s. 15.
Ale w co się tu ubrać. Otworzyła szafę. Wisiała tam sukienka, w której przyszła przed dwudziestu laty do klasztoru. Coś oburzyło się w niej. Wkradł się jakiś niepokój, którego dotąd nie odczuwała. „Na to składałam śluby, ubierałam habit, żeby go teraz dobrowolnie ściągać. A więc jest to ucieczka przed przełożoną, matką Stanisławą, która na pewno będzie znowu wybrana”. Wrócił zarzut, jaki sobie już tyle razy stawiała, który roztrząsała, na ile ją tylko stać było uczciwie. „Oczywiście, jeżeli Petersburg jest wolą Bożą, to trzeba go podjąć i załatwić ostatecznie za mojej kadencji, bo następna przełożona prawdopodobnie na niego się nie zgodzi”. Zdjęła sukienkę z wieszaka. Przymierzyła ją. Przeglądnęła się w lustrze. Uśmiechnęła się ze smutkiem. Wtedy dziewczyna jeszcze, teraz już stara baba. Ale sukienka jak w sam raz. „Niewiele przytyłam. Tylko w takim czymś już nikt nie chodzi. Trzeba dać coś uszyć, w tym nie pojadę. Patrzyliby na mnie jak na straszydło z innej epoki”. Ktoś zapukał.
– Proszę.
Weszła siostra Kordula.
– Widzisz, na co nam przyszło. Zastanawiam się, co na siebie włożyć.
– Ja z tym samym przyszłam do matki.
– Pojedziemy chyba w lipcu. Z końcem lipca. Po wyborach przełożonej. A więc jeszcze będzie gorąco. W drodze będziemy parę dni. Już sama nawet nie wiem, ile się jedzie do tego Pietrogradu. Cały dzień czy dwa dni. Po drodze chciałabym wstąpić do Częstochowy i do Wilna. Najlepiej byłoby jakiś kostiumik podróżny. Naradzę się z siostrą krawcową.
– Niby ona szyje tylko habity, ale spróbujemy. Jak nie, to trzeba będzie poszukać jakiej krawcowej na mieście.
– Jakiś kostiumik…
– Ja wolałabym sukienkę.
– Dobrze. Nie będziemy wyglądały jak dwie papużki nierozłączki.