s. 5.
Przyszedł list z Polski w sprawie kupna dworu. Dzieci opadły rodziców pytaniami: kiedy, gdzie. Przysłuchiwała się tym pytaniom i odpowiedziom żartobliwym, wymijającym, droczącym się, wciąż jeszcze nie dowierzając, że to prawda. A więc Polska? Szaleństwo. „Przecież Teresa chodzi do szkoły, ja chodzę do szkoły, Włodek. Teraz już i Ernestyna i Franciszka. Przecież St. Pölten jest idealne na ten okres. Wszyscy mają dom i szkołę: ze szkoły wracają do domu. Aż tu nagle Lipnica”.
– Jak daleko jest z Lipnicy do najbliższego miasta? – spytała.
– W pobliżu jest Wiśnicz. Nie miasto. Miasteczko.
– Ile kilometrów?
– Osiem drogą.
– Jest gimnazjum?
– Nie ma.
– A jest w Lipnicy przynajmniej szkoła powszechna?
– Jest, choć nie wiem, iloklasowa. Następne w pobliżu miasteczko to Bochnia.
– Ile kilometrów?
– Od Wiśnicza drugie osiem. A więc szesnaście.
– Jest gimnazjum?
– Nie wiem. Może jest. Może dopiero w Krakowie.
– Ile kilometrów?
– Do stacji w Bochni końmi i stąd pociągiem, czterdzieści.
„Boże. No to katastrofa”. Ale nic nie powiedziała. Zaraz skarciła się: „Czy to w końcu najważniejsze te nasze szkoły. Tata powróci do równowagi. A zresztą, będzie jak Bóg da. Przecież Pan Jezus powiedział: Dwa wróble z dachu nie spadną bez woli Bożej”. Ale jej niepokój udzielił się Marii Teresie:
– Ja nie chcę do Polski. Ja chcę do Wiednia. Jak przeprowadzać się, to do Wiednia – oświadczyła.
Ojciec nie podjął tematu. Przygarnął ją do siebie.
– Już dobrze, dobrze. W naszym domu panuje demokracja. Nic na siłę. Ale decyduje większość.