BYĆ RODZICEM
Jest pora wieczorowa. Przyjęcie imieninowe. Pani – sześćdziesiąt kilka lat – wspomina czasy dziecięce:
– Ja dopiero teraz matkę rozumiem – zmarła kilka lat temu – jak ona nas wychowywała. Teraz doceniam to, że nas prowadziła w góry na piesze wędrówki, że nam pokazywała miasto, że w każdą niedzielę szliśmy zwiedzać – a to kościoły, a to muzea, a to jakiś zabytek sztuki, a to wystawę.
– A ojciec?
– Zmarł daleko wcześniej. Jawi się w moich wspomnieniach jako ideał odwagi, mądrości, inteligencji, dowcipu, serdeczności, ciepła.
– U mnie było inaczej. Drugi mąż mojej mamy zażyczył sobie, żeby go nazywać ojcem. Zaś mojego ojca nazywać wujkiem.
– A co twoja matka na to?
– Ona popierała to żądanie. Może dla świętej zgody, ale popierała.
– U mnie było jeszcze inaczej. Do piątego roku życia myślałam, że pan i pani, z którymi mieszkamy, to obcy ludzie. A tymczasem okazało się, że to dziadek i babcia, z którymi była skłócona moja matka.
* * *
Bycie ojcem, bycie matką oznacza przeorientowanie swojego życia na kierunek, który się nazywa: dobro dziecka. Trzeba być w dalszym ciągu inżynierem, lekarzem, nauczycielem, pracownikiem umysłowym czy fizycznym. Trzeba być nawet w dalszym ciągu dobrym mężem i dobrą żoną, ale na plan pierwszy wychodzi nowe zadanie, nowa funkcja, powiedzmy ostro: nowy zawód, który się nazywa rodzic. Temu dobru dziecka trzeba podporządkować wszystko inne, żeby wychować je na człowieka. A więc można być w dalszym ciągu profesorką czy dyrektorem, wojskowym czy pielęgniarką, ale trzeba mieć na uwadze swoje nowe powołanie, które się nazywa bycie ojcem czy matką. Nie wolno nic robić takiego, co psychice dziecka zagrozi, wykrzywi, wypaczy. Wszystko musi być tak ustawione, ażeby dziecko miało optymalne warunki rozwoju. W przeciwnym razie to jest nieporozumienie. Niezrozumienie, niedorośnięcie do roli, którą podjęliśmy świadomie, decydując się na dziecko.
Bo być ojcem, być matką to nie znaczy, że matka i ojciec „mają” dziecko – że mogą dysponować dzieckiem jak posiadaną rzeczą, że tylko ja jestem ważny, a dziecko musi się podporządkować moim interesom, sprawom, problemom. Sformułowanie „mam dziecko” sugeruje możliwość instrumentalizacji – że mogę manipulować nim w zależności od moich egoistycznych potrzeb.
Podobnie dziecko nie może powiedzieć, że ono „ma” matkę czy ojca. I również, na tej samej zasadzie, błędnie rozumieć.
Można tylko być matką, być ojcem – z wszystkimi konsekwencjami, jakie to sformułowanie niesie. A więc ponosić pełną odpowiedzialność za to, co się w dziecku dzieje, jakie skutki wywołuje moje postępowanie.
Matka jak i ojciec to punkt odniesienia wszystkich spraw bieżących, przeszłych i przyszłych. I jest cudownie, kiedy życie rodziców układa się prawidłowo. Ale jest tragicznie, kiedy jest inaczej. Bo katastrofa wstrząsa psychikę dziecka. Zwłaszcza dziecka, którego rodzice trwają w awanturach, sprzeczkach, kłótniach. Bo rana, która została uczyniona w duszy dziecka, jest nie do zabliźnienia. Tragedia, którą przeżywa dziecko, jest nie do zapomnienia. To się odbije kiedyś w najrozmaitszych kompleksach, zahamowaniach, urazach. Pozostanie na całe życie.
Mądrość rodziców polega na tym, żeby w miarę jak dziecko dorasta nie utracić swojego autorytetu. A na to trzeba mieć tyle uczciwości, żeby dziecku przyznać rację, kiedy się nie ma racji, uznać wyższość argumentacji swojego syna czy córki, ustąpić, gdy się popełniło błąd, pomyłkę, nie upierać się bez końca, umieć powiedzieć „nie wiem”, „przepraszam”. A na koniec umieć pozostać rodzicem – pocałować, pogłaskać, przytulić.
Chociaż synowie i córki dorosną, pozakładają rodziny, jest się matką, jest się ojcem – albo się nie jest. Przestaje się nim być w zależności od tego, jak się tę rolę traktuje. A więc nie w tym sensie, że już nie ma się władzy, którą się miało, gdy dziecko było w pieluszkach czy gdy zaczynało chodzić i mówić. Zasada, która musi być przestrzegana w miarę jak dziecko dojrzewa, polega na stopniowym i to stałym wycofywaniu się z nadzorowania, z nakazywania, z polecania, z uczenia, z poprawiania. To ma być stopniowe przekazywanie odpowiedzialności, cedowanie swojej troski na samo dziecko.
Ale to nie znaczy, że to jest wycofywanie się z ojcostwa czy macierzyństwa, bo przecież trwa w dziecku mądrość jego rodziców, ich prawość i prostota serca, ich urok i szlachetność. Albo przeciwnie – krzywda wyrządzona dziecku brakiem miłości, brakiem liczenia się z jego potrzebami, egoizm rodziców, nieliczenie się z tym, jak ich postępowanie odbije się na psychice dziecka. I jak pierwszą: tę dobrą należy kontynuować, tak drugą: tę krzywdę należy leczyć.