MAMY DZIECKO !
– Jak wychować genialnego człowieka?
– Najpierw trzeba wychować genialne dziecko. Przynajmniej od zera do przedszkola.
– A jak wychować genialne dziecko?
– Trzeba, żeby podjął się tego zadania genialny ojciec, a przynajmniej bardzo mądry i dobry, wraz z genialną matką, a przynajmniej bardzo mądrą i dobrą.
– I to wszystko co potrzeba?
– A wtedy wychowają genialne dziecko na genialnego człowieka, przynajmniej na bardzo mądrego. Ale to musi być stanowcza decyzja. Trzeba powiedzieć sobie: Poświęcam się wychowywaniu mojego dziecka. Jeżeli to zabrzmiało tragicznie, to źle zabrzmiało. Bo to jest największa radość, jaką człowiek może przeżyć na ziemi: wychowywać swoje własne dzieci. A przy tym ile się sama nauczyłam! Zwłaszcza gdy trzeba było odpowiadać na trudne pytania. A nawiasem mówiąc, to jest sposób na wykreowanie mądrego społeczeństwa.
* * *
Bo już bardzo dobrze wiemy, że dziecko pojawia się nie jako czysta, niezapisana karta, ale niesie w genach spadek po swoich przodkach. Niemniej, jest to dla nas wciąż nie dość uświadomione, że kształtuje dziecko również środowisko. I ta „reszta” jest tak ważna, że ona w gruncie rzeczy decyduje o przyszłości tego małego człowieka, jego osobowości.
Tylko pojęcie środowiska trzeba wziąć od momentu poczęcia. A więc tym pierwszym środowiskiem dziecka jest łono matki. Czyli cała matka. Jej osobiste życie już kształtuje dziecko, które nosi. Jeżeli jest dobra, mądra, pracowita, serdeczna, uczciwa, szczera, prosta wobec swojego męża, wobec rodziny, sąsiadów, w miejscu pracy zawodowej, twórcza, to jest gwarancja, że ten pierwszy okres stanu błogosławionego będzie udany. I odwrotnie – jeżeli pije, pali, kłamie, oszukuje, złości się, wścieka, jest fałszywa, jest w ustawicznym konflikcie z rodziną, z kolegami i koleżankami w miejscu pracy, wtedy to jej środowisko osobiste rzutuje negatywnie na dziecko, które nosi.
Środowisko po przyjściu dziecka na świat rozbudowuje się. Środowiskiem staje się dom rodzinny – atmosfera jaka w nim panuje. I tu podstawowy błąd: nie wolno usprawiedliwiać się, że dziecko jest głupie i nic nie rozumie. Wystarczy, że ono słyszy ton głosu – czy to jest głos spokojny, czy to są czułe słowa. Przecież wyczuwa rozmowę, jaką chcą podjąć z nim ojciec i matka, jak usiłują nawiązać kontakt z nim, jak czekają na jego reakcję – bodaj oczami, bodaj uśmiechem. A poza tym, przecież wyczuwa pogłaskania, przytulenia.
Bo są domy, gdzie panuje ustawiczny gwar, głośne rozmowy, wybuchy śmiechu, a nawet ostra wymiana słów pomiędzy rodzicami, może nawet z wulgarnymi słowami, krzyki, awantury, strzelania drzwiami, nie mówiąc o hałasie telewizora czy radia. I tutaj tłumaczenie, że dziecko małe i nic nie rozumie, bo jeszcze w beciku, jest totalnym błędem. Można wprost przeciwnie powiedzieć, że dziecko więcej i lepiej rozumie, niżby się mogło dorosłym wydawać, że nie tylko rozumie, ale jest przerażone, wstrząśnięte, gdy obie kochane istoty podnoszą na siebie głos.
Aż przyjdzie czas, kiedy dziecko zaczyna pojmować poszczególne słowa, wreszcie zdania i zaczyna naśladować, wymawiać je. Aż przyjdzie czas, kiedy dziecko zaczyna się bawić przy współpracy rodziców zabawkami. Lepić z plasteliny, malować, rysować. I tu już obecność matki i ojca jest niezastąpiona. Kierować, domyślać się, zadawać pytania, podsuwać rozwiązania, sposoby wychodzenia z trudności. Przyglądać się, jak dziecko sobie daje radę samo. Pochwalić, skorygować. Gdy się zaczyna nudzić jedną zabawką, wymyślać inne gry czy zabawy. Wyczuwać, co dziecko szczególnie interesuje, co je intryguje, cieszy, bawi, do czego powraca najchętniej. Dozować coraz trudniejsze zabawy – na tyle, na ile dziecko się tym cieszy, na ile rozumie, na ile podejmuje dialog. Proponować nowe możliwości, ukierunkowywać, poddawać, rozwijać zainteresowania.
* * *
– Ale to męczące, absorbujące. Praktycznie biorąc 24 godziny na dobę. I to bez przerwy.
– A czy może być coś piękniejszego jak patrzeć na dziecko, które się wciąż zmienia z moją pomocą, pod moim wpływem. Jak się wciąż coś nowego pojawia w jego życiu. Jak potrafi myśleć coraz lepiej, posługiwać się zdobytymi wiadomościami, wyciągać wnioski.
– Ale to wymaga masę czasu.
– Na co innego lepszego mogłabym spożytkować ten swój czas.
– Na pracę zawodową.
– Wrócę do niej, jak mały zacznie chodzić do przedszkola. Ale i wtedy będę starała się poświęcać mu maksimum czasu, gdy będzie wracał do domu.
– A oddać dziecko w ręce wynajętej pani?
– Oczywiście, to lepsze niż oddać dziecko do żłóbka, w którym by tkwił aż do pojawienia się choroby sierocej. Zresztą próbowałam oddać dziecko w ręce pani. I po paru dniach przekonałam się, że dziecko coraz bardziej jest już nie moje, tylko tej pani. Nie tylko inny język, ale inny światopogląd, inny sposób myślenia. Nie. Podziękowałam pani.
– A do dziadziów, do babci?
– Zgoda, to optymalna wersja. Ale jestem przekonana, że nie zastąpią, nie są w stanie zastąpić mnie ani mojego męża. Ot, opieka na awaryjne sytuacje, względnie na imieniny czy urodziny. Ale tylko tyle. To wyłącznie my potrafimy zrobić z dziecka prawdziwe cudo. Inteligentne, wrażliwe, mądre, myślące, szukające, pytające.