Biblioteka



PRZED SANHEDRYNEM






PRZED SANHEDRYNEM


 


     Zbliżali się do celu swej wędrówki, gdy poczęło się wychylać słońce zza horyzontu.
     Wnętrze było obszerne, ale ciemne i nieprzyjazne. Czekano już na Niego.
     Na głównym fotelu-tronie siedział Annasz, obok niego tron identyczny świecił pustką, a jego właściciel, Kajfasz, dreptał na pustej, półokrągłej platformie, dzielącej święte zgromadzenie od reszty sali. Annasz zaklaskał, wołając:
     – Zaczynamy!
     Kajfasz podszedł i, zwracając się do Niego, zapytał:
     – Jeżeli Ty jesteś Mesjaszem, to powiedz nam to.
     Żeby postawić sprawę jasno, zaczął odpowiadać:
     – Jeżeli nawet powiem, to nie uwierzycie mi – wyłamywał ze siebie kolejne słowa z najwyższym trudem. Bolała Go szczęka, policzki, język, zęby, nos, opuchnięte było wszystko. Mówił powoli, nieswoim, obcym, drewnianym głosem: – Jeżeli zaś wam postawię pytanie, to mi nie odpowiecie.
     Może by dłużej mówił, ale czuł, że traci siły. Wobec tego zdecydował się powtórzyć to, co już powiedział w pałacu Kajfasza:
     – Odtąd Syn Człowieczy będzie siedział po prawicy Mocy Bożej.
     Wybuchł krzyk zarówno oburzenia jak radości, że się przyznał! Że powiedział to, co Go skazuje na śmierć! Dopiero gdy się wykrzyczeli, Kajfasz postawił Mu kolejne pytanie:
     – Więc Ty jesteś Synem Bożym?
     Jego słowa padły w zupełnej ciszy:
     – Tak, jestem nim.
     Po raz drugi rozległy się okrzyki zarówno oburzenia, jak i radości. W ogólnym wrzasku przebijało się stwierdzenie:
     – Na co nam jeszcze potrzeba świadectwa. Sami przecież słyszeliśmy z ust Jego!
     Słychać było też żądania:
     – Na śmierć z Nim! Do Piłata!
     Wychodził z budynku nie tylko w obstawie strażników więziennych, ale z całym gronem Sanhedrynu.