Z SOBOTY NA NIEDZIELĘ
Z SOBOTY NA NIEDZIELĘ
– A ty gdzie mnie teraz ciągniesz – Kajfasz bronił się, wymachując rękami. – Czy ja nie mam spokoju nawet wieczorem? Nie mam ochoty gdziekolwiek wychodzić. Widzisz jak zimno. Przemokłem wczoraj. Do dzisiaj łamie mnie w kościach. Nie idę nigdzie.
Ale Annasz był nieustępliwy:
– Tak się składa, że to ty jesteś najwyższym kapłanem. Mnie mogą nie posłuchać.
– Kto ciebie mógłby nie posłuchać? – Kajfasz nie dawał za wygraną.
– W tym wypadku żołnierze rzymscy – Annasz tłumaczył dobrotliwie, prowadząc stanowczo Kajfasza pod rękę do lektyki.
– Do ogrodów Józefa z Arymatei, pod samą Golgotę – rzucił polecenie w kierunku dowódcy tragarzy.
– Ale o co ci chodzi? – Kajfasz wciąż się pieklił.
Żołnierzy było kilku. Okręceni płaszczami stali przy płonącym ognisku. Ożywili się na ich widok, ruszyli ku nim.
– Wszystko w porządku? – Annasz znowu wykazywał większą inicjatywę.
– U nas zawsze w porządku – zapewnił dowódca straży, który wysunął się ku przodowi.
– A tam na górze? – Annasz wskazał dłonią grób. – Nieboszczyk jeszcze jest?
– Jest, sprawdzaliśmy. Sam zapieczętowałem grób.
* * *
Otworzyły się drzwi. Stanęła w nich Joanna:
– Przepraszam cię, Magdo, że weszłam, ale zapachniało mi nardem w sieni, to sobie pomyślałam: specjalistką od szpikandru jest Magdalena. I zgadza się. Wtedy polałaś włosy Jezusowi. Kogo teraz zamierzasz polać?
Nie chciała tego, żeby ją ktokolwiek przyłapał przy tej robocie. Marzyła, że przygotuje ten olejek Jezusowi w samotności i skupieniu. Stało się! Przepadło! Nie zabezpieczyła się należycie. Joanna zbliżyła się. Już brała w ręce jeden dzban. Otwierała, wąchała. Brała drugi – znowu to samo.
Nie mogła na to patrzeć, nie mogła tego znieść, jeszcze moment, a wyrwie jej to wszystko z ręki, złapie za ramiona i wypchnie za drzwi. Zabarykaduje się, zasunie drzwi skrzynią. Nie, nie można tak. „Jeśli ktoś uderzy cię w policzek, nadstaw mu i drugi. Gdy ci zabierze płaszcz, daj mu i szatę”. Dobrze, Jezu, dobrze. Zniosę wszystko. Tym bardziej, że to olejki dla Ciebie. Już opadało z niej napięcie, które napinało jej wszystkie mięśnie jak struny. Już rozluźniły się szczęki, które ścisnęły jej zęby aż do bólu. Już dobrze, dobrze. Niech otwiera, zagląda, dotyka, próbuje.
– To ja cię szukam, Magdaleno, po całym domu, a ty tu urzędujesz! – usłyszała okrzyk.
Odwróciła się. W drzwiach stała Maria – matka Kuby.
– A co wy tu robicie? – zapytała. – W szabat? Nie wstyd wam?
– To nie ja – Joanna się broniła. – Ja tu weszłam tak jak ty, przypadkowo.
Ale Magdalena nie była skora do zwierzeń.
– No powiedz, proszę – Maria nalegała – po co ci, Magdo, tyle drogich olejków?
– A ty jak myślisz? – odparła, siląc się na obojętność.
Jednak one nic nie myślały, a właściwie nie potrafiły się domyślić. Wobec tego zapadła cisza. Ale tylko na chwilę, bo Joanna jakby dotknięta piórem anioła, drgnęła i wykrzyknęła:
– Co? – jej głos przeszedł prawie w dyszkant, a oczy wyglądały jak dwa okrągłe orzechy. – Co? – powtórzyła. – Czyżby?
– No, coś ty pomyślała? Powiedz – Maria zwróciła się do Joanny.
– Magdalena, na ile się domyślam – Joanna wyjaśniała swoje odkrycie – uważa, że ciało Jezusa nie zostało polane pachnącymi olejkami, tylko posypane ziołami, a to Mu się należy.
– Teraz? Przecież to już będzie trzeci dzień. Ciało się rozkłada – Maria się przestraszyła.
– Co mnie pytasz, spytaj Magdaleną. Stoi przed tobą.
– Magdo, kochanie. Zostaw. To nie ma sensu. Ja cię rozumiem. Ale ciało w tej temperaturze…
– Co ty pleciesz – Magda wreszcie wybuchnęła. – O jakim zmarłym ty mówisz. Ja nie idę do zmarłego, tylko na spotkanie Jezusa zmartwychwstałego. Przecież powiedział. Czyście powariowały, nie słyszałyście, tyle razy to mówił. Nie dotarło?
Gdyby piorun z jasnego nieba strzelił, nie zrobiłby większego wrażenia na obu kobietach niż to, co usłyszały. Zapadła cisza. Dopiero po chwili ochłonęły. Pierwsza Joanna zaczęła mówić:
– Magdo, ty wiesz, że Jezus mówił wciąż w przypowieściach. Przecież rozmaitych słów używał, jak na przykład nie mówił, że córka Jaira zmarła, ale zasnęła, to samo mówił, że Łazarz zasnął. Tak też należy rozumieć Jego słowa o zmartwychwstaniu. Jezus nie ma nikogo, kto mógłby Go wskrzesić.
– Ojciec. Bóg Ojciec Go wskrzesi – powiedziała krótko.
Kobiety popatrzyły na siebie.
– Dobrze – Maria zaczęła pojednawczo – jak wskrzesi, to Go zobaczymy. Ale ty tam nie idź. Gdy do nas przyjdzie, Łazarz wyprawi Mu ucztę na powitanie. Wtedy, tak jak po wskrzeszeniu Łazarza, ty polejesz swoim olejkiem włosy Jezusa. Dobrze? – mówiła pojednawczo.
Magdalena nie odpowiedziała, ale nie przerywała swojej roboty.
– Dobrze? – nalegała. Nie pójdziesz?
– Ja idę – Magda znowu ucięła.
– Kiedy chcesz iść? – Maria spostrzegła, że trzeba zmienić taktykę.
– Zanim wzejdzie słońce. Wychodzę skoro świt.
– To ja idę z tobą.
– I ja – dołączyła się Joanna.
– Nie, wolę sama – Magda odrzucała propozycje.
– Nie puszczę cię samej.
– Ani ja – potwierdziła Joanna.
– Jak chcecie. Ale żebyście potem nie narzekały. To po pierwsze. A po drugie: nikomu ani słowa.