacji.
– W każdym razie będzie przygotowany osiołek w Betfage. Ta wieś też należy do Łazarza. Zaraz przed górą Oliwną. Tam będzie uwiązane oślę. Jakby ktoś zapytał Twoich chłopców, dlaczego je zabierają, niech odpowiedzą: „Pan go potrzebuje i zaraz tu odeśle”.